6/2014

Majster Klajster

Łudziłem się, że będzie to istotny głos w dyskusji nad problematyką społeczną i poważna wypowiedź o moim rodzinnym mieście.

Obrazek ilustrujący tekst Majster Klajster

Bartłomiej Jan Sowa

 

1.

Z internetowej strony teatru dowiedziałem się, że autor sztuki Tomasz Cymerman jest łodzianinem należącym do „pierwszej fali emigrantów, którzy opuścili miasto ok. 2000 r., gdy upadek przemysłu włókienniczego ograniczył perspektywy młodego wówczas pokolenia mieszkańców”. Ta sama nota przypomniała mi, że moimi krajanami są również dramaturg spektaklu Igor Stokfiszewski i autorka kostiumów – Julia Kornacka, „którzy – podobnie jak Cymerman – podzielili los 170 tys. łódzkich wychodźców”.

Wizyta w teatrze skończyła się niestety rozczarowaniem. Historia o grupie młodych ludzi, próbujących w Łodzi prowadzić wegetariański bar, mogłaby być ciekawa… Tyle że nie jest. Fabuła Cymermana grzęźnie bowiem wśród schematów i banałów. Młodzi entuzjaści skontrastowani z jednoznacznie cynicznym Prezesem; dwóch braci, z których jeden jest lewicującym aktywistą, a drugi neofaszystą; wegański bar, który zostanie przerobiony na mięsną jadłodajnię… Nie ma co ukrywać: między Klajstrem a von Kleistem jest przepaść.

 

2.

Scena zasłana różnobarwnymi, tekstylnymi ścinkami przypomina wysypisko śmieci. Scenografia, która mogłaby posłużyć do jakiejś inscenizacji beckettowskiej, ukazuje Łódź jako postindustrialną pustynię. Większość postaci ubrana jest w błyszczące, pretensjonalne stroje. Dziewczyny mają na sobie lalkowate sukienki, skontrastowane z ochraniaczami na kolana. Prezes (w wykonaniu Sławomira Suleja nieco demoniczny) paraduje w lśniącym, burgundowym garniturze. Nawet skinowska kurtka Brata (Mateusz Janicki) zrobiona jest ze złocistego brokatu. Od takiego tła wyraźnie odcina się Artur (Piotr Trojan), ubrany na czarno, zbuntowany, szorstki w sposobie mówienia i grania.

Wszystkie postaci są nieustannie obecne na scenie. Aktorzy nie biorący udziału w danej sekwencji czuwają gdzieś w oddali, skamieniali bądź wprawieni w minimalistyczny, zrytmizowany ruch. Podobnie zresztą i ci działający w pierwszym planie poruszają się niekiedy jak roboty.

Wojtek Klemm potrafi wyraziście budować sceny oparte na napięciach i agresji. Postaci naruszają wówczas przestrzeń swojego rozmówcy. Wyraźnie to widać, gdy Joanna (Kamila Salwerowicz) kilkakrotnie wygina do tyłu swego interlokutora, który stara się powrócić do pionu. Teatr Piny Bausch to jeszcze nie jest, ale czuje się tu sporą dozę ekspresji. Inna pomysłowo opracowana sytuacja to wejście Babci. Kiedy zapatrzona w dal Mirosława Olbińska przemierza scenę krokiem estradowej gwiazdy, Trojan szybko odgarnia spod jej stóp szmaty, a na koniec chwyta ją, zapobiegając spadnięciu z proscenium. Komiczne wrażenie robi przeciągająca się sekwencja, w której Brat najpierw kopuluje z kanapą, a potem kontynuuje masturbację, żonglując tekstylnymi strzępami.

Akcja przedstawienia najmocniej związana jest z Arturem, jednym z założycieli wegetariańskiego baru. Jego pasją jest walka z systemem. Na drzewie siedzi, aby je ocalić (swoją drogą Wiesław Myśliwski w dramacie Drzewo wykorzystał ten motyw w ciekawszy sposób). Drzwi Prezesa obsikuje, aby wyrazić swój sprzeciw. W tym samym celu umieszcza na progach innych prominentów Myszki Miki z napisem „widzę Cię”. O wszystkich tych działaniach dowiadujemy się jedynie z relacji i rozmów. W formie wygłoszonych didaskaliów trafia do nas wiadomość o skinach, którzy niszczą wegetariański bar i pozostawiają w nim napis adresowany do Artura: „My także cię widzimy. Śmieciu”.

Obok Artura pojawiają się inni pracownicy baru. Nowa (Dominika Biernat) będzie cierpieć z powodu ojca, ongiś komucha, a obecnie katolika-hipokryty. Robert (Bartosz Turzyński) będzie próbował osiągnąć pozycję pozwalającą mu na oświadczyny. Szefowa baru Ewa (Joanna Król) po otrzymaniu nagrody w postaci złotego wałka zdradzi wegetariańskie idee.

W jeszcze głębszym tle straszyć nas będzie budowa świątyni, za którą stoi Prezes. Jak się domyślam, twórcy tak naprawdę myśleli o warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej. Dofinansowanie jej budowy z publicznych pieniędzy spotkało się z ostrą reakcją środowisk lewicowych. Ów sprzeciw oczywiście rozumiem. Nie rozumiem jednak, czemu cała sprawa musiała odbić się czkawką w spektaklu mającym opowiadać o Łodzi.

W końcowych partiach przedstawienia Klemmowi udało się stworzyć atmosferę prawdziwie psychodeliczną. Oto więc przed naszymi oczami Artur przemierza tajemnicze przestrzenie. Następnie pokonuje prezesa jak gdyby najprawdziwszego smoka. Wreszcie zstępuje w łódzkie głębiny, aby odnaleźć i uwolnić drzemiące tam źródło. Reżyser przedstawił to zresztą bardzo efektownie. Tekstylne wysypisko zaczyna się kurczyć i poruszać, a postaci miotają się, jakby mierzyły się z żywiołem.

Jest przy ulicy Piotrkowskiej gigantyczny mural, przedstawiający łódź, która z impetem wkracza w przestrzeń miasta, niemal rozrywając plac Wolności. W sztuce Cymermana uwolnione źródło nie daje Łodzi życiodajnej fali, ale zalewa ją, topi. Jak śmiem przypuszczać, ta apokaliptyczna katharsis to podświadoma zemsta autora na rodzinnym mieście.

 

3.

Być może nie warto debatować ani o sztuce Cymermana, ani o przygotowanym przez Klemma spektaklu. Są to niestety przedsięwzięcia niezbyt udane… Przekonany jednak jestem, że warto dyskutować o współczesnej Polsce, w tym także o Łodzi. Mam też świadomość, że na przedstawienie teatralne trzeba dziś coraz częściej patrzeć jako na funkcjonujące w społeczeństwie medium, a nie na rodzaj artefaktu.

Społeczne czy polityczne zaangażowanie twórców uważam za rzecz zupełnie naturalną. Nie oczekuję od nich bezstronności. Cenię jednak uczciwość. Tymczasem autorów Klajstru mam prawo podejrzewać o przerost ideologii nad szczerością. Przede wszystkim mam pewne wątpliwości związane z przyczynami ich wyprowadzenia się z Łodzi. Z zapowiedzi spektaklu można wnosić, że przyczyną był upadek przemysłu włókienniczego. Ale czy naprawdę swoją przyszłość widzieli jako tkacze bądź przędzalnicy? Zastanawiał się nad tym już Piotr Olkusz, który przyczyn rzeczonej emigracji dopatruje się raczej w związku „ze studiami i pracą w szkole, teatrze czy redakcji poza Łodzią” (Diagnoza z importu, źródło: http://teatralny.pl/recenzje/diagnoza-z-importu,408.html). Skoro złapaliśmy dramatopisarza i dramaturga na tej nieszczerości, zrozumiałe jest, że nie udało im się znaleźć odpowiedzi na najważniejsze z postawionych sobie pytań. Pochodzi ono z Jałowej ziemi Thomasa Stearnsa Eliota, a w programie przedstawienia wyakcentowano je dużymi literami: „Jakie korzenie tu tkwią, jakie gałęzie rosną / Z tych kamiennych rumowisk” (cytat w przekładzie Czesława Miłosza). W Klajstrze przeszłość Łodzi nie została niestety poddana analizie. Jej słabo zarysowanym cieniem jest Babcia, o której wiemy tyle, że ongiś pracowała w fabryce. A przecież w korzeniach tego miasta kryją się ważne odpowiedzi. My, łodzianie, jesteśmy w większości potomkami wiejskiej biedoty. Nasi przodkowie w poszukiwaniu sposobu na życie przenosili się do tej ziemi obiecanej, nie tyle miodem i mlekiem płynącej, ile fabrycznymi dymami. Kiedy po latach Łódź okazała się ziemią jałową, potomkowie dawnych przybyszy podzielili los przodków, ruszając w poszukiwaniu chleba gdzieś dalej.

Jakkolwiek wymyślone przez Magdalenę Gut szmaciane wysypisko prawdziwie mnie oczarowało, to myślę, że scenografię można by zbudować z jeszcze innych elementów. Niedawno kupiłem od sąsiadów stary warsztat tkacki. Trafił on do mnie rozłożony na kilkanaście części. Kiedy je porozstawiałem, aby złożyć w całość, przypomniały mi się scenografie Jerzego Grzegorzewskiego budowane ze zdemontowanych fortepianów. Opowieść o Łodzi najchętniej więc uwięziłbym w labiryncie porozkręcanych krosien, w plątaninie ciągnącej się osnowy. Opowieść? Nie… Raczej spektakl-dekonstrukcję, która bez hipokryzji czy naiwności obnaża czar i ohydę, świetność i nędzę naszego miasta.

Z potopem kończącym spektakl współgrają zdjęcia umieszczone w programie. W dużej mierze przedstawiają one biegnący pod placem Wolności kanał „Dętka”. Ów zbiornik w formie torusa służył ongiś do zbierania deszczówki, którą można było przepłukiwać kanały ściekowe. Obecnie jest udostępniony dla zwiedzających i funkcjonuje jako obiekt-wystawa, której aranżacji podjął się Robert Kuśmirowski, uzdolniony artysta, performer, twórca instalacji. Także łodzianin, tyle że w odróżnieniu od Majstrów Klajstrów, chyba nieobciążony kompleksem… Zamiast wyprawy na spektakl zachęcam do zstąpienia do wspomnianego kanału, mogącego symbolizować znacznie przyjaźniejszą formę katharsis.
 

Teatr Nowy w Łodzi
Klajster Tomasza Cymermana
reżyseria Wojciech Klemm
dramaturgia Igor Stokfiszewski
scenografia Magdalena Gut
kostiumy Julia Kornacka
muzyka Dominik Strycharski
choreografia Maćko Prusak
prapremiera 27 marca 2014