6/2014

Przegrana bitwa

Jan Klata w przegadanej inscenizacji dramatu Tadeusza Micińskiego pokazuje słabość polskiego patriotyzmu.

Obrazek ilustrujący tekst Przegrana bitwa

Natalia Kabanow

 

Jan Klata zawsze potrafił wstrzelić się swoimi spektaklami w gorącą polityczną debatę, a nawet ją wyprzedzić czy zaprogramować, co dobrze świadczy o jego artystycznej intuicji. Warto wspomnieć choćby Trylogię, w której przypatrywał się modelowi polskiego patriotyzmu, wyrosłemu w dużej mierze na gruncie pielęgnowanym przez Henryka Sienkiewicza. Jego dzieła powróciły wraz z polityką historyczną i wschodnią prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale gdy Klata pokazywał w finale Trylogii małego rycerza schodzącego do kanału – nikt nie mógł nawet przypuszczać, że warszawska prezentacja spektaklu Starego Teatru zbiegnie się z pierwszą rocznicą katastrofy smoleńskiej i dopiero wtedy końcowa sekwencja wybrzmi z całą mocą. Bynajmniej nie satyrycznie, lecz dramatycznie i wzruszająco.

Teraz z myślą o Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie kilka lat temu Klata pokazał skłóconych polskich polityków przez pryzmat Sprawy Dantona, planował premierę Diabła według scenariusza Andrzeja Żuławskiego – o upadku I Rzeczpospolitej, pokazanym z perspektywy szalonej, wręcz chorobliwej miłości. Jednak pod koniec minionego roku Klata zdecydował się na Termopile polskie – niedokończony dramat Tadeusza Micińskiego, rzadko wystawiany, a często zatrzymywany w PRL-u przez cenzurę, bo jego centralnym tematem jest pytanie: wejdą czy nie wejdą?… Oczywiście, Rosjanie do Polski. Do historii przeszło między innymi przedstawienie Andrzeja Marii Marczewskiego z Kaliną Jędrusik jako chutliwą carycą Katarzyną. W 1982 roku można je było oglądać w Rozmaitościach na trzech zamkniętych pokazach. O tym, że tylko wpływy Jerzego Treli w KC PZPR dały zielone światło spektaklowi Krzysztofa Babickiego w Starym Teatrze w 1986 roku – aktor przypomniał ostatnio w głośnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Tadeusz Miciński pokazał upadek Polski w latach 1787–1813. Zaczął od zjazdu w Kaniowie, gdzie Stanisław August chciał przekonać carycę Katarzynę do wzmocnienia Polski. Zakończył przegraną przez Napoleona Bitwą Narodów pod Lipskiem, która na ponad sto lat pogrzebała szansę Polaków na niepodległość. Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, mógł mieć obawy, czy tekst obarczony młodopolską grafomanią i mieliznami dramaturgicznymi obroni się współcześnie. Pewne było, że pojawią się skojarzenia z Carycą Katarzyną Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina – spektaklem, za który duet otrzymał tegoroczny Paszport „Polityki”.

Genderowy spektakl Janiczak i Rubina pokazuje narodziny silnej kobiety walczącej o władzę. Tymczasem w enigmatycznym, pełnym masońskiej i dalekowschodniej symboliki, tekście Micińskiego najważniejszy jest dramat Polski, naszego geopolitycznego uwikłania i patriotyzmu – buńczucznego, ale słabego jak słomiany ogień. Kontekst wrocławskiej premiery gwałtownie odmieniły lutowe wydarzenia na kijowskim Majdanie. Wystarczyło ledwie kilka dni, by dramat Micińskiego, którego jednym z tematów jest podbój Krymu przez księcia Patiomkina, stał się na powrót aktualny. Rosja znowu zapragnęła być drapieżną potęgą i wyciąga ręce po ziemie na Zachodzie. Nowego wymiaru nabrała finałowa scena dramatu, czyli rzeź warszawskiej Pragi jako konsekwencja upadku Polski. Klata – po eskapistycznym Do Damaszku, w którym podejmował problem artysty, pychy, natchnienia, rodziny i zdrady – miał powrócić z gorącym politycznym spektaklem w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja.

Miciński był mu bliski od dawna. Zaczytywał się Bazylissą Teofanu, fascynowała go też biografia pisarza, który zginął pod koniec 1918 roku, wracając z Rosji do Polski. Wśród wielu teorii na temat niewyjaśnionych okoliczności śmierci jest i ta, że został zabity przez siepaczy Dzierżyńskiego. W osobistym dramacie pisarza zawarty jest cały kompleks obaw związanych z Rosjanami i ich ewentualną inwazją. Kompleks, który doprowadził do samobójstwa Witkacego, ucznia i wyznawcy Micińskiego. Trzeba o tym wspomnieć, bo scena pochówku autora Termopil polskich była niezwykle ważna w Grzebaniu Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze, przy którym Klata był asystentem.

Kto wie, może właśnie z tamtego spektaklu wziął się scenograficzny pomysł Justyny Łagowskiej, by wrocławską scenę zasypać ziemią i pokazać polskie pole, po którym przetaczają się obce armie. Pole przegranych walk, może historyczne, a może współczesne, co sugerują gigantyczne drewniane ramy zawieszone przy lewej i prawej kulisie – takie jak w dzisiejszych hipsterskich knajpach. Tyle tylko, że w ramach zamiast luster jest połyskliwa folia, zamazująca obraz życia.

Klata skontrastował polską historię z postacią idealnej Wity. Uosobienie czystej patriotycznej polskości przedstawione zostało w białej sukience Zosi z Pana Tadeusza. Z dającym się odczuć obrzydzeniem dziewczyna przeskakuje ponad bruzdami ziemi, by nie pokalać się prozą życia. Wita, grana lekko przez Jankę Woźnicką, jest u Micińskiego dobrym duchem księcia Józefa Poniatowskiego, głównego bohatera. Nowoczesność Micińskiego polegała również i na tym, że cały dramat złożony z historycznych retrospekcji rozgrywa w chwili śmierci księcia Pepi w Elsterze. W tej kluczowej scenie, zamiast Poniatowskiego, Klata pokazał małego powstańca, który monologuje na temat życia i śmierci dla Polski. Monologuje w sposób, który z jednej strony tłumaczy korzenie polskiej martyrologii, z drugiej zaś – pokazuje bezsens ofiary wielu pokoleń Polaków, których życiem szafowali lekkomyślnie nasi przywódcy.

Tylko młody powstaniec, dzięki swojej niewinności, pozostaje czysty jak Wita. Reszta, cała galeria polityków z okresu upadku I Rzeczpospolitej, grzeszy lekkomyślnością, utytłana jest, dosłownie bądź w przenośni, w politycznym błocie lub pokalana korupcją. Poczynając od księcia Józefa Poniatowskiego, poprzez Tadeusza Kościuszkę, na pozornie racjonalnym Stanisławie Auguście kończąc. Oglądamy spektakl o tym, że imperialne wyobrażenia Polaków o Polsce są naiwne i nie przystają do rzeczywistości brutalnie kreowanej przez mocarstwa. Wczoraj i dziś.

Spektakl ma mocny początek dzięki perfekcyjnej świetlno-muzycznej uwerturze. Klata i współpracownicy przygotowali niepowtarzalne efekty specjalne o niesamowitej laserowej choreografii. Wizualnym efektom towarzyszy znakomita muzyka Roberta Piernikowskiego. Gdy blisko trzygodzinny spektakl osiada na mieliznach dłużyzn i dramaturgicznych słabości – właśnie muzyka i piosenki przenoszą aktorów w wyższy wymiar, gdzie na krzyżu, nieopodal fortepianu Chopina, szybuje Wita. Czasami słuchamy podniosłych sekwencji, które są nową wersją songów Zygmunta Koniecznego z Nocy listopadowej Andrzeja Wajdy. Innym razem Piernikowski ożywia sceny hip-hopem. Jednak można odnieść wrażenie, że Klata utonął w lekturze i nie zapanował nad bezmiarem tekstu. Kiedy nie miał pomysłu na reżyserię poszczególnych scen – sugerował tylko choreograficzne lub muzyczne atrakcje, mające zatuszować słabnący puls spektaklu. Efekt jest taki, że Rosjanie i Polacy pokazują się w mniej lub bardziej nieporadnych scenach tanecznych albo przewracają z boku na bok wprost na ziemi, w oparach mgły. Kiedy Poniatowski zaczyna boksować worek z mapą Polski – scena musi trwać co najmniej dziesięć minut, żeby Wiesław Cichy i Wojciech Ziemiański w rolach księcia Poniatowskiego i Stanisława Augusta zdążyli wypowiedzieć swoje kwestie, choć niewiele mają do zagrania.

Rozumiem pomysł, by pokazać otoczoną haremem zalotników carycę Katarzynę na gimnastycznym koniu. Nawiązanie do pikantnego historycznego przekazu pomaga wykreować aurę erotyzmu wokół Imperatorki. Halina Rasiakówna musi jednak nazbyt długo znosić tulące się do niej stado nadpobudliwych męskich piesków. Z każdej strony szukają dostępu do słynnej waginy, wykonując przy tym ruchy kopulacyjne. Po kilku minutach nawet miłośnicy wirtualnego porno mogą się poczuć znudzeni.

Ożywia spektakl Bartosz Porczyk w roli księcia Patiomkina. Pojawia się na scenie sprężystym krokiem, w kostiumie gimnastycznym, którego kolory od dołu w górę układają się w barwy rosyjskiej flagi. Klata wywiódł kostium i sposób bycia Patiomkina z jego kwestii o igrzyskach. Porczyk monologuje, wykonując najbardziej skomplikowane ewolucje na gimnastycznym koniu. Przebiega scenę ze wstążką, połyskując pośród złotych konfetti. W końcu pointuje swą rolę, wkładając na głowę czapkę putinowskiego oficera.

Świetni są Andrzej Kłak w roli nieślubnego syna króla Poniatowskiego i Marcin Pempuś jako Staszic. Wiesław Cichy z oddaniem gra księcia Poniatowskiego. Ale gdy rosyjskie jegry tną bagnetem, chciałoby się, żeby przyspieszyły scenę rzezi, bo wlecze się niemiłosiernie.

Mocny jest za to koniec. Wiesław Cichy siedzi z Janką Woźnicką na plaży. Oto polscy turyści na wakacjach, raczący się przyjemnością posiadania paszportu Unii Europejskiej i nieograniczonym dostępem do egzotycznych drinków. Można pomyśleć, że Polacy po wiekach historycznego piekła doczekali się idylli. I wtedy właśnie wbiega na plażę polski żołnierz w historycznym kostiumie, krzycząc „wojna!”. Reżyserski strzał w dziesiątkę. Szkoda tylko, że tak długo odwlekany.
 

Teatr Polski we Wrocławiu
Termopile polskie Tadeusza Micińskiego
opracowanie tekstu, reżyseria i oprawa muzyczna Jan Klata
dramaturgia Piotr Rudzki
scenografia, kostiumy, światło Justyna Łagowska
muzyka Robert Piernikowski
choreografia Maćko Prusak
premiera 3 maja 2014