6/2014
Teatr publiczny: Mit różnorodności

Zuzanna Waś

Teatr publiczny: Mit różnorodności

Polski teatr publiczny – pomimo powszechnie panującej opinii o jego różnorodności – jest jednym z bardziej jednolitych obszarów polskiej kultury. Organizacyjnie – opiera się na modelu teatru repertuarowego, artystycznie – posługuje się kilkoma formatami, narzuconymi twórcom przez wąskie ramy instytucji publicznych. Wystarczy sporządzić listę nieistniejących w Polsce instytucji teatralnych, by pokazać, że peany na cześć bogactwa polskiego teatru są nieco przedwczesne, a uparte podtrzymywanie mitu o jego różnorodności jest szkodliwe dla dalszego rozwoju.

W Polsce nie istnieje (w formie instytucjonalnej) teatr polityczny, którego program opowiadałby się zarazem za określoną wizją sztuki, jak i za reprezentowanymi przez twórców wartościami. Nie ma teatru, który działałby w imieniu widzów należących do mniejszości etnicznych czy kulturowych. Mimo prowadzonej od lat dyskusji, mimo próśb i apeli, wciąż nie udaje się stworzyć instytucji, których statutowe cele zostałyby podporządkowane jednej dziedzinie. Nawet w okresie największego zainteresowania dramatem współczesnym nie powstała scena dedykowana nowej polskiej dramaturgii, nie powiodły się także próby powołania najmniejszego, nawet instytucjonalnie działającego ośrodka tańca współczesnego. W polskim życiu teatralnym wciąż nieznana pozostaje instytucja komunikująca rozmaite dziedziny sztuki, centrum działań interdyscyplinarnych, łączących teatr nie tylko z tańcem, muzyką współczesną i sztukami wizualnymi, ale także z nauką i nowymi technologiami. Niewielkie zainteresowanie wzbudza idea powołania centrum sztuk performatywnych. Organizacje pozarządowe, niemające własnej sceny i siedziby, nie mogą liczyć na powstanie instytucji parasolowych, które mogłyby służyć organizacjom pozarządowym i niezależnym grupom artystycznym jako zaplecze techniczne i organizacyjne. Po likwidacji warszawskiego Teatru Małego, w kształcie zaproponowanym przez Pawła Konica, nie istnieje teatr o formule kuratorskiej, którego program budowany byłby wokół określonych tematów. Wśród instytucji publicznych brakuje ośrodka realizującego projekty międzynarodowe, rozszerzającego naszą dość wąską perspektywę widzenia świata o tematy globalne. Praktycznie poza systemem teatrów repertuarowych pozostają projekty dokumentalne, a działania w przestrzeni publicznej mają najczęściej charakter jednorazowych eventów.

Te oczywiste ograniczenia strukturalne wpływają nie tylko na kształt życia teatralnego, ale przede wszystkim na sposób myślenia twórców i ich artystyczne wybory. Nie znajdując miejsca na realizację oryginalnych pomysłów w systemie teatrów publicznych, nie mając oparcia w słabych finansowo i strukturalnie organizacjach pozarządowych, twórcy są zmuszeni dostosowywać swoje artystyczne plany do potrzeb i stylu pracy scen repertuarowych. W efekcie projekty indywidualne i oryginalne, przekraczające granice i mające potencjał zmiany dotychczasowego języka teatralnego, mogące stanowić również wyzwanie dla publiczności, tracą swój charakter, stając się ujednoliconą produkcją teatralną, w ramach której odstępstwa ideowe i formalne od przyjętego wzorca uważane są za dziwactwo. O prawdziwej różnorodności artystycznej nie ma co marzyć, mówimy co najwyżej o drobnych różnicach formalnych w ramach jednego formatu, którego nieprzekraczalne granice stanowi tekst literacki, zawodowy zespół aktorski i system repertuarowy. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że polski teatr w swej różnorodności przypomina kompanię reprezentacyjną Wojska Polskiego, grupę ludzi, którzy co prawda mają różne twarze, ale wszyscy są ciemnymi blondynami o wzroście metr osiemdziesiąt, ubranymi w jednakowe mundury.

Zwracając uwagę na brak możliwości zaistnienia rozmaitych form teatru w systemie teatrów publicznych, nie nawołuję, rzecz jasna, do likwidacji modelu instytucjonalnego, nie chodzi o demontaż systemu scen publicznych, ale o jego zdemokratyzowanie, prawdziwe otwarcie na różnorodność. Tym bardziej że proces ujednolicania polskiego teatru postępuje z roku na rok coraz gwałtowniej. To, co kilkanaście czy nawet kilka lat temu było wyobrażalne i możliwe do przeprowadzenia w ramach systemu scen publicznych, dziś nie ma żadnych szans na zaistnienie. Środowiskowo-urzędnicza pasywność dziwnie rymuje się z malejącymi oczekiwaniami publiczności, nowego polskiego mieszczaństwa, które od teatru wymaga przede wszystkim miłej obsługi (zamiast terminu „sztuka współczesna” hasłem przewodnim polskiego teatru stało się angielskie słowo „entertainment”), a do tego akurat formuła teatru repertuarowego nadaje się znakomicie.