6/2014
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Mówca z busa

Nazajutrz po wręczeniu Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej Mateuszowi Pakule za Smutek tropików wracałem Polskim Busem do Warszawy i zastanawiałem się nad performatywnym czytaniem dramatu. W dwa wieczory wziąłem udział w pięciu takich czytaniach i żadne nie sprawiło, że na nowo usłyszałem (pojąłem i przeżyłem) finałowe sztuki. Wracałem więc smutny i, jak zwykle w podobnych przypadkach, zacząłem obwiniać samego siebie. Może zbyt wiele oczekuję po takiej lekturze? – pomyślałem i jeszcze bardziej posmutniałem. Nagle, nie bacząc na zaniepokojonych sąsiadów, wygłosiłem taki oto monolog post-dramatyczny.

Jak to właściwie jest z tymi czytaniami? Bliżej im do indywidualnej lektury, gdy przepuszczamy przez siebie tekstowy strumień, świadomie uruchamiając w wyobraźni cudze myśli, emocje i doświadczenia? Czy też do spektaklu, który w całości jest efektem przemiany słowa w działanie, a w szczególności polega na fizycznym i psychicznym uruchamianiu aktorów? Jeżeli czytania mają bardziej służyć mojej wyobraźni, to aktorzy powinni być dyskretni, ich głosy wolne od emocji, natomiast lektura perfekcyjna, skupiona na wymowie, brzmieniu, akcencie, rytmie, pauzach…

Chyba o taki efekt chodziło Waldemarowi Raźniakowi, który w Gdyni przygotował Mówcę Ajasa Michała Bajera – sztukę o przekonywaniu słowem. Niestety aktorzy co i raz potykali się na trudniejszych wyrazach, a przydawki oddzielali od rzeczowników, co potem wytknął im autor. Jeden z nich wyjął też z kieszeni pistolet, natychmiast przechylając lekturę na stronę przedstawienia. Aktorzy zazwyczaj szukają w sobie postaci, a dla ich stworzenia wystarczą im spojrzenia, uśmiechy, drobne gesty i jest to wzruszające, choć już nie nasze. Gorzej, gdy decydują się na odważniejsze działania i oto wspinają się na stół, jak w Waszej wysokości Anny Wakulik w reżyserii Karoliny Maciejaszek – sztuce o himalaistach. Z kolei aktorzy czytający Poddanych przytupują i pochrząkują, bo w sztuce Roberta Urbańskiego to zwierzęta hodują ludzi, a nie na odwrót. Słowo cichnie, słychać mlaskanie. Można pójść jeszcze dalej i ubrać aktorów w kostiumy, odpowiednio wyposażyć i umieścić w określonej przestrzeni, a ich ekspresja stanie się jeszcze bogatsza. Naśladując styl bycia swoich bohaterów – backpackerów, aktorzy „performujący” Smutek tropików kładli ręce na kroczu sąsiada i jedli zupę z jednej miski. Z kolei w Zastrzel mnie i weź ze sobą Marii Spiss ambitna reżyserka ustawiła aktorów w samej bieliźnie przed mikrofonami i kazała im skandować wyuczony na pamięć tekst w rytm bitów generowanych przez didżeja. Z podniesionymi rękami, jakby na znak kapitulacji przed słowem. Set Eweliny Marciniak dobrze obrazuje stosunek wielu młodych reżyserów do dramatu i właśnie to napawa mnie największym, wręcz tropikalnym smutkiem. Choć z drugiej strony przypomina o niepomiernej radości, jaką może sprawić prawdziwa lektura.

Zamilkłem oszołomiony i rozejrzałem się dookoła. Górne piętro Polskiego Busa nasłuchiwało w skupieniu. Zwycięstwo!

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.