7-8/2014

Wyprawy wojenne

Zakończenie edukacji artystycznej jest dla młodych aktorów momentem niepewnego wkraczania w zawód, początkiem poważnej teatralnej drogi i walki o siebie.

Obrazek ilustrujący tekst Wyprawy wojenne

Bartek Warzecha

 

W mijającym sezonie powstały jednak dwa nietuzinkowe spektakle dyplomowe, tym bardziej obiecujące, że horyzont swoich możliwości dyplomanci zakreślili bardzo daleko. Zdarza się to zdecydowanie zbyt rzadko. Dyplomy operują zazwyczaj skostniałą formułą, opartą na kolejnych solówkach aktorskich, służą w gruncie rzeczy za portfolio w wersji live kończącego szkołę rocznika – niezależnie od przyjętej estetyki czy reżyserskich zabiegów formalnych. Kiedy zaś uczelnie zapraszają do współpracy reżyserów o uznanych nazwiskach, jak w ostatnich latach na przykład Maję Kleczewską czy Pawła Passiniego, efektem są często ciekawe przedstawienia, które jednak nie spełniają podstawowej funkcji dyplomu, którą jest zwieńczenie procesu edukacyjnego – nie pozwalają studentom na zaprezentowanie spektrum swoich umiejętności. Praca nad dyplomem wymaga wielkiego wyczucia ze strony realizatorów: zarówno pełnego skupienia na materii teatralnej, jak i szczególnej empatii wobec uczestniczących w niej aktorów. Szczęśliwie coraz częściej udaje się w sposób wyważony pogodzić te delikatne kwestie. Tak było i w tym roku.

Mowa o dwóch spektaklach dyplomowych z ostatniego sezonu, obu zrealizowanych w zamiejscowych wydziałach wiodących uczelni teatralnych, traktowanych przez środowisko z nieuzasadnionym pobłażaniem. Pancernych na podstawie Niech żyje wojna! Pawła Demirskiego wystawił Konrad Dworakowski ze studentami IV roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, filii warszawskiej Akademii Teatralnej, zaś Odyseje 2014 to wynik pracy dyplomantów Wydziału Aktorskiego wrocławskiej filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie pod opieką Agaty Dudy-Gracz. Przedstawienia są całkowicie od siebie różne, ale łączy je jedno: nie patrzy się na nie jak na dyplom, ale jak na pełnoprawne teatralne widowiska.

 

Walka z czasami

W spektaklach duetu Strzępka – Demirski ich, nazwijmy to, eseistyczny wydźwięk często buduje barierę wobec widzów. Nie chodzi o same tezy, z wieloma diagnozami Demirskiego nie sposób się nie zgodzić, ale o bezpardonowość ich przedstawiania. Postdramatyczna formuła zamienia się tu w proces mówienia o tym, że w gruncie rzeczy niewiele da się powiedzieć, chociaż by się chciało – aż do poczucia, że Strzępka wmusza pewne obserwacje i recepty z taką intensywnością, żeby podkreślić własną w nie niewiarę.

Kiedy jednak słyszę te same słowa z ust studentów białostockiej Akademii Teatralnej, doskonale wiem, z jaką rzeczywistością się zmagają – i w ich zmagania wierzę. Młode okołotransformacyjne pokolenia, czyli właśnie te, z których wywodzą się dzisiejsi dyplomanci, żyją w świecie utkanym ze sprzecznych informacji i bodźców, klisz kulturowych nieprzystających do charakteru epoki, pomiędzy zatomizowanymi systemami wartości i bez dostatecznie ważnych punktów odniesienia. O takim świecie opowiadają najczęściej teatry nieinstytucjonalne, alternatywne. Dworakowski doskonale wyczuł te nastroje i oddał swoim podopiecznym tekst Demirskiego, osnuty wokół motywów serialu Czterej pancerni i pies, by mogli nim wyrazić własne zagubienie we współczesności.

Druga wojna jest wciąż doświadczeniem pokoleniowym młodych ludzi, tyle że wojna nie przeżyta samemu, ale zapośredniczona przez teksty kultury popularnej; co więcej kłamana, przefiltrowana przez oficjalny dyskurs Polski Ludowej. Czterech pancernych… nadal zna każdy, nawet dziś mnożą się lokale nawiązujące do estetyki PRL-u, w których na okrągło wyświetlane są przygody załogi Rudego czy Stawka większa niż życie (notabene jeden z takich pubów działa też nieopodal siedziby białostockiej Akademii Teatralnej). Każdy zna też Rambo – i taka wybuchowa mieszanka wojennych wyobrażeń z obu stron Żelaznej Kurtyny konstytuuje w dużej mierze młodą świadomość.

W spektaklu Dworakowskiego granice pojmowania rzeczywistości są zatarte. Eliasz Waszczuk jako Stalin nie jest czarnym charakterem, gładko upudrowany przypomina raczej mydłkowatego Kena, partnera lalki Barbie, zresztą i tak zaraz przeobraża się w swojskiego (doprawdy swojskiego?) Grigorija o szerokim, serdecznym uśmiechu. Mikołajczyk nie jest tu upokorzoną przez agresora figurą polskości, ale pijakiem z kompleksem władzy, Olgierd (obie role w wykonaniu Pawła Rutkowskiego) świetnie odnajduje się na wojnie, w przejmującej, a rozgrywającej się na uboczu głównej akcji scenie wyżywając się na brance – jednej z trzech Lidek. Szarik (rewelacyjna, wymagająca rola Małgorzaty Patryn) swój żywot głupio naiwnego, służalczego i, zgodnie ze scenariuszem, śmierdzącego psa kończy jako skrwawiony bohater, posłaniec wieści z frontu.

Wreszcie Marusia (fenomenalna Katarzyna Gacal) o ofensywnej energii wojującej feministki i Janek (świetny Filip Gurłacz), zakompleksiony chłopiec o wyobraźni przeładowanej maskulinistycznymi kliszami wojowników, to para, wokół której skupia się główna oś spektaklu. Oboje konstruują samych siebie na bazie zapożyczonych wzorców, ale i tak – będąc nadal Marusią i Jankiem – skazani są na powroty do kolejnych obcych im formuł. Obserwując rozpięcie tych postaci między do bólu współczesnymi, krzywdzącymi oboje próbami osiągnięcia niezależności a wpojonym im modelem patriarchalnym, wyczekuje się, kiedy absurd ich relacji spuentuje szyderczo piosenka Alicji Majewskiej: „bo męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać”.

Kiedy bohaterowie dochodzą do momentu, w którym nie mogą znieść ciągłego funkcjonowania w sztucznym kodzie kulturowym i usiłują się wzajemnie zdemaskować, są w stanie już tylko mierzyć do siebie z pistoletów. Ułomność tej konstrukcji świata podkreśla zestaw wojennych rekwizytów w najbardziej oczywisty sposób wyznaczających zbiorową wyobraźnię: pnie brzóz (jak mocno ich potencjał znaczeniowy powrócił po 2010 roku!) oraz czołg. Tyle że brzozy wiszą w powietrzu bez kontaktu z ziemią, a Rudy jest tylko ogromną dmuchaną zabawką, napełnioną w radosnym, kolektywnym uniesieniu, z pieśnią na ustach. Jeden Janek zapłacze nad nim, kiedy zejdzie z niego całe powietrze, tracąc najważniejszy ze swoich punktów odniesienia. Bańka łatwo pęka, a śmietnisko starych telewizorów, w których raz na jakiś czas zaświeci urywek zmagań dzielnych czołgistów, nie nadaje się już do niczego.

Tę skomplikowaną opowieść poprowadził Dworakowski sprawnie i przejrzyście – jego adaptacja bardzo służy spektaklowi i, jak się zdaje, odpowiada potrzebom aktorów. Ci zaś ciągną przedstawienie równo, bez straty energii, z pełną świadomością formy całego przebiegu, plastyki obrazów scenicznych, zespołowo łączą sekwencje ruchowe, monologi, piosenki, korzystają z kamer, mikrofonów, utrzymują wszystkie plany żywe. Całość jest klarowna i precyzyjna. Jedyne, czego w tym dyplomie nie ma, to lalki; pozostał tylko smaczek w postaci krótkiej sekwencji zabawy ołowianymi żołnierzykami.

Ciekawe, że nawet mimo zakwalifikowania Pancernych do finału Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, rektor uczelni Andrzej Strzelecki w odpowiedzi na list otwarty dyplomantów z filii w Białymstoku podtrzymuje stanowisko, że spektakl nie mógł pojawić się na łódzkim Festiwalu Sztuk Teatralnych, bo jeżdżą tam tylko dyplomy „wydziałów aktorskich”. Widząc niektóre propozycje Teatru Collegium Nobilium, życzyłbym uczelni na Miodowej takiego aktorstwa i takiego myślenia o teatrze, jakie reprezentuje Dworakowski. Reżyser zaprosił w końcu przedstawienie do swojego Teatru „Pinokio” podczas Festiwalu. Reakcje były gorące.

 

Walka o czas

Inną wojnę prowadzą wrocławscy Odyseje. Odysejów jest ośmioro. Wszyscy niemal bezrefleksyjnie opuścili rodzinną, prowincjonalną Itakę, skuszeni blichtrem Troi i obietnicami kariery. Cztery lata oblężenia, wymagające przyspieszonego dojrzewania, i nagłe zwycięstwo zmieniły ich jednak na tyle, że powrót do miejsca, z którego chcieli się wyrwać, okazał się niełatwy. Odwlekają go, dla sportu podbijają jeszcze jakieś królestwo, imprezują, wyszkoleni w pędzie do sukcesu zaczynają walczyć o władzę między sobą, pozbawieni nadrzędnego celu, jakim był Ilion. Skazani na swoje towarzystwo, poznają się lepiej, nie tylko od dobrej strony. Itaka jest jednak nieuchronna, tyle że nie można już do niej wrócić – ani ona nie jest taka sama, ani Odyseje. Można dotrzeć do niej i dożyć swoich dni, będąc wiecznie obcym, zginąć zwycięskim albo pozostać gdzieś po drodze, zachowując w legendach wieczną młodość Jamesa Deana. Odysejów jest ośmioro, wszystkie możliwe wybory zostaną podjęte.

Pokonanego króla Ismaros, poniżanego przez kipiących butną młodością Odysejów, gra Krzysztof Kuliński, dziekan wrocławskiego Wydziału Aktorskiego, nie ma więc wątpliwości, kim są bohaterowie spektaklu. Duda-Gracz przepisała kilka pieśni Homeryckiej Odysei wspólnie z dyplomantami i odkryła w nich opowieść o momencie, w którym znaleźli się jej podopieczni. Cel – ukończenie szkoły aktorskiej – został osiągnięty, pora ruszać w drogę, która w najgorszym razie zakończy się na powrót w rodzinnym mieście, bez kontaktu z wymarzonym zawodem. Młodzi aktorzy znów, jak i w Pancernych, mówią własnym głosem, tym razem nie tylko o swoim pokoleniu, ale wręcz we własnej sprawie. Porównanie aktorstwa z wojowaniem ma zresztą swój wdzięk – mało to współcześnie powstaje heroizujących mitów o Marilynach Monroe czy Zbyszkach Cybulskich?

Pieśni bohaterskie są jednak z reguły gorzkie, i taki jest też ten spektakl. Rozpoczęty z werwą, rozhulaną energią brutalności i błazenady, w trakcie przebiegu wygasa, staje się skupiony i kameralny, wręcz minimalistyczny. Ten proces zgrany jest z powolnym nastawaniem zmroku: na statek wraz z sytymi chwały Odysejami wsiadamy w świetle dnia, zaś do brzegów Itaki, która jest już tylko cmentarzem, cumujemy w całkowitych ciemnościach, rozpraszanych ogniem pochodni. Za morza służą w tej podróży ulice Wrocławia, statkiem jest stary autobus turystyczny, kolejnymi wyspami – Dworzec Nadodrze, zajezdnia tramwajowa, czynny zakład karny, miejski port i wreszcie cmentarz żołnierski.

Ta forma powoduje, że młodzi aktorzy muszą mierzyć się nie tylko z szeroką gamą nastrojów poszczególnych scen, ale zwłaszcza z otwarciem na przypadek. Partytury dramatycznych sekwencji są jak zawsze u Dudy-Gracz precyzyjne, ale już nie zawsze autobus dotrze do kolejnego przystanku w tym samym czasie, nie zawsze widzowie, zamknięci z Odysejami w klaustrofobicznej przestrzeni, będą równie spolegliwi. Ekstatyczna scena na Dworcu Nadodrze, uważanym za jedno z niebezpieczniejszych miejsc we Wrocławiu, gromadzi dwie publiczności: tę pierwszą, nie wypuszczoną tym razem z autobusu, i tę przypadkową, szeleszczącą dresami, wchodzącą w bezpośredni kontakt z aktorami. Epatująca wulgarną erotyką choreografia w zakładzie karnym spotyka się z wulgarnymi okrzykami z okien osadzonych. Dyplomanci uczą się więc tym spektaklem improwizacji, performansu i utrzymywania ról za wszelką cenę, by opanować choć trochę żywioł chaosu, w jaki zostali wrzuceni (skrajnym przypadkiem w dotychczasowej eksploatacji Odysejów 2014 był pokaz na Festiwalu Szkół Teatralnych, kiedy zerwała się winda z jurorami i częścią widzów, pozostawiając wąską szparę między sufitem kabiny a poziomem podłogi piętra; z potrzasku ratowali ich aktorzy – nie gubiąc ról).

Ważny to dyplom, bo daje młodym artystom doświadczenia z różnych teatralnych światów: umiejętność wspólnej, laboratoryjnej pracy nad scenariuszem, ale i uczestnictwo w prowadzonym mocną ręką teatrze autorskim; warsztat psychologiczny, ale i myślenie formą, plastyką ruchu i obrazu; udział w precyzyjnej strukturze dramatycznej, ale i w bardzo wymagających improwizacjach; ogrywanie przestrzeni od klasycznej sali teatralnej, przez fabryczną halę, po otwarty plener; wreszcie operowanie emocjami – od błazeńskiego wygłupu po misteryjną powagę, gestami – od szerokich i przerysowanych po finezyjne, ledwo zauważalne, ale mocno przeżyte. Reżyserka nie pozostawiła w tym swoich aktorów samopas, w ciągu niemal czterech godzin spektaklu (a ten czas przy takiej formie to ogromna praca) widać, że czują się w swoich rolach pewnie – nikt tu nie odstaje, znowu zespołowość jest na pierwszym planie. Są Odyseje – wojownicy i Odyseje – wrażliwcy: ekspresji twarzy Waldemara Krawczyka i Konrada Wosika nie sposób wyrzucić z pamięci. Może szczególną uwagę zwraca się na Justynę Ducką, Odyseja-Niejolę, jedyną wśród Odysejów kobietę. Dla niej powodem podjęcia wyprawy była miłość, jednak na wojnie dla miłości miejsca nie ma – mimo porażki to ona znalazła dość siły, żeby doprowadzić podróż do końca i pogrzebać dawnych towarzyszy.

Po takim doświadczeniu teatralnym na samym początku zawodowej drogi, wizja, w której fabuła spektaklu okazuje się dla młodych aktorów samospełniającą się przepowiednią, jawi się jako wyjątkowo groźna. Tym większa też odpowiedzialność spoczywa na Dudzie-Gracz, która, dając im tak rozwijające zadania, mogła skazać ich na późniejsze chroniczne niespełnienie. Albo – dalszą pracę z nią.

 

Czas walki

Dwa dyplomy, dwie skrajnie różne od siebie propozycje, dwa sukcesy – choć w tym przypadku o sukcesie powinno mówić się dopiero po latach, obserwując drogę zawodową młodych aktorów. Wspólny jest tu sposób myślenia: na pierwszym miejscu postawiono teatr, nie aktora, unikając sytuacji rewii solowych popisów.

Przed tegorocznymi dyplomantami czas najbardziej zaciętej walki o zawodową przyszłość; warto śledzić te nazwiska. Czwarty rok Wydziału Sztuki Lalkarskiej wziął już sprawy w swoje ręce i odnosi pierwsze sukcesy ze spektaklem założonej przez siebie niezależnej grupy Papahema. Trzeba życzyć im wytrwałości.

Ich horyzont jest daleko.
 

Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie
Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku
Pancerni według Niech żyje wojna!!! Pawła Demirskiego
reżyseria Konrad Dworakowski
premiera 2 marca 2014

 

Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. Ludwika Solskiego w Krakowie
Wydział Aktorski we Wrocławiu
Odyseje 2014 według Odysei Homera
tekst, reżyseria, scenografia Agata Duda-Gracz
premiera 25 kwietnia 2014