7-8/2014

Na tropach impro w Chicago

„Improwizatorzy z całego świata marzą o występie na scenie w Chicago, a my dostaliśmy taką szansę” – Maciej Buchwald relacjonuje tegoroczny wyjazd Teatru Improwizowanego Klancyk na Chicago Improv Festival.

Obrazek ilustrujący tekst Na tropach impro w Chicago

Archiwum Teatru Improwizowanego Klancyk

 

Klub Komediowy w Zurychu założono w 1954 roku. Od tego czasu instytucja rozwijała się, a jej nazwa zyskiwała nowe znaczenie wraz z pojawianiem się w Europie amerykańskich form komediowych, takich jak stand-up i improv comedy. Warszawski Klub Komediowy dopiero rozpoczął swoją działalność, będąc pierwszą tego typu inicjatywą w Polsce. Naszej delegacji nie będzie jednak dane tym razem zbadać szwajcarskiego know-how w dziedzinie prowadzenia klubu. Zurych majaczy nam jedynie w oddali. Obserwujemy miasto przez panoramiczne okna Flughafen Zürich-Kloten, największego portu lotniczego w Szwajcarii, położonego trzynaście kilometrów na północ od aglomeracji. Miejsce, w którym podczas pierwszej wojny światowej narodził się dadaizm, jest dla nas jedynie przystankiem na drodze do światowej stolicy improwizowanej komedii – Chicago w stanie Illinois, w USA. Reprezentujemy Klancyk – pierwszy w historii teatr improwizowany z Polski, który wystąpi podczas międzynarodowego Chicago Improv Festival. Po angielsku, co trochę nas niepokoi.

Nie ma w nas jednak trwogi i gdy samolot krojąc mgłę unoszącą się nad jeziorem Michigan, szykuje się do lądowania, powtarzamy sobie w duchu słowa Daniela Burnhama, architekta odpowiedzialnego za wygląd Chicago, które stały się z czasem mottem miasta: „Make no little plans, make big plans”. Zamierzamy w sześciu podbić twierdzę światowej improwizacji ze spektaklem własnego pomysłu oraz produkcji, zatytułowanym Zaburzone osobowości, na potrzeby festiwalu przemianowanym na Twisted personalities. Do Ameryki udajemy się w składzie: Maciej Buchwald, Krzysztof Dziubak, Bartosz Młynarski, Paweł Neugebauer, Piotr Sikora oraz Michał Sufin. Pozostali członkowie zespołu: Błażej Staryszak oraz Krzysztof Wiśniewski, zostają w Warszawie, aby pilnować osady Klancyk przed barbarzyńskimi zakusami powstających w zastraszającym tempie młodych, ambitnych grup improwizowanych.

Urbs in horto (łac. „miasto w ogrodzie”) to oficjalna dewiza Chicago. Z punktu widzenia polskiego improwizatora, uprawiającego improv comedy od ośmiu lat, który swoich mistrzów oglądał na ekranie komputera i który wciąż zmuszony jest tłumaczyć rodakom, czym właściwie się zajmuje, wizyta w mieście pełnym teatrów i klubów komediowych przypomina wkraczanie do tajemniczego ogrodu. Z zachwytem, nadzieją, ale też pewną pokorą. Po drobnych problemach na granicy (oficer imigracyjny nie wierzył w istnienie festiwalu, w przeciwieństwie do swojego kolegi w ambasadzie amerykańskiej w Warszawie, który życzył nam powodzenia) opuszczamy lotnisko O’Hare – gigantyczny port lotniczy, trzeci co do wielkości na świecie, obsługujący 75 milionów pasażerów rocznie. Jest piąta po południu, poniedziałek 1 kwietnia. Siedem i pół tysiąca kilometrów stąd Warszawa spokojnie śpi. Pierwszego wieczoru po postawieniu stóp na terytorium Stanów Zjednoczonych wciąż unosimy się lekko nad ziemią. Spowodowany siedmiogodzinną różnicą czasu jet lag oraz moc atrakcji i bodźców wytrąca nas nieco z równowagi. Żeby osadzić się w nowej rzeczywistości, aplikujemy sobie prawdziwe amerykańskie burgery w legendarnej restauracji Five Guys i idziemy spać, żeby być jutro w formie na pierwsze improwizowane wyzwania.

Założony w 1870 roku baseballowy zespół Chicago Cubs jest uwielbiany przez mieszkańców Windy City. Na każdym kroku natykamy się na fanów ubranych w niebiesko-czerwone barwy „szczeniaków”. Mijając ich siedzibę, stadion Wrigley Field, mamy nadzieję, że poziomem naszej wieczornej improwizacji w Comedy Sportz nawiążemy raczej do innego klubu, Chicago White Sox, zwycięzców World Series z 2005 roku. Nieporównywalnie bardziej popularni Cubs nie potrafią zakwalifikować się do tych rozgrywek od 1945 roku. Comedy Sportz, powstała w 1984 w sąsiedzkim Milwaukee organizacja, stworzyła format krótkiej improwizacji opartej na formule meczu – sportowego pojedynku, w którym dwie drużyny improwizatorów rywalizują ze sobą na oczach publiczności, grając krótkie komediowe skecze, oparte na różnorodnych formalnych założeniach. Od 2004 roku rozgrywane są Mistrzostwa Świata w tej dziedzinie. Ten rodzaj improwizacji znany jest choćby dzięki popularnemu (również w Polsce) programowi telewizyjnemu Whose line is it anyway?

Naciskamy klamkę drzwi budynku mieszczącego się pod adresem 929 W. Belmont i wchodzimy do siedziby Mistrzów Świata Comedy Sportz z roku 2012, którzy tytuł wywalczyli na własnym terenie. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż w Polsce również zawiązano inicjatywę pod egidą Ligi Impro, organizującą pojedynki między grupami, zaś zwycięzcą pierwszej edycji została drużyna Klancyka. Na miejscu spotykamy kilka grup z całego świata – są dwa teatry brazylijskie, włoski oraz szwajcarski, są improwizatorzy z Hawajów, Filipin i Nowej Zelandii. Spotkanie oraz warsztat prowadzi Andy Eninger, improwizator z Second City, reżyser oraz instruktor. Po wspólnej rozgrzewce dowiadujemy się, jak będzie wyglądać wieczorny spektakl – w pierwszej części każda grupa zaprezentuje wybrane przez siebie, krótkie ćwiczenie. Później jedna z grup (nieanglojęzyczna) zagra krótką, opartą na fizyczności scenę we własnym języku. Będzie ją obserwować (nie rozumiejąc treści) inny zespół. Następnie improwizatorzy z kolejnych krajów powtarzać będą tę scenę w rodzimych językach, zachowując ruch i ekspresję poprzedników. Na końcu scenę zagra grupa anglojęzyczna, po czym autorzy pierwotnej wersji sceny odtworzą ją w języku angielskim, aby zobaczyć, jak znacznej uległa ona transformacji.

Druga część spektaklu to wspólne improwizowanie dłuższej formy – jednej historii, tworzonej przez międzynarodowy kolektyw. Próba nastawia nas pozytywnie, okazuje się, że grając w mowie Szekspira (lub raczej Dolly Parton), jesteśmy rozumiani, a nawet potrafimy zakomunikować publiczności nasze poczucie humoru i styl. Do zagospodarowania naszych pięciu minut podczas One World, One Stage, wybieramy ćwiczenie Wywiad z reżyserem, w którym dwóch improwizatorów odgrywa tytułową rozmowę, a inni prezentują fragmenty nieistniejącego filmu (tym razem, dzięki chicagowskiej publiczności, o wdzięcznym tytule Dinozaury i Jednorożce). Cały wieczór przebiega w energicznej i wesołej atmosferze, choć tonujemy nastroje, bo zdajemy sobie sprawę, że to jedynie przetarcie przed prawdziwym celem naszej podróży i wyzwaniem, jakim będzie sobotni spektakl Zaburzonych osobowości.

Jedna z dziennikarek opisujących Festiwal Improwizacji w Chicago napisała o nim: „When it comes to improv, Chicago is Mecca”. Improwizatorzy z całego świata marzą o występie na scenie w Chicago, a my dostaliśmy taką szansę. To tam narodziła się współczesna sztuka improwizacji i improwizowana scena w Chicago od lat jest wzorcem dla osób uprawiających tę formę sztuki. Festiwal to prawdziwe święto improwizacji i największa oraz najbardziej prestiżowa impreza tego typu na świecie. W 2013 roku, na 16. Festiwalu Improwizacji w Chicago, przez siedem dni jego trwania ponad 150 trup (w sumie 765 artystów) z całego świata dało popisy improwizowanych spektakli, które nigdy wcześniej nie były pokazywane i nigdy więcej już nie zostaną zagrane, gdyż taka jest idea improwizacji – każdy spektakl grany jest tylko raz, każdy kolejny będzie już zupełnie inny. W tym roku artyści z dziewięciu krajów zagrali ponad dziewięćdziesiąt spektakli na dwudziestu scenach zlokalizowanych w Chicago i na jego przedmieściach. W ubiegłym roku pobita został liczba zgłoszeń (w 2013 roku wyniosła 267), co sprawiło, że był to największy festiwal w historii – z największą liczbą grup, lokalizacji występów, pokazów i imprez. Organizatorzy mają nadzieję na poprawę tych statystyk w roku bieżącym podczas 17. Chicago Improv Festival.

Kolejne dni upływają nam na trenowaniu języka (przyjęliśmy zasadę komunikacji po angielsku nawet w prywatnych rozmowach, żeby bieglej i szybciej operować nim na scenie) oraz uczestniczeniu w specjalnych warsztatach dla grup występujących na CIF. Prowadzą je między innymi Kevin Mullaney, dyrektor artystyczny festiwalu oraz dyrektor Under The Gun Theatre (warsztat długiej formy), Andy Eninger (solowa improwizacja), Steven Lyons z nowozelandzkiej grupy The Improv Bandits i Rachael Mason, członkini Second City Improv All Stars (rozgrzewka). Festiwal oferuje również szereg innych warsztatów, na które zapisujemy się indywidualnie. Piotrek i Paweł, uczestniczący w zajęciach Red Nose Mask Workshop – prowadzonym przez Paolę Coletto warsztacie clownów dla improwizatorów, jeszcze w samolocie dzielą się niemal mistycznymi doświadczeniami, nazywając dwa dni warsztatu największym swoim przeżyciem, nie tylko teatralnym. Dzięki gościnności i otwartości naszego gospodarza, Kyle’a Dolana, członka The Annoyance Theatre, również domowe wieczory upływają nam na rozmowach o improwizacji, teatrze, Ameryce i życiu (czyli w zasadzie o improwizacji). Kyle zaprasza nas do udziału w prowadzonym przez siebie warsztacie – dzięki krótkim scenom pomagającym ćwiczyć tworzenie przeciwstawnych postaci błyskawicznie zostaje zawiązana polsko-amerykańska przyjaźń, zaś pięcioosobowa delegacja uczestników zajęć pojawia się na naszym wieczornym przedstawieniu.

The Annoyance Theatre, założony w 1987 roku jako Metraform przez Mike’a Napiera (od 1989 pod obecną nazwą), słynie z absurdalnego i szalonego humoru. W swoim repertuarze posiadał między innymi komediowy musical Co-Ed Prisoners, który grany był (w rotacyjnym składzie) przez jedenaście lat, co czyni go najdłużej obecnym na afiszach musicalem w historii Chicago. Teatr często zmieniał siedzibę, podczas naszego wyjazdu mieliśmy okazję zobaczyć przyszłą, dwupiętrową bazę Annoyance przy ulicy Belmont, w której wciąż trwają prace remontowe. W rewanżu pochwaliliśmy się zdjęciami naszego Klubu Komediowego przy placu Zbawiciela w Warszawie. Ciekawy zbieg okoliczności – obydwie inicjatywy, przeprowadzka Annoyance i otwarcie Klubu Komediowego w Warszawie, dofinansowane były dzięki internetowemu crowdfundingowi i wystartowały ze swoimi profilami w tym samym czasie.

Trenowanie impro trenowaniem impro, ale skoro już jesteśmy w Chicago, to wypadałoby zobaczyć, jak to robią mistrzowie. Chodzimy więc do teatru incognito, jak zwykli widzowie – ryzyko, że ktoś rozpozna w nas słynną warszawską grupę Klancyk, jest minimalne. W trakcie tygodnia zobaczyliśmy pełen przekrój improwizowanych form komediowych. Od minimalistycznego, dwuosobowego, skupionego na kontakcie i niezwykle intensywnej więzi między partnerami show T.J.’a Jagodowskiego oraz Dave’a Pasquesi’ego, po efektowną, momentami wręcz gagową, brawurową zabawę konwencją w wykonaniu The Improvised Shakespeare Company. Mieliśmy też okazję zobaczyć legendarną grupę The Reckoning, z niesamowitą Jet Eveleth w składzie, która dla wielu z nas pozostaje niekoronowaną królową światowej improwizacji. Wszystkie powyższe spektakle oglądaliśmy w iO Theater (oficjalnie nazywanym wcześniej Improv Olympics) – założonym w latach osiemdziesiątych przez Dela Close’a i Charnę Halpern centrum improwizacji. Poza dwiema scenami, na których codziennie gra się spektakle, iO prowadzi regularną szkołę impro, a także intensywne letnie kursy. Dla całej naszej grupy (oprócz mnie, który Stany Zjednoczone odwiedzał po raz pierwszy) była to podróż sentymentalna, gdyż Klancyk w sile pięciu osób odbył latem 2012 roku intensywny letni kurs improwizacji w iO, przechodząc wszystkie poziomy wtajemniczenia w uprawianiu długiej formy improwizowanej – czyli Harolda. Po powrocie z Chicago, jesienią tego samego roku, Klancyk premierowo wystawił ten format pod odpowiednio spolszczoną nazwą Pan Harold. Spektakl pozostaje w repertuarze grupy do dziś.

Harold to flagowy produkt iO, kojarzonego (w przeciwieństwie do skeczowego w charakterze Comedy Sportz) z długą formą improwizacji. Obecnie występuje tam około dwudziestu pięciu różnych składów grających Harolda. Niektóre, tak jak wspomniane The Reckoning, nie grają już tradycyjnej formy, poszukując własnych, eksperymentalnych struktur, rozwijanych i budowanych często na „haroldowej” bazie.

Czas w Chicago upływał, przesiąkaliśmy atmosferą miasta, jego monochromatyczną, ceglaną barwą, duch impro unosił się i przenikał chicagowską mgłę i niemal znienacka nastała sobota – dzień naszego występu. Wyruszyliśmy zwarci i gotowi. Już sama nazwa miejsca naszego występu była wyróżnieniem. Teatr Second City został założony przez Paula Sillsa, syna Violi Spolin, jednej z dwóch (obok Keitha Johnstone’a) najważniejszych osób w historii światowego improv. Second City to współcześnie potężne przedsiębiorstwo, legendarny teatr ze scenami w Chicago, Los Angeles i Toronto, posiadające zespoły jeżdżące z występami po całym świecie. To także wielkie improwizatorskie centrum szkoleniowe, z ośrodkami we wspomnianych miastach, uczące około trzynastu tysięcy kursantów rocznie. Wielu jego wychowanków, takich jak John Belushi, Mike Myers, Bill Murray, Tina Fey czy Steve Carrell, zaczęło tam swoje wielkie kariery. Wizyta w Second City dobitnie uzmysławia różnicę pomiędzy amerykańskim a polskim przemysłem teatralnym. Z perspektywy osób, które współtworzą pierwszy i na razie jedyny w Polsce Klub Komediowy, trudno uwierzyć, że to miejsce jest prawdziwym teatralnym multipleksem, z kilkunastoma salami różnej wielkości, na których symultanicznie odbywają się przedstawienia. Bilety wykupywane są na parę dni przed danym wydarzeniem (nasz występ także odbywał się pod mile łechcącym hasłem „Sold out!”). Chwila skupienia za kulisami i słyszymy głos zapowiadający nasze przedstawienie. Jakby to powiedzieli Amerykanie – „This is it!”.

Zaburzone osobowości to spektakl, który rozpoczynamy od wcielania się w różne postaci podczas spaceru po scenie. Gdy każdy z nas poczuje swojego bohatera, jego charakterystyczność i osobowość, zajmuje miejsce na krześle. Jeden z nas pełni funkcję prowadzącego, który przeprowadza wywiad z postaciami. Publiczność decyduje, skąd znają się te, wymyślane na jej oczach, osoby. Chicagowska publika podpowiedziała – z ostrego dyżuru. Wywiad ma na celu dookreślenie relacji między postaciami i ustalenie ich miejsca w konstruowanej historii. Naszymi bohaterami okazali się Jeremy – kierowca ambulansu na pół etatu i pielęgniarz na drugie pół, niemiecki ochroniarz Hans, pielęgniarki Cecilia i Anya oraz Chad, który wolał być nazywany „Sparkles”, pełniący funkcję „przynieś, pozamiataj”. Do szpitala wielkimi krokami zbliżała się kontrola, na korytarzach krążyły plotki, że agent pojawi się w przebraniu pacjenta. Nic więc dziwnego, że gdy na ostry dyżur trafia zanoszący się kaszlem John, cały personel zostaje zaalarmowany. W ostatecznym rachunku okazuje się, iż John był tylko zwykłym, pechowym chorym człowiekiem, prawdziwy kontroler pojawił się w oficjalnym uniformie, ale lawina zdarzeń posuwała się tak szybko, że niekontrolowane działania pielęgniarzy doprowadziły do dwóch zgonów. Nasza historia, ze względu na strukturę programu festiwalu, ograniczona była do trzydziestu minut (zazwyczaj gramy ten spektakl w formacie godzinnym), dodatkowo posługiwaliśmy się językiem obcym, występowaliśmy na deskach Second City i czuliśmy odpowiedzialność za reprezentowanie naszego kraju – mimo to możemy chodzić z podniesioną głową. Udało nam się dowieść, że również nad Wisłą istnieje sztuka improwizacji, a improwizatorzy uprawiają ją tam we własnym, autorskim stylu, który publiczności w Chicago przypadł do gustu.

Zostaliśmy gorąco przyjęci i pożegnani. Na wieczornym afterparty improwizatorzy z zagranicznych grup cytowali kwestie z naszego spektaklu. Po zejściu ze sceny, już spokojni, zasiadamy na widowni, obserwując grupę Improv Candy ze Szwajcarii. Aktorzy częstują publiczność swoim rodzimym przysmakiem – czekoladą. Jest nam trochę głupio, że my nic ludziom nie rozdaliśmy. Ale po chwili przychodzi myśl, że może polska kuchnia nie sprawdziłaby się jako prezent dla widzów. Jeszcze w kuluarach Second City spotykamy reprezentację chicagowskiej Polonii, która wybrała się na festiwal dla nas. Jakże szkoda, że nie mogliśmy zagrać dla nich po polsku!

Na wspomnianą imprezę po występie udaliśmy się też, oczywiście, w celu wymiany wiedzy i doświadczenia z improwizatorami z całego świata. Dostaliśmy zaproszenia na kilkanaście festiwali odbywających się rokrocznie od Mediolanu po Manilę. Usłyszeliśmy kilka rad i wskazówek („przyjmijcie jakąś dziewczynę!”), rozpoczęliśmy mniej lub bardziej zobowiązujące działania, mające na celu zaproszenie do Polski instruktorów i improwizujących grup z USA i innych krajów. Nieśmiało zaczęliśmy snuć plany o stworzeniu w bliżej nieokreślonej przyszłości własnego festiwalu. Mamy już gdzie zaprosić gości, mamy własną scenę. Pozostaje „tylko” cała reszta. Bilans naszego wyjazdu do Chicago zamyka się w dwóch zagranych przed pełną salą amerykańskich widzów spektaklach – jednym autorskim, drugim wspólnym z innymi uczestnikami, kilkudziesięciu godzinach różnorakich warsztatów, zajęć i treningów oraz niezliczonych rozmowach z improwizatorami z całego świata. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć, że nasz wyjazd został wsparty dotacją otrzymaną w ramach programu „Kultura polska na świecie” przyznaną nam przez Instytut Adama Mickiewicza. Dzięki niej mieliśmy silne poczucie, że promowanie improwizacji przyczynia się do budowania marki naszego kraju w tej coraz bardziej popularnej dziedzinie sztuki.

Gdy wieczorna panorama Chicago znikała za oknami naszego samolotu i w pewnym momencie widzieliśmy jedynie sylwetki Sears Tower oraz Hancock Building górujące nad siatką ulic niczym urodzinowe świeczki na świecącym placku miasta, ogarnęła nas pewna nostalgia. Wrażenia z minionego tygodnia, zmęczenie oraz spokojny ruch samolotu ukołysały nas jednak szybko. „All things go, all things grow” – brzmiały nam w uszach słowa piosenki Sufjana Stevensa pod znamiennym tytułem Chicago. Coś tu zostawiamy, a coś zabieramy ze sobą. I nie mam tu na myśli toreb wypchanych amerykańską odzieżą dorwaną na outletowych przecenach. Wracamy mocniejsi. Umiemy więcej i więcej wiemy. A i polskie impro przestało być za oceanem anonimowe. Do zobaczenia Chicago, jeszcze tu wrócimy.