7-8/2014
Uwagi na stronie: Odejścia i pogrzeby

Jacek Labijak

Uwagi na stronie: Odejścia i pogrzeby

29 kwietnia, w dniu pogrzebu Tadeusza Różewicza, nie mogłem być w Karpaczu, mimo iż mieszkam niedaleko. Odwoziłem bowiem wówczas do Sieradza, wraz z dwoma pracownikami zakładu pogrzebowego, ciało mamy, która zmarła dwa dni wcześniej w szpitalu, w trakcie kanonizacji Jana Pawła II. Dopiero po blisko dwóch tygodniach, 11 maja, dzięki wizycie M. i Z., które chciały obejrzeć Miedziankę w jeleniogórskim teatrze, pojechałem z nimi do Karpacza na cmentarz ewangelicki, pełen grobów Niemców, przy świątyni Wang. Chcieliśmy złożyć kwiaty i zapalić znicze na grobie Różewicza, któremu niejedno zawdzięczaliśmy jako pisarzowi; Z. nawet grała Ewę w Wyszedł z domu. Gdy weszliśmy stromą drogą na cmentarzyk usytuowany na zboczu góry z widokiem na Śnieżkę, okazało się, że poeta i dramatopisarz został pochowany w bezpośrednim sąsiedztwie mogiły Henryka Tomaszewskiego z drewnianym nagrobkiem, na którym z tyłu umieszczony jest cytat z listu św. Pawła do Rzymian o Ewangelii jako źródle mocy Bożej wiodącej każdego wierzącego do zbawienia. Wokół krzyża z tabliczką „Tadeusz Różewicz 1921–2014” leżały jeszcze wieńce od rodziny, instytucji i stowarzyszeń.

Twórca Wrocławskiego Teatru Pantomimy wywodził się z rodziny niemieckiej, miał dom w Karpaczu i od roku 1992 należał do Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Różewicz mu najwyraźniej pozazdrościł miejsca wiecznego spoczynku. Ażeby usprawiedliwić swój wybór, poeta w ostatniej woli spisanej 5 marca 2003, czyli w półtora roku po pochowaniu Tomaszewskiego, zasugerował, że jego pogrzeb ma służyć zbliżeniu pomiędzy Polakami i Niemcami oraz poprosił o wspólną modlitwę nad urną księdza katolickiego i protestanckiego pastora. Pogrzeb karpacki miał więc charakter ekumeniczny. We mszy poprzedzającej kremację, odprawionej we Wrocławiu w kaplicy cmentarnej na Kiełczowie, uczestniczył natomiast arcybiskup opolski Alfons Nossol, który w homilii mówił o stosunku poety do religii, odwołując się zwłaszcza do wiersza Bez z tomu Płaskorzeźba, w którym powracają dwa sprzeczne stwierdzenia: „życie bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”. Było to rozwiązanie kompromisowe. Ponieważ autor Pogrzebu po polsku, deklarujący się jako agnostyk wychowany w tradycji katolickiej, tuż przed śmiercią zastrzegł, że nie chce, aby nad jego grobem przemawiał kościelny hierarcha.

Przy okazji dziewięćdziesiątych urodzin Różewicza przywoływałem już swoje reminiscencje związane z oglądaniem we wrocławskich teatrach po raz pierwszy jego dramatów: Białego małżeństwa, Wyszedł z domu ze scenami pantomimicznymi w układzie Tomaszewskiego, Kartoteki, Odejścia Głodomora, Przyrostu naturalnego oraz adaptacji opowiadania Śmierć w starych dekoracjach. Potem, w Warszawie bądź we Wrocławiu, widziałem parokrotnie Do piachu i Pułapkę oraz inscenizacje poematów Złowiony, Francis Bacon i Duszyczka. Szereg przedstawień opartych na utworach Różewicza omawiałem. Ale równie istotna dla mnie była lektura wierszy Różewicza, niektórych poznanych jeszcze w szkole podstawowej. Zaraz po podjęciu dalszej nauki we Wrocławiu w roku 1976 w księgarni Ossolineum na Rynku kupiłem Poezje zebrane Różewicza.

Przedostatni wiersz w tym woluminie, zaczynający się od słów „krzyknąłem na Nią / przed dziesięciu laty / odeszła / w pantoflach z czarnego / błyszczącego papieru”, był poświęcony pobytowi matki w szpitalu, jej śmierci i pogrzebowi. Zawarte w tym utworze realia w pełni odsłonił dopiero, wydany w 1999 roku przez Różewicza, a ułożony przez niego z własnych wierszy i diarystycznych zapisków oraz rodzinnych wspomnień i fotografii, tomik Matka odchodzi. Czytałem go zaraz po publikacji z mieszanymi uczuciami, szczególnie Dziennik gliwicki z roku 1957 z opisami dwumiesięcznej choroby i agonii matki. Tym bardziej, że Różewicz nie ukrywał swych negatywnych emocji, choćby rozdrażnienia z powodu dodatkowych obowiązków wobec matki odrywających go od pisania. Lecz teraz, po osobistych doświadczeniach, przeczytałem ów dziennik z innym nastawieniem. W czasie żałoby identyfikowałem się z prostymi słowami Różewicza wyrażającymi bezsilność, rozpacz, poczucie winy i bezpowrotnej utraty, gdyż poeta w przeciwieństwie do matki, praktykującej katoliczki, był wtedy niewierzący. Dwadzieścia lat wcześniej w Lamencie z tomu Niepokój przecież wyznał: „Nie wierzę w przemianę wody w wino / nie wierzę w grzechów odpuszczenie / nie wierzę w ciała zmartwychwstanie”.

Kiedy odwoziłem ciało mamy, aby zgodnie z ostatnią wolą pochować ją w grobowcu rodziców, w miejscowości, w której przyszła na świat i dorastała, przejeżdżałem przez Lututów. Pamiętałem, że w miasteczku tym żyją krewni mamy, którzy zresztą uczestniczyli w jej pogrzebie. Dopiero w trakcie ponownej lektury tomu Matka odchodzi, w kilkanaście dni po powrocie do domu i po wizycie w Karpaczu, na samym końcu książki natrafiłem na wzmiankę, że w Lututowie w roku 1896 urodziła się Stefania Różewicz z Gelbardów.