7-8/2014
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Brawo na korcie

W męskim finale Rolanda Garrosa grały w tym roku dwie pierwsze rakiety świata i było na co popatrzeć. Djoković uderzał piłkę z precyzją snajpera, a Nadal odsyłał mu ją z pasją torreadora. Po każdym zagraniu wybuchały oklaski, słychać było okrzyki, ktoś skandował imię ulubionego sportowca. Wystarczyło jednak taktowne „s’il vous plaît” sędziego, by nad kortem zapanowała cisza. Na finały wielkoszlemowych turniejów przychodzą ludzie z bogatej socjety, a nie chłopcy z dzielnicy, jednak już sama reguła kibicowania tenisistom i piłkarzom jest inna. Na kortach nagradza się każdego z graczy po każdej kilkunastosekundowej rozgrywce, i jest w tym wiele elegancji. Wprawdzie Bogdan Tomaszewski – pierwszy dżentelmen polskiego sportu – narzekał kiedyś, że dzisiaj aplauz wybucha także po kiksie tenisisty, ale w końcu nigdy nie wiadomo, czy błąd był wymuszony, czy nie.

Tenisowa publiczność lubi bić brawo. Mecz w Paryżu nie trwał długo, ale nawet cztery regularne sety to dla kibica nie lada gratka. W teatrze takiej nie mamy, bo spektakl nie toczy się od numeru do numeru, chyba że to musical i wtedy wolno nam klaskać (w operze już nie). Na scenach dramatycznych czasem nagradzamy udane solówki, częściej jednak w repertuarze komediowym niż poważnym. Ale gdy spektakl jest manifestacją polityczną, przerywamy nawet tragikom. Bijemy brawo na tak i na nie. W stanie wojennym za kolaborację z reżimem nawet popularnych artystów publiczność wyklaskiwała ze sceny. Świetny spektakl nagradzamy z radością i już w sekundę po jego zakończeniu uwalniamy skumulowany w nas podziw. Czasem jednak w przedstawieniu brakuje finału i wtedy trzeba zgadywać: już czy jeszcze nie. Aktorzy udają obojętnych, ale po oklasku pierwszego odważnego zrywają się do ukłonów. Zdarza się, że ukłony są wyreżyserowane, co sprawia, że i aplauz nie jest całkiem spontaniczny. Klaszczemy w tempie i rytmie, przedłużając niejako spektakl. Kiedyś, na niezapomnianych zajęciach z antropologii teatru, przyszło mi do głowy, że brawami przepędza się duchy sprowadzone przez aktorów na scenę. Aplauz byłby więc rodzajem egzorcyzmu czy szybkiej terapii, dzięki której aktor może spokojnie wrócić do domu. Zdarzają się też bardzo poważne spektakle bez ukłonów. Wtedy trzeba rozejść się w zasępionym milczeniu, choć terapia oklaskami na pewno by się przydała. Choćby widowni.

Aplauz ma ogromną moc. Przekonał się o tym Djoko po przegranej z Rafą. Na ceremonię wręczenia srebrnych naczyń czekał całkowicie przybity, a do niziutkiego szefa francuskiego tenisa przytulił się jak dziecko. Kiedy jednak publiczność zgotowała mu kilkuminutowe brawa na stojąco, z twarzy dumnego Serba znikło napięcie, a w oczach błysnęły łzy wzruszenia. Choć przegrał, był szczęśliwy. Może więc standing ovation powinniśmy robić także po nieudanych spektaklach, artystom na pocieszenie?

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.