9/2014
Uwagi na stronie: Wielka Wojna sprzed stu lat

Jacek Labijak

Uwagi na stronie: Wielka Wojna sprzed stu lat

W lecie minęło sto lat od wybuchu Wielkiej Wojny. To historyczne wydarzenie wywołuje w mojej pamięci dwa epizody ze spektakli Tadeusza Kantora. W Umarłej klasie Sprzątaczka-Śmierć ze starej gazety odczytywała komunikat o zamordowaniu, 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie, austriackiego arcyksięcia Ferdynanda i stwierdzała: „No, to mamy wojnę…”. W Wielopolu, Wielopolu zmobilizowani żołnierze odjeżdżali pociągiem na front odprowadzani przez rodziny. Moja babcia Salomea, która żyła w pobliżu Wielopola, wspominała, że żegnaniu rekrutów na stacyjce kolejowej w Galicji w 1914 roku towarzyszył lament kobiet.

Bodaj pierwszym odbiciem Wielkiej Wojny na polskich scenach był wystawiony 28 czerwca 1921 roku w warszawskich Rozmaitościach Burmistrz ze Stylmondu Maurice’a Maeterlincka w reżyserii Stanisławy Wysockiej. Rozgrywający się w sierpniu 1914 roku we flandryjskim miasteczku opanowanym przez armię niemiecką dramat belgijskiego symbolisty doczekał się wkrótce realizacji w innych teatrach. Burmistrz ze Stylmondu powrócił zresztą do repertuaru polskich scen zaraz po kolejnej wojnie ze względu na antyniemiecką wymowę.

Natomiast cała seria przedstawień poświęconych Wielkiej Wojnie pojawiła się dziesięć lat po jej zakończeniu, w latach 1929–1930, gdy dotyczące jej milczenie w całej Europie przerwało ukazanie się Na Zachodzie bez zmian Ericha M. Remarque’a. Pierwszy zareagował, wpatrzony wtedy w teatr niemiecki, Leon Schiller, który w 1929 roku w Miejskim w Łodzi jako protest przeciwko „militaryzmowi imperializmu” z pozycji komunistycznych zrealizował Rywali Maxwella Andersona i Lawrence’a Stallingsa, ukazujących amerykańskich żołnierzy walczących we Francji, oraz Dzielnego wojaka Szwejka Jaroslava Haszka. Potem we Lwowie w Teatrach Miejskich Schiller raz jeszcze zainscenizował Szwejka oraz opowieść o dezerterze z armii rosyjskiej skazanym na rozstrzelanie przez wojskowy sąd niemiecki za szerzenie agitacji bolszewickiej, czyli Spór o sierżanta Griszę Arnolda Zweiga. W Warszawie w Teatrze Narodowym brytyjski Kres wędrówki Roberta C. Sherriffa wystawił Ryszard Ordyński, w Polskim zaś Karol Borowski Rywali i Szwejka. W Krakowie w Miejskim zagrano z kolei francuską sztukę Paula Raynala Grób nieznanego żołnierza. Wszystkie te obce utwory miały wydźwięk pacyfistyczny i ukazywały absurd wojennej rzezi.

W polskim spojrzeniu na wojnę rzecz jasna dominowała odmienna perspektywa walki o niepodległość. Nie przypadkowo pierwszym rodzimym dramatem dotyczącym Wielkiej Wojny była osnuta wokół dziejów Legionów Gałązka rozmarynu Zygmunta Nowakowskiego, która miała prapremierę w 1937 roku w reżyserii Aleksandra Węgierki w Teatrze Polskim w Warszawie. Jest też znamienne, że sztuka Nowakowskiego triumfalnie powróciła na sceny w 1978 roku w ramach sześćdziesiątej rocznicy zakończenia wojny i zarazem odzyskania niepodległości. W przygotowanym zaś wówczas w Starym Teatrze w Krakowie widowisku Sen o Bezgrzesznej w sekwencjach wojennych, toczących się pod zeppelinem i otwieranych odezwami trzech cesarzy do Polaków, Jerzy Jarocki pokazał rozmaite drogi prowadzące do odbudowy niepodległego państwa. Za to oparty również na dokumentach z epoki i opublikowany właśnie w 1978 roku scenariusz Tadeusza Różewicza O wojnę powszechną za wolność ludów prosimy Cię, Panie czekał na realizację – w Nowym w Warszawie – aż dziesięć lat.

W dziełach kilku twórców obie wojny, z lat 1914–1918 i 1939–1945, istniały na równych prawach i były ze sobą powiązane. W Pułapce Różewicza przecież w obrazie u Fryzjera wiadomość o wybuchu wojny w 1914 roku niepostrzeżenie doprowadzała do Zagłady. Podobnie było w dwóch przywołanych spektaklach Kantora i jeszcze w jego Dziś są moje urodziny. W niedokończonej Historii Gombrowicza Witold daremnie usiłował zapobiec wybuchowi obydwu wojen, chociaż zarazem utrzymywał, że osobiście zabił arcyksięcia Ferdynanda.

W styczniu 1998 roku, z powodu wydania książki Modrisa Eksteinsa Święto wiosny. Wielka Wojna i narodziny nowego wieku, ogłosiłem w „Dialogu” szkic, w którym sprawdzałem, czy diagnozy i stwierdzenia kanadyjskiego historyka można przenieść na grunt polskiej kultury, zwłaszcza teatru. Skomentowałem w nim na końcu wrocławską Damę z jednorożcem Krystiana Lupy na kanwie Hanny Wendling Hermanna Brocha. Nie spodziewałem się, że zaledwie dziewięć miesięcy później Lupa zrealizuje w Kameralnym w Krakowie adaptację całej trzeciej części Lunatyków Brocha, Huguenau czyli Rzeczowość, której tytułową postacią jest dezerter z armii niemieckiej dokonujący bez skrupułów na tyłach frontu wielu przestępstw i zbrodni. Spektakl, którego akcja toczy się pod koniec 1918 roku w położonym przy zachodniej granicy Niemiec niewielkim mieście z lazaretem dla rannych żołnierzy, oraz w Berlinie, niewątpliwie najgłębiej w polskim teatrze ukazywał spowodowane przez Wielką Wojnę spustoszenia fizyczne, psychiczne, moralne, a wreszcie duchowe oraz będący ich konsekwencją kryzys kultury europejskiej. Należy jednak do najbardziej niedocenianych w dorobku Lupy, gdyż wyjątkowo został przez niego osadzony w historycznych realiach.