9/2014
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Głos za murem

Ta niezwykła budowla zrodziła się w wyobraźni filologa z pasją, któremu wystarczyła skromna rycina i kilka odręcznie zapisanych zdań, by na gdańskim wertepie ujrzeć teatr.

Rycina, którą reprodukujemy na stronie 30, powstała w 1650 roku. Jej autorem jest Peter Willer, rysownik holenderski. Wieża, a wokół niej różnokształtne domy pokryte dachówką. Na pierwszym planie z prawej strony stoi dziwny budynek bez okien i dachu, jego wysokie drewniane ściany wieńczy tylko wąski okap. To Szkoła Fechtunku, na co dzień miejsce żołnierskich ćwiczeń, od święta – teatr. Choć zbudowana na planie prostokąta, bardzo przypomina londyński Globe, który Szekspir nazwał kółkiem z drewna (wooden O). To z Anglii przybywali do Gdańska aktorzy, by wystawiać „różne religijne i świeckie sztuki ku uciesze oczu i uszu. Są to zarówno komedie, jak i tragedie, w większości nowe i wspaniałe, a przy tym szlachetne”. W taki sposób, latem 1654, niejaki William Roe reklamował pewną aktorską kompanię, prosząc gdańskiego burmistrza o zgodę na jej występy w Szkole Fechtunku. W tym samym miejscu, 360 lat później, w nowym budynku z czarnej cegły – siedzibie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego – aktorzy z Globe zagrają Hamleta.

Pomysł na otwarcie sceny z takimi tradycjami znakomity – ale co dalej? Program impresaryjnego teatru o międzynarodowym zasięgu, który w tym numerze przedstawia profesor Jerzy Limon, wygląda imponująco. Ale znając sposób finansowania kultury w Polsce, martwię się trochę o losy GTS. Czy nie stanie się tylko atrakcją dla turystów i zabawką dla władzy? Zapatrzeni we wspaniałą bryłę, otwierany dach i ruchomą widownię przegapimy wtedy to, co naprawdę buduje teatr.

Spójrzmy jeszcze raz na rycinę Willera, ale teraz przypatrzmy się ludziom. Są maleńcy, słabo rozróżnialni, ledwie widoczni. Kilkoro z nich zmierza w kierunku otwartej bramy budynku, gdzie za chwilę rozpocznie się pewnie jakieś szlachetne przedstawienie. Większość obserwuje wydarzenia na zewnątrz. Mężczyźni ze szpadami u boku, kobiety w długich sukniach, jakieś dzieci, wszyscy patrzą na grupę mężczyzn, która właśnie ustawiła się przed teatrem. To konwój. Na jego czele stoi trzech trębaczy i dwóch doboszy z tarabanami, za nimi widać żołnierza z muszkietem i rycerza z halabardą. Dalej czterech mężczyzn z długimi kopiami trzyma straż. Na końcu widać jeszcze dwóch innych żołnierzy z wystającymi zza pleców muszkietami (a może to łuki?). Pozostał jeszcze jeden człowiek. Stoi pomiędzy zbrojnymi, ma skrępowane na plecach ręce i oczy przewiązane czarną opaską. To prowadzony na egzekucję skazaniec, właściwy bohater uchwyconej przez Willera sceny, której nie dostrzegli widzowie za bramą.

Wizja gdańskiego filologa urzeczywistniła się w sposób nadzwyczajny – oto rekonstrukcja XVII-wiecznej Szkoły Fechtunku doprowadziła do powstania nowoczesnego budynku teatralnego. Teraz to samo trzeba uczynić z dramatem tego ledwie widocznego człowieka z ryciny, który stanął na granicy życia i śmierci. Gdy za czarnymi murami GTS usłyszymy głos współczesnego skazańca, naprawdę powstanie teatr.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.