10/2014

O Jurku prawie wszystko. Różewicz nicowany?

W trakcie końcowej próby sztuki Tadeusza Różewicza Wyszedł z domu w Starym Teatrze w 1964 roku doszło do spięcia. Zaiskrzyło między grającym główną rolę Markiem Walczewskim a obecnym na próbie Różewiczem. Reżyserujący przedstawienie Jerzy Jarocki uśmiechał się.

O co chodziło? Walczewski wybuchnął, że tekst jest drętwy, pusty, że aktor nie ma co grać…

Jerzy Jarocki w toku publicznego spotkania z Różewiczem z cyklu „Goście Starego Teatru” przypomniał, że Marek Walczewski krzyczał nieprzystojnie, rzucał rolę dosłownie, ilustrując to gestem ciśnięcia egzemplarzem o ścianę.
Różewicz wspominając to zdarzenie, powiedział m.in.:

 

Byłem dość poirytowany, a nawet rozsierdzony, bo moje uwagi nie zostały uwzględnione. […] Może zresztą on miał rację, nie wiem.
Mnie się wydawało, że reżyser, aktor, teatr to w ogóle mają nieograniczone możliwości, że mogą wszystko, co się pomyśli i wymarzy. Powoli dochodziłem do wiedzy, że może to być materia oporna, że jest po prostu materia.

 

Od czasu spektaklu Wyszedł z domu (premiera w kwietniu 1965) datuje się bliższa znajomość tych artystów, która po paru latach, już przy współpracy związanej z wystawianiem w Starym Teatrze Mojej córeczki, przekształciła się w przyjaźń. Aktorzy Starego Teatru pod batutą Jerzego przebili się przez oporną materię tych sztuk, odnosząc sukces i przecierając im drogę do innych teatrów.

Z wielkim powodzeniem J.J. wystawił we Wrocławskim Teatrze Współczesnym znakomitą sztukę Różewicza Stara kobieta wysiaduje, z oszałamiającą kreacją Mai Komorowskiej. Kilka lat później wystawił też w Teatrze Dramatycznym w Warszawie Na czworakach, spektakl ten znowu przyniósł dramaturgowi, aktorom i reżyserowi wielki sukces.

W 1992 w Teatrze Polskim we Wrocławiu Pułapka, sztuka o Kafce, zrobiła furorę. Różewicz raz chwalił ten spektakl, innym razem wytykał Jerzemu wtargnięcie w tekst i nielegalne dofastrygowanie z tekstów Kafki kilku scen wraz dialogami. Wahał się w ocenach w zależności od swych nastrojów i taktyki wobec teatru, ale mimo znakomitych recenzji i powodzenia, również kasowego, od tego czasu zaczął się odnosić nieufnie do majsterkowania, nicowania, jak to określał, swoich sztuk przez Jerzego. W ten sposób, przy zachowaniu przyjaźni, doszło do rozluźnienia współpracy między artystami. Przyjaźń ta przetrwała kryzysowe momenty, choć mogła zostać zwieńczona sztuką biograficzną o tym poecie i dramaturgu – gdyby się potrafili porozumieć. Dlaczego do tego nie doszło, spróbuję wyjaśnić.

Trzeba zacząć od niedosytu, jaki Jurek odczuwał, pracując nad sztukami wybitnych twórców – bo to odnosiło się również do sztuk Mrożka. Gdy brał je na warsztat, naturalnie pierwszy odruch polegał na fascynacji i docenieniu wartości sztuki. Jednak później, gdy już nad nimi pracował, wydawało mu się, że coś się rwie, że są jakieś mielizny, że teatralność niektórych scen jest problematyczna itd. I wówczas wchodził w te sztuki jako potencjalny współautor. Dodam – nie jako reżyser, ale jako współautor, próbujący coś dopisać, przerobić, przestawić, usunąć itd. To bardzo drażniło Różewicza, a także i Mrożka. Łatwiej było Jurkowi tak postępować z dwoma innymi ulubionymi dramaturgami: Witkacym i Gombrowiczem, bo oni nie żyli, w związku z tym nie musiał się z nimi wdawać w spory, najwyżej podlegał pod tym względem ocenom krytyków.
 

Różewicz mi kiedyś powiedział, że skoro Jurek nicuje, przerabia jego sztuki, to niech sobie pisze własne, a do cudzych podchodzi wyłącznie jako reżyser. Oczywiście w jakiejś mierze ta uwaga była słuszna. Nie sądzę jednak, żeby Jurek był w stanie szybko, sprawnie, w ustalonych przez teatry terminach napisać swoją własną sztukę od A do Z. Taką próbę podjął pod koniec życia, pisząc tekst zatytułowany Węzłowisko. Będzie o tym jeszcze osobno mowa. Jednak sztuki tak wybitnych twórców jak Mrożek i Różewicz inspirowały go do ich roboczego ulepszania, używając języka Różewicza – nicowania.

Nie jestem krytykiem literackim i teatralnym, więc nie zamierzam oceniać warsztatowych niedostatków tych gotowych utworów, nad którymi Jurek pracował. Myślę natomiast, że w miarę, jak osiągał własną reżyserską dojrzałość i rozwijał projekty inscenizacyjne, ostrzej widział w podejmowanych sztukach jakieś usterki, a zarazem ogromny potencjał; to go prowadziło do nieustannego mieszania się w ich struktury dramaturgiczne, a czasem i dialogi. Czy z dobrym skutkiem? Odpowiedź zależy od punktu siedzenia. Z pozycji zajmowanej przez Różewicza, jeśli te przedstawienia miały powodzenie, to niekoniecznie on jako autor powinien z tego powodu akceptować tak daleką ingerencję reżysera.
 

Przytoczę teraz fragment mojej rozmowy z Tadeuszem Różewiczem, odbytej i opublikowanej przed laty.

 

T.R.: – Wracam jednak do dobrego, wypróbowanego teatru zawodowego; nazywam go dla wygody klasycznym. To teatr normalny, uznający reżysera, aktorów, publiczność i kasę. W tym teatrze pracują tacy twórcy, jak Jerzy Jarocki i Jerzy Grzegorzewski, Kazimierz Braun, Kazimierz Dejmek, no i w swoich najlepszych latach, Skuszanka i Krasowski, Erwin Axer. Nasz teatr w tej chwili ciągną, ładniej byłoby powiedzieć: prowadzą, dwaj reżyserzy – też już dosyć stare spracowane konie – Jarocki i Grzegorzewski. Są różnice między nimi, to są dwa różne teatry. Czy teatr Grzegorzewskiego jest poetycki, a Jarockiego realistyczny, nie będę analizował. O tym trzeba napisać książkę, której ja nie napiszę. Zresztą moja formuła w dramaturgii polega na tym, że ja staram się uprawiać dramat poetycki i realistyczny. Takie miałem założenie, pisząc już Kartotekę. W każdym razie oni – mówię o Jarockim i Grzegorzewskim – trzymają się formuły, są wierni na swój sposób tradycji polskiego i europejskiego teatru. A więc teatru Szekspira, Moliera, żeby nie sięgać wstecz do czasów greckich. Ci reżyserzy mnie realizowali i ja im wiele zawdzięczam, a oni mnie. Nie wchodząc w szczegóły i historię mojej z nimi współpracy, myślę, że to przeszłość.

Uważam, że jest sporo moich sztuk, które nie doczekały się inscenizacji, a oni widocznie tak nie uważają. I z różnych powodów kontakt z nimi się rozluźnił. Już na siebie wzajemnie nie oddziałujemy, nie inspirujemy się. Przypuszczam, że z wzajemną dla siebie szkodą. Nie wiem, co oni o tym myślą.

Co się stało? Mówię o Jarockim i Grzegorzewskim, ale wszyscy reżyserzy, nie mówiąc już o aktorach parających się reżyserią, lubią teraz sami pisać, albo przynajmniej po swojemu nicować, przerabiać, dopisywać, sztukować, fastrygować, tworzyć sztuki z listów, jakichś skrawków montowanej prozy, publicystyki, Bóg wie jeszcze czego! Dramaturg jakby stawał się zawadą, niepotrzebnym balastem… (śmieje się) Nastąpił prawie rozwód z autorami.

 

R.J.: – Taki trend jest w całej Europie. Nie chcę być niczyim adwokatem, ale przypuszczam, że pańscy ulubieni reżyserzy czekają na nowe pana sztuki…

 

T.R.: – (śmiejąc się) Wiem o tym. Grzegorzewski pyta o nową sztukę i Jarocki pyta o nową sztukę. I nie tylko oni. Ja się stałem podejrzliwy: pewnie pytają, żeby ją, gdyby mieli już w rękach, przerabiać i nicować! Chcą robić to, czego nie ma… Zamiast robić z tego, co jest.

 

J.J. i Różewicz w pewnym okresie rozeszli się twórczo. Cytowałem przed chwilą Różewicza, który objaśniał powody tego rozejścia. Przedstawiłem rację obydwóch, nie rozwlekając tych spraw. Ale Jurek chciał wrócić do twórczości Różewicza. Kiedyś, w jakiejś luźnej z punktu widzenia tegoż rozmowie, zasygnalizował, że chciałby zrobić spektakl poświęcony jego twórczej biografii. Naturalnie to, co stworzy później, przedstawi mu do akceptacji. Każdy, kto znał bliżej Różewicza, wie, jaki był on chybotliwy we wszelkiego rodzaju zgodach twórczych. Kiedy to był tylko zamysł, czyli nic sprecyzowanego, Różewicz nań się godził, zastrzegając, że trzeba o tym jeszcze pogadać… Ale gdy Jurek ów projekt skonkretyzował i uzyskał akceptację dyrekcji Teatru Narodowego, okazało się, że spłoszony Różewicz zgodę cofa… Zwyciężyła jego podejrzliwość co do tworzywa projektowanej sztuki. Było oczywiste, że Jurek chciał ją skonstruować z różnych fragmentów jego sztuk, poematów i wierszy, wypowiedzi publicznych i zwierzeń (powiedział mi, że chce wykorzystać między innymi niektóre wątki z mojej cytowanej wyżej rozmowy z Różewiczem Życie w starych i nowych dekoracjach). Analizował opowieść Matka odchodzi i listy, jakie poeta wymieniał z Zofią i Jerzym Nowosielskimi. Jednym słowem, chciał sceniczną biografię Różewicza wykreować, podobnie jak postąpił z Gombrowiczem, nadając tekstowi o nim tytuł Błądzenie.

W Różewiczu rosła coraz bardziej podejrzliwa niechęć do projektu Jurka. Bał się różnego rodzaju pułapek i min. Tadeusz, który niechętnie odsłaniał niektóre obszary swego życia, obawiał się scenicznego faktu dokonanego. A zdawał sobie sprawę, jak dalece Jurek jest przenikliwy w analizie biograficznej poszczególnych fragmentów jego życia, wyłaniających się z jego utworów. Po prostu nie chciał, żeby to zabrzmiało ze sceny. Naturalnie miał do tego prawo.

Zatem do tego projektu, który miał zwieńczyć 90-lecie Różewicza, nie doszło. Teatr Narodowy prowadził własne, poza Jurkiem, rozmowy z poetą i wsparł projekt ratunkowy, a mianowicie wystawienie przez Jerzego dramatu Stara kobieta wysiaduje, którą to sztukę Jurek chciał ponownie wziąć na warsztat. Różewicz, jak to z nim bywało, wstępnie się zgodził. Ale znowu wezbrało w nim uczucie podejrzliwości, co też nowego Jerzy zmajstruje w tej projektowanej inscenizacji?! Podejrzewał, że będą tam przestawienia, dopisywania i wszelkie inne zabiegi, sprowadzające się do literalnego odejścia od „kanonicznego” tekstu sztuki. I też cofnął swoją wcześniejszą wstępną zgodę.

Jak opowiadał Jan Englert, on i jego zastępca Tomasz Kubikowski byli w trakcie dochodzenia do porozumienia z dramaturgiem. Ale przepłoszył go, według Englerta, Jurek. Bo odbył w jego gabinecie dyrektorskim, w tonacji raczej napastliwej, telefoniczną rozmowę z Różewiczem, podczas której doszło między nimi do spięcia. W pewnym momencie Jurek złośliwie przypomniał: „Przecież kiedyś publicznie wyznałeś, że inscenizowane przeze mnie Twoje sztuki znacznie zyskały w porównaniu z tekstem wyjściowym… Więc czego się obawiasz?!”.
 

Widocznie zaakcentował to dla Tadeusza zbyt uraźliwie i wzbudzając w nim irytację. Tak więc i do wystawienia Starej kobiety również nie doszło. Proponował inne sztuki, które z kolei Jurka nie interesowały.

Bardzo tego żałuję, bo jak się okazuje, byłaby to ostatnia inscenizacja w życiu Jurka.

Zamiast tego zaczął pospiesznie pracować nad Samuelem Zborowskim Słowackiego, tytułując ten dramat w swojej inscenizacji jako Sprawa. Ja za tym spektaklem, który w pewnym momencie wywołał ogromne poruszenie, nie przepadam, i Jurek o tym wiedział. Powtarzam: bardzo żałuję, że nie doszło do inscenizacji poświęconej Różewiczowi. Byłoby to piękne zwieńczenie ich twórczej i osobistej przyjaźni. Naturalnie tak uważam, kierując się również przyjaznymi relacjami, jakie łączyły mnie z Tadeuszem. Jednak ważniejsze jest przekonanie, że chyba umknęła szansa na ważną wypowiedź teatralną o biografii tego wielkiego poety i dramaturga, zagubionego w niepięknym XX wieku. Ale, i co warto też podkreślić, uroczego towarzysko człowieka, czujnie obserwującego w ciągu ostatnich kilkunastu lat swego życia zatrważający, zagadkowy XXI wiek.

Co o utracie szansy na ponowne twórcze spotkanie się z Jerzym sądził Różewicz? Nie wiem. Owszem, rozmawialiśmy po śmierci Jurka wielokrotnie, ale nie dotknęliśmy tej delikatnej materii. Być może żałował, że do tego nie doszło, ale to jest domysł bez żadnych na to dowodów. W każdym razie autor Śmiesznego staruszka już po śmierci Jerzego zwrócił się z prośbą o udostępnienie mu cyfrowego nagrania Sprawy. Po zapoznaniu się w ten sposób ze spektaklem zadzwonił do mnie, opowiadając o swoich wrażeniach. Mówił swobodnie, zresztą wiedział już z wcześniejszych ze mną kontaktów, że nie jestem dramaturgią i myślowym przesłaniem tego przedstawienia zachwycony, uważając zagmatwany tekst Słowackiego za wyjątkowo bałamutny.

Różewicz myślał podobnie, ale jego uwagi sprowadzały się do rozczarowania obejrzanym na płytce przedstawieniem… Powiedział mi coś w tym sensie, że szkoda, że Jurek tym się zajmował…

cdn.