10/2014
Warszawskie pasaże: Pasaż wybiegany

Zuzanna Waś

Warszawskie pasaże: Pasaż wybiegany

1.

W Warszawie biegam nad Wisłą, ścieżką pośród łętów, od Stadionu Narodowego do Lasku Bielańskiego. W Paryżu biegnę przez Lasek Wenseński nad Marnę, do żelazistej kładki wybudowanej sto dwadzieścia lat temu przez inżyniera Eiffela dla wygody mieszkańców przysiółka Bry, a potem wracam do Lasku. Dwadzieścia kilka kilometrów uniesień w rytmie heksametru.
Im jestem starszy, tym biegam dłużej. Im biegam dłużej, tym chętniej myślę, co Arystoteles wypisał w Metafizyce o winie, o occie, o życiu i umieraniu.

 

2.

Arystoteles, Metafizyka (1045a; przekład Kazimierza Leśniaka): „Dlaczego wino nie jest materią octu ani potencjalnym octem (chociaż powstaje z niego ocet) i dlaczego żywy człowiek nie jest potencjalnie zmarłym? Istotnie tak nie jest; owe zniszczenia są przypadkowe, a materia żyjącego jest samą, ze względu na zniszczenie, potencją i materią zmarłego, a woda jest materią octu; zmarły i ocet powstają odpowiednio z żywego i z wina, tak jak noc powstaje z dnia. I wszystko, co się w ten sposób nawzajem zmienia, musi z powrotem powrócić do swojej materii; na przykład, jeśli z nieżywego powstaje żywe, to żywe wraca najpierw do swojej materii i dopiero wtedy staje się żywym; i ocet powraca najpierw do wody, a dopiero potem staje się winem”.

 

3.

Moje bieganie powinno obchodzić wyłącznie mnie jako czynność intymna, niczym mycie zębów itd. „Istotnie tak nie jest”. Bieganie już dawno stało się „fenomenem kulturowym”. Zresztą czynności intymne już dawno stały się publiczne, a bieganie postacią życiowej ekspozycji w ramach nieustającego serialu M jak młodość. Nad Wisłą i nad Marną rzadko spotykam biegaczy szczęśliwych, a częściej cierpiących, z twarzą skręconą grymasem, zatyczkami od iPhone’a w uszach, z baryłkami pełnymi odżywek za pasem, z licznikiem na ramieniu: przestrzeni w nogach, cukru we krwi, pary w majtkach oraz spalonych kalorii. Oni chcą, żeby było im dobrze, ale jest niedobrze. Im bieganie nie służy, chociaż bieganie do niczego służyć nie powinno. Bieganie to życie, bo życie to rytm. Czym jest bieganie – zapomnieli.

 

4.

Mirosław Kocur w prawdziwie rewelacyjnej książce Źródła teatru (Wrocław 2014) pisał o bieganiu. W rozdziale Pochwała biegania przypomniał, że w listopadzie 2004 roku tygodnik „Nature” umieścił komputerowy montaż nagiego, zwielokrotnionego biegacza pod tytułem zwiastującym treść numeru: Born tu run. Uczeni dowodzili, że zasadniczą rolę w ewolucji człowieka odegrała jego adaptacja do biegu na długich dystansach.

Mirosław Kocur przypomniał również, że w roku 2010 ukazał się polski przekład książki znakomitego i wielce tajemniczego Japończyka Harukiego Murakamiego O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu oraz o praktykach mnichów buddyjskich ze szkoły Tendai, praktykujących na górze Hiei tysiącdniowy maraton.

Bieganie trwa u nich siedem lat, a mnich studiuje też sztuki medytacji i kaligrafii. Przez pierwsze trzy lata mnich przebiega po czterdzieści kilometrów dziennie w ciągu stu dni. W roku czwartym i piątym przebiega ten dystans przez dwieście dni w roku. W szóstym – przez sto dni przebiega po sześćdziesiąt kilometrów, w siódmym – osiemdziesiąt cztery. „Na czas maratonu – pisze Mirosław Kocur – mnich umiera dla świata, ubiera się więc w strój koloru białego, oznaczający w Japonii śmierć. Na nogi wkłada słomiane sandały, niekiedy własnego wyrobu. Są to cienkie podeszwy z białym sznurkiem obwiązanym wokół łydek. Podobnymi sznurkami mocuje do głowy olbrzymi kapelusz ze słomy”.

 

5.

Bieganie jest tańcem, pierwotną formą sztuki. Bieganie jest nauką rytmu i propedeutyką śpiewu. A może i mowy. Mirosław Kocur: „Dwunożność okazuje się zatem źródłem nie tylko tańca, ale i śpiewu. Istotną rolę odegrał też bieg wytrzymałościowy. […] Bo ta właśnie praktyka mogła wymusić u naszych przodków ekspansję systemów nerwowych nadzorujących pracę piersiowego aparatu aspiracyjnego i wpłynąć na rozwój oddychania ustami, umożliwiając pojawienie się śpiewu i mowy”.

 

6.

Dlaczego wino nie jest materią octu, a żywy człowiek potencjalnie zmarłym? – pytał Arystoteles. – Bo to jest kwestia rytmu, rytmów, przyspieszania i zwalniania, bicia serca, następstwa nocy i dni wyznaczających bieg na ziemi, ale nie tylko po ziemi.

Indianie Tarahumara w Meksyku do dziś biegają bez wytchnienia, a ich bieganie ciągnęło Antonina Artauda jak ćmę do świecy. Aborygeni australijscy wyruszają na szlaki pieśni, w bezkresne podróże przez kontynent, biegiem, wyśpiewując imiona wszystkiego, co napotykają po drodze, i w ten sposób rytmem i śpiewem powołują świat do istnienia, zostawiając za sobą „smugę zapachu”, ze słów i muzycznych tonów, a wtedy to, co – pozornie – obumarłe, ożywa.

 

7.

Octu w wino nie przemienisz, ale wodę tak. W biegu ożyjesz i wyśpiewasz swą podróż przez sen.