10/2014

Strażnicy ludzkiej tożsamości

„Brave jest reakcją na ogólnie panujący nurt festiwalowy, który ma nam uprzyjemniać codzienność. Uważam, że kultura służy czemuś innemu” – mówi Grzegorz Bral w rozmowie z Kamilą Łapicką.

Obrazek ilustrujący tekst Strażnicy ludzkiej tożsamości

Karol Jarek

 

KAMILA ŁAPICKA W tym roku Brave Festival odbył się po raz dziesiąty. Tematem pierwszego festiwalu była „Magia głosu”, dziesiątego „Święte ciało”. Poprzez „Zatopione pieśni”, „Maskę” czy „Wtajemniczenia kobiet” przebyłeś pewną drogę. Czy tak ją zaplanowałeś?

 

GRZEGORZ BRAL Nie planuję tematów z większym niż dwa lata wyprzedzeniem. Każda edycja to jest pewien interesujący mnie aspekt pracy teatralnej, wszystkie tematy krążą wokół moich zainteresowań. Z drugiej strony owo nieustannie w badaniach teatru pojawiające się pytanie o tzw. źródła daje mi pretekst do tego, żeby powiedzieć od siebie: „Nie ma jednego źródła teatru”. Tak samo jak nigdy nie będzie jednego źródła muzyki lub ruchu. Jest też pewne doświadczenie z początku lat osiemdziesiątych. Wówczas na Uniwersytecie Gdańskim pojawiła się szczególna seria wydawnicza pod redakcją profesor Marii Janion: „Transgresje”. Kolejne tomy literackich wyborów układały się w jakiś spójny ciąg: „Osoby”, „Maski”, „Dzieci”, „Galernicy wrażliwości”. Nie pamiętam chyba wszystkich tomów, ale ta seria była absolutnie kultowa i inspirująca. Kiedy u początków festiwalu zastanawiałem się, jakimi tytułami opatrzyć kolejne edycji, właśnie ta seria była mi najbliższa.

 

ŁAPICKA Jak pojawił się temat „świętego ciała”?

 

BRAL Ten temat narastał we mnie od wielu lat. Wynikał z mojej osobistej miłości do Tybetu i wieloletniego zainteresowaniem lamaizmem tybetańskim. Mam w domu zdjęcie zrobione w 1974 w Rumteku, w Sikkimie. Jest na nim pewien tybetański lama, siedzący w klasztorze na swoim tradycyjnym buddyjskim tronie. Przez przypadek ktoś zrobił mu zdjęcie, kiedy prowadził modlitwy i widać na nim wyraźnie, że lama nie ma materialnego ciała, że całe jego ciało jest zamienione w tęczę. Od lat słyszałem o tradycji „tęczowego ciała”, która została w Tybecie zapoczątkowana około X wieku. Chodzi o joginów, którzy w momencie śmierci wchodzą w głęboki stan medytacyjny i odchodzą, zamieniając swoje ciało w tęczę. Rozpuszczają się po prostu. Pozostawiają po sobie tylko włosy na poduszce. Sądzę, że żadna inna tradycja na świecie nie posiada tego fenomenu.

 

ŁAPICKA Czy to się dzieje także współcześnie?

 

BRAL Oczywiście. Słyszałem przez ostatnie lata o kilku przykładach „tęczowego ciała”. Niedawno w tybetańskiej części Chin władze miały ogromny problem z ustaleniem przyczyny śmierci, ponieważ nie znaleziono ciała, tylko włosy i paznokcie. W konstytucji chińskiej oficjalnie zabroniona jest reinkarnacja, czyli odradzanie się – musisz dostać oficjalne pozwolenie od władz.

 

ŁAPICKA ?

 

BRAL Jeżeli stary lama chce się odrodzić w przyszłym wcieleniu jako człowiek, musi złożyć podanie za życia i dostać prawne pozwolenie. To oczywiście brzmi jak anegdota, ale nią nie jest. Innym przepisem prawa chińskiego jest to, że nie wolno ci lewitować. Oczywiście nie widziałem tego nigdy na własne oczy, ale ponieważ od wielu lat zajmuję się buddyzmem tybetańskim, wiem, że praktyka „tęczowego ciała” jest faktem. Tak samo jak tzw. praktyka tummo, czyli ognia wewnętrznego, który powoduje, że jogini w temperaturze minus trzydzieści, czterdzieści stopni siedzą przykryci niewielkim szalikiem, a wokół nich śnieg topnieje. Byłem w pewnym klasztorze, w którym raz na dwanaście lat odbywa się swoisty egzamin z praktyki wewnętrznego ciepła. Mniszki siedzą całą noc i na nagich ciałach muszą wysuszyć tzw. zen – swoją szatę, którą się okrywają. Jedna mniszka zamacza ją w zimnej wodzie, rzuca im, one się nakrywają – jest minus dwadzieścia albo minus trzydzieści stopni – i suszą ją swoim ciałem. Muszą to zrobić przynajmniej kilka razy w ciągu nocy. Oczywiście to, co my próbujemy pokazać na festiwalu, nie ma nic wspólnego z taką świadomością duchową, natomiast prowokuje mnie do zadania pytania: czy istnieje coś takiego, jak „święte ciało”?

 

ŁAPICKA Definiując ideę Brave, podkreślasz, że kładziesz nacisk nie na produkt, tak jak w przypadku większości festiwali, tylko na proces, na jego znaczenie dla wykonawców i widzów.

 

BRAL Rzeczywiście, nasz festiwal jest reakcją na ogólnie panujący nurt festiwalowy, który ma nam uprzyjemniać codzienność. Żyjemy przecież w ogarniającej nas zewsząd „kulturze przyjemności”. Uważam jednak, że kultura służy czemuś innemu: zadawaniu trudnych pytań, prowokowaniu widza, by przeniósł się w obszar tego, czego nie da się zmierzyć i policzyć. Kultura popularna całego świata zmierza ku temu, co mierzalne, ku ocenie wyników. Producenci w Hollywood mają takie wykresy: nazwisko aktora, a obok niego słupek jego sukcesów finansowych. I tylko to się liczy. Pomyślałem, że dla przeciwwagi trzeba zająć się czymś, co w zmaterializowanym świecie nie ma szansy przetrwać i dla czego ranking zarobków jest nieistotny. Brave jest właśnie takim zajęciem. Pokazujemy ludzi, którzy nie mają szansy zrobić wielkiej kariery medialnej czy finansowej, i nie o to w ogóle chodzi, żeby ją robili, ponieważ oni są strażnikami naszych ludzkich tożsamości. Wielki hollywoodzki aktor nie jest strażnikiem niczyjej tożsamości, poza swoją własną. Natomiast ci ludzie z różnych kultur, którzy przyjeżdżają na Brave Festival, owszem. Oni nie tworzą kultury – oni są kulturą.

 

ŁAPICKA Co dla tych wykonawców oznacza Twoje zaproszenie na festiwal?

 

BRAL Nie wiem do końca. Myślę natomiast, że ponieważ staram się sięgać do rzeczy rdzennych, głębokich, na pograniczu rytuału, albo wręcz rytualnych, to pojawia się pytanie, na ile rytuał można przenieść z naturalnego środowiska.

 

ŁAPICKA Można? I czy wtedy nie zamienia się w teatr?

 

BRAL Jeżeli oglądamy na przykład Mudijettu, to mamy do czynienia z rytuałem ze świątyń indyjskich, który jest uteatralizowany. Ale uteatralizowany był od zawsze.

 

ŁAPICKA Więc przeniesienie go na Wyspę Słodową we Wrocławiu nie ma w zasadzie znaczenia?

 

BRAL Nie ma żadnego. Mistrzyni hinduskiego tańca Rama Vaidyanathan powiedziała mi niedawno: „Wiesz, ja te swoje programy skomponowałam pod was. One są dokładnie tym, co my robimy, ale ich konstrukcja jest skomponowana dla was, Europejczyków, ponieważ macie innego rodzaju potrzeby, niż ludzie na Wschodzie. Lubicie szybko, głośno, efektownie i dynamicznie. Jesteście tak zaabsorbowani światem bodźców, który was nieustannie stymuluje, że nie wyciszacie się, i w związku z tym potrzebujecie dużo stymulacji. Więc ta prezentacja dostarcza wam bodźców, których poszukujecie. Ona jest prawdziwa, ale przeznaczona dla was”. Ja ten festiwal konstruuję podobnie. Robię pewne rzeczy pod naszego widza, ale od czasu do czasu – na przekór widzowi. Na zakończenie tej edycji pokazujemy Sarpam Thullal [rytuał pochodzący z Kerali, stanu w południowych Indiach i poświęcony Bóstwom Wężowym, zapewniający szczęście rodzinie i płodność pragnącym dziecka – przyp. red.], który jest kompletnie nie „pod widza” i widzowie będą mieli z tym straszny kłopot, ponieważ to nie jest efektowne. Tu kategoria „podoba mi się – nie podoba mi się” nie działa, ponieważ to jest rytuał, który ma dwa, trzy tysiące lat. Więc daję sobie pozwolenie, żeby prowadzić taką grę z widzem. Skoro jesteś przyzwyczajony tylko do tego, co efektowne, spektakularne i nieustannie „bodźcujące”, zobacz, że może być inaczej.

 

ŁAPICKA Nie ułatwiasz także widzom odbioru na poziomie języka. Ktoś cię kiedyś zapytał, dlaczego nie tłumaczysz występów, a ty odpowiedziałeś po prostu: a dlaczego miałbym je tłumaczyć? Myślę, że to nie jest do końca potrzebne, chociaż kiedy na koncercie indyjskich pieśni (rag) w wykonaniu Rupinder pojawiały się na ekranie notatki o tym, jakiemu świętu jest poświęcona dana pieśń, pewnie wielu widzów czuło się bardziej komfortowo.

 

BRAL Najpierw dwa słowa o występie Rupinder. Ona pokazywała zdjęcia różnych bóstw indyjskich. W pewnej chwili na zdjęciu zobaczyliśmy boga Ganeszę, czyli w formie słonia z namalowanym hinduskim znakiem pomyślności, czyli oryginalną… swastyką. Złota swastyka (nie ta odwrócona i zdeformowana przez hitlerowski nazizm) zajaśniała we wrocławskiej synagodze w czasie hinduskiego występu. O tym właśnie jest Brave. A występy można tłumaczyć, oczywiście. Problem w tym, że nasza emocjonalność jest nieustannie tłumiona przez usiłowanie racjonalnego pojmowania zjawisk. Wydaje się nam, że jak coś zrozumiemy, to sprawa załatwiona. I że jesteśmy bezpieczni. Mamy ogromną potrzebę intelektualnego zrozumienia, bo to rzekomo zabezpiecza nas jakoś. I ja to czasami muszę uwzględniać. Przygotowujemy katalog i w krótkich, wikipedycznych hasłach opisujemy to, z czym się zderzymy. Ale podczas występów stawiam na odbiór czysto emocjonalny.

 

ŁAPICKA Dla mnie bywa on bardzo trudny. Podczas występu Koffiego Kôkô, afrykańskiego choreografa i kapłana voodoo z Beninu, kompletnie się pogubiłam. Nie rozumiałam jego tańca i malowania ciała na biało, nie umiałam się zaangażować, choć wydawało mi się, że pochodzę do tego z dużą otwartością. Nie wiem też, czy kapłan porozumiał się ze swoimi bóstwami, czy też tylko wykonał pewien układ choreograficzny.

 

BRAL Najpierw chwilę o voodoo i transie, bo wydaje mi się, że my wszyscy mamy w głowach obraz nakłuwanych laleczek i ludzi chwytających się za serce z bólu. Wystarczy kilka amerykańskich filmów „propagandowych”, żeby zdeformować na lata nasze postrzeganie jakiegoś zjawiska. Kultura masowa upraszcza zjawiska, przystosowuje do przeciętnych gustów i do powierzchownych emocji. Nie mogę polemizować z twoim odczuciem Koffiego, mnie w każdym razie kompletnie zahipnotyzował. Tańczył tak samo, jak moja wyobraźnia. Czytałem każdy jego gest, rozumiałem każdą rozmowę, każde przywołanie przodków, z którymi się spotykał w przestrzeni swojego tańca. Miałem też poczucie, że to jest niezwykle głębokiej wiedzy performer, który do tego stopnia zanurza się w swój świat, że w nim po prostu funkcjonuje. Jeżeli szukasz sensów w takim tańcu, to poniesiesz porażkę, bo nie znajdziesz opowieści ani tematów, ani punktów odniesienia. Myślę, że to jest to, co ci przeszkadzało – nie miałaś punktów odniesienia. Większości z nas, jako widzom, coś się podoba albo nie podoba, ponieważ posługujemy się w swoim odbiorze punktami odniesienia. A kwestia otwartego przyjęcia czegoś bez punktów odniesienia jest bardzo rzadkim talentem widza. Warto jednak pamiętać, że Koffi, to jest przedstawiciel potężnej fali afrykańskiej awangardy zaszczepiającej w Europie, poprzez Francję, taniec afrykański, wyrastający z całkowicie innych, niż Europejskie, korzeni.

 

ŁAPICKA Co zrobić, żeby być bardziej utalentowanym widzem Brave Festival niż ja?

 

BRAL Cudowne pytanie. Nie mieć oczekiwań. Uznać, że inni ludzie mają prawo myśleć zupełnie inaczej niż my. To jest wielki problem w Polsce – pewna sztywność reagowania. Sztuka jest fantastycznym terytorium ćwiczenia otwartości. Kiedy jednak zostaje wprzęgnięta w poglądy religijne lub polityczne, natychmiast wyzwala ostre reakcje. I ja to rozumiem. Różnorodność oznacza respektowanie i szacunek dla innych poglądów bez potrzeby testowania ich i jątrzenia.

 

ŁAPICKA Brave przyzwyczaiło nas do pewnej formuły, na którą składają się występy artystów z odległych, unikalnych kultur. W tym roku wyszedłeś poza ten kanon i zaprosiłeś kilku współczesnych twórców, którzy tylko inspirują się dawnymi tradycjami, tak jak tancerze Ziya Azazi i Melanie Lomoff. Czy zgadzasz się z głosami tych, którzy twierdzą, że oddaliłeś się od źródłowej koncepcji festiwalu?

 

BRAL Zmiana pewnej formuły polega tylko na tym, że do tej pory pokazywałem wyłącznie to, co jest rdzenne, ale nagle zrozumiałem, że chociaż mamy wielu widzów i wielbicieli, mamy też bardzo wielu przeciwników, nie wiedzących, jak to czytać, twierdzących, że nie mają klucza do Brave. Więc jeżeli ktoś był na każdym z pokazów tegorocznej edycji, mógł się przekonać, że układają się one w bardzo logiczną całość. Mieliśmy rzeczy, które są artystyczną konwencją, mieliśmy wydarzenia, które są pomiędzy – jak na przykład Rama Vaidyanathan, która robi króciutki wykład na temat swojego tańca, a potem go wykonuje – i mieliśmy czysty rytuał, jak Mudijettu czy Sarpam Thullal. Myślę, że w ogóle nie odchodzę od dotychczasowej formuły, tylko próbuję ją uprzystępnić. Próbuję dać widzom klucz do rozumienia odmienności. Zapraszam na przykład Ziyę Azaziego, który pokazuje taniec derwisza i oczywiście to nie jest klasycznie zbudowany rytuał derwisza. Ale on jest bardzo piękny i inspirujący. A wynika z tego, że Ziya ma poczucie, że przestrzeń duchowości, z której pochodzi, jest już skorumpowana. On się przeciwko temu buntuje, a jednocześnie jest szalenie wierny esencji tego świata. W związku z tym w jego tańcu jest pokazany kunszt techniki, jaką jest wirowanie, a jednocześnie dialog i polemika z tym, jak to się obecnie odbywa. Niezwykle konstruktywne nawiązywanie do własnej religijnej tożsamości. Życzę tego nam wszystkim.

 

ŁAPICKA Czy oglądasz wszystkich zaproszonych wykonawców w ich naturalnym środowisku?

 

BRAL Nie, często korzystam z rekomendacji, czasem ryzykuję. Mam świetnych partnerów w tych poszukiwaniach. Intuicja i pracowitość moich kolegów powoduje, że są w stanie zaproponować mi do wyboru pięćdziesiąt czy sto wydarzeń na zadany temat. Ja rzucam tylko pewnego rodzaju hasło, kierunek. Czasami mam jakichś swoich ulubieńców, których chcę przyciągnąć, ale w końcu wszystko musi się jakoś spójnie i logicznie układać. To jest tak, jak z Sabridą, plakatem tegorocznej edycji. Mamy hasło „święte ciało” i przez kilka miesięcy szukamy twarzy, która reprezentuje to, o czym mówimy.

 

ŁAPICKA Twarz na każdym z festiwalowych plakatów skrywa szczególną biografię, tak jak historia młodego górnika z toksycznej kopalni złota w Zimbabwe (2013). Dlaczego właśnie takie portrety są znakiem Brave?

 

BRAL Przy trzeciej edycji festiwalu jeden z moich kolegów, który robił dla mnie wtedy marketing, przyniósł mi fotografię starej kobiety z bielmem na oku i powiedział: chcesz być brave, zrób z tego plakat. I ja się zachwyciłem pomysłem, by pójść pod prąd medialnej kreacji wizerunku, bez Photoshopa, z jak największą ilością zmarszczek, najlepiej po jakiejś gigantycznej historii życiowej, która jest wyryta na twarzy. Sabrida jest kolejną taką osobą. Umówmy się, nigdy nie będzie celebrytką, nie będzie poddana Photoshopowi, jest po prostu staruszką z kreską na czole. Hinduską sādhu, która wybrała ścieżkę świętości.

 

ŁAPICKA Nie ukrywasz swojej sympatii dla indyjskiej duchowości. Oba religijne rytuały, które pojawiły się w tym roku na Brave, pochodzą właśnie z Indii. Wydaje mi się, że Sarpam Thullal był rodzajem przekroczenia wiedzy, którą mamy na temat ciała?

 

BRAL Bardzo poważnym. Było tam nie tylko nieustanne „igranie z ogniem”, ale też rzeczywisty trans.

 

ŁAPICKA Dwie dziewczyny, które w niego weszły, były bardzo młode.

 

BRAL Prawdopodobnie w tym transie mogą uczestniczyć tylko dziewice. Mogły mieć jakieś 13, 14 lat. I to owładnięcie… Ja siedziałem bardzo blisko, zresztą Ty też, więc widziałaś, jak się transformują. Siedzą i pod wpływem muzyki nagle się zmieniają. Na naszych oczach. Ja miałem ciarki na plecach, bo w ich bezruchu dochodziło do autentycznej transformacji ciała. Więc stąd to „święte ciało”. Kiedy wybierałem Ziyę czy Koffiego, to właśnie dlatego, że tam pod wpływem ruchu, działania, czy nawet spektaklu (tak jak w przypadku Ziyi) dochodzi do jakiejś zmiany w ciele. Przy czym sam zaczynam mieć wątpliwości, czy to jest zmiana w ciele. Czy to nie jest tak, że ciało tylko podąża za umysłem, który przechodzi przez pewne fazy transformacji. Wtedy to, co jest w ciele, jest tylko pewną manifestacją stanów umysłu.

 

ŁAPICKA Więc nie „święte ciało”, a „święty umysł”?

 

BRAL Opowiem Ci historię. Szukałem w Tybecie wyroczni, które mógłbym zaprosić na festiwal. Wyrocznia tybetańska to nie jest wróżbita, to jest człowiek, który ma dar czytania ksiąg z odpowiedziami na zadane pytania, przy czym te księgi zawarte są w takiej mistycznej bibliotece, która znajduje się wyłącznie w przestrzeni umysłu. Tych wyroczni jest kilka w Tybecie. Niektórzy znają piętnaście rozdziałów, niektórzy znają siedemdziesiąt rozdziałów, a niektórzy trzysta. Jeden rozdział, który recytują w odpowiedzi, wchodząc w trans, trwa godzinę – półtorej. Recytują starotybetańskim językiem, rytmicznie, wierszem. I to nie jest coś, co oni znają na pamięć. Kiedy zadajesz pytanie, ta odpowiedź na nich spływa, ale po skończeniu rytuału już jej nie pamiętają. Wiedzą tylko, że mają do niej dostęp. I jeżeli na przykład zadasz to samo pytanie dwóm wyroczniom i zamkniesz je w dwóch różnych pokojach, to ich odpowiedź będzie dokładnie taka sama. To jest fenomen, który mnie tak nieprawdopodobnie zafascynował, że chciałem ich sprowadzić na festiwal, pokazać ten rytuał. Nie udało się, bo miasto z którego pochodziła ta wyrocznia, przeżyło potężne trzęsienie ziemi i potem już nie znalazłem tego człowieka, nie wiem, czy ocalał.

 

ŁAPICKA Spotkałeś się z innymi, podobnie naznaczonymi ludźmi?

 

BRAL W Grecji szukałem lamentujących płaczek i jedna z nich miała tzw. charyzmat słowa, czyli jak lamentowała, wchodziła w tak głębokie doświadczenie bólu, że nagle zaczynały płynąć przez nią słowa. Zawsze w formie wiersza. Kiedyś ją zapytałem: „Skąd bierzesz słowa?”, a ona odpowiedziała: „To nie ja biorę słowa, to ból jest utkany ze słów”.

 

ŁAPICKA Chciałeś zaprosić tę płaczkę na Brave?

 

BRAL Tak, ale niestety była bardzo stara i zmarła. Ona była jedną z nielicznych, nie znam innych. Pamiętam, jak podszedłem do niej po raz pierwszy. Ponieważ nie było akurat pogrzebu, zapytałem: przepraszam, jest nas tutaj dwadzieścia osób, aktorzy, studenci, czy mogłabyś dla nas polamentować? Ona się oczywiście nie zdziwiła i pyta: o czym? O Antygonie. A ona, stara Greczynka, pyta mnie: a kto to jest Antygona? Więc ja mówię: Antygona, to jest dziewczyna, która ma siostrę i której brat zginął w walce z drugim bratem. I ona mówi: to będę lamentowała na temat pięciu moich braci, którzy już zmarli. Zaczyna medytować i przychodzi taki moment, że nagle coś się dzieje i widzisz po prostu, jak zaczyna inkantować poezję i jest w zupełnie innej rzeczywistości. Według Koffiego Kôkô Europejczycy mają kompletnie mylne pojęcie o tym, czym jest trans. Trans trwa najwyżej minutę, dwie. Potem jesteś już po prostu w tamtej przestrzeni. Trans to jest rodzaj przekształcenia, moment przejścia. Kiedy ja o tym mówię, brzmi to nieprawdopodobnie, natomiast kiedy zaczynasz to widzieć na własne oczy, musisz się zacząć zastanawiać. To jest od dawna fascynujące pytanie dla aktora i reżysera. Czy system Stanisławskiego ma jeszcze rację bytu w nowoczesnym, poszukującym teatrze awangardowym? Chyba nie. Istnieją ludzie, których wiedza o tym, że człowiek może przejść przez wiele faz transformacji postaci, bez potrzeby „analizy” postaci, jest ogromna i bardzo przydatna.

 

ŁAPICKA Tak jak podczas występu szamanki koreańskiej, która podczas Brave 2009 zatrzymała burzę?

 

BRAL To prawda i widziało to czterysta osób. Czterysta osób siedziało, trzymało się za głowę i pytało: co się dzieje? Sto metrów dalej leje deszcz, a nad nami i nad sceną ani kropli. To był taki fenomen.

 

ŁAPICKA Inny fenomen, który z pewnością da się wytłumaczyć, to edukacyjny projekt Brave Kids, który jest ważną częścią Brave Festival. Jak powstał?

 

BRAL Akong Rinpoche [tybetański lama, niedawno zmarły założyciel Rokpa Internacional, organizacji charytatywnej, na którą przekazywany jest cały dochód z Brave Festival – przyp. red.] poprosił mnie, żebym zbudował spektakl z nepalskimi dziećmi, których Rokpa ma pod opieką kilkadziesiąt. Miało się to odbywać w świątyni tybetańskiej w Szkocji. Obudziłem się przed pracą o szóstej rano z potwornym bólem brzucha. Powiedziałem, że nie jestem w stanie pracować, i chyba trzeba wezwać pogotowie. Na to Rinpoche: połóż się tutaj pod stołem. I to było niesamowite, bo ja położyłem się pod tym stołem, a wokół mnie chodzili ludzie, dzieci, przychodzili mnisi, wychodzili. To było w dużej jadłodajni, gdzie mieliśmy pracować. I ja po prostu leżałem pod tym stołem i patrzyłem, pierwszy raz w życiu żegnając się ze światem. Ból był taki, że wiedziałem, że nie wytrzymam, czułem się tak, jakby coś pękło mi w środku. I jednocześnie patrzyłem z dołu na nogi i na ludzi, którzy chodzą, są pełni werwy, pełni życia i miałem takie poczucie, że to nasze życie jest jak sen. Że dzieje się tyle rzeczy, a nagle stajesz w perspektywie własnego umierania i nic nie jest ważne. I zastanawiasz się, co do tej pory zrobiłeś, jaki pójdziesz tam, czy to „tam” jest? Później zacząłem myśleć o tych dzieciach, które umierają masowo, makabrycznie w tzw. Trzecim Świecie, a ja mam z nimi teraz pracować. One były w takiej sytuacji jak ja wielokrotnie, a ja jestem tylko przez ostatnie dwie godziny i już nie daję rady. A one przetrwały. Jaką siłę musiały mieć, żeby przetrwać i dotrwać do tego momentu, kiedy dostały schronienie, jedzenie i edukację. Kilka godzin później lama tybetański dał mi jakieś okropnie wyglądające zioła i kazał mi je wypić. Potem pojechałem do miejsca, gdzie mieszkałem, żeby się przespać, i kiedy się obudziłem, nie miałem śladu bólu. Wróciłem na salę, zaczęliśmy pracować i tak powstał pierwszy spektakl, który potem pojechał do Szwajcarii, Włoch, Niemiec, Anglii. To był początek Brave Kids, jakiś 2005 albo 2006 rok. Potem Akong Rinpoche powiedział mi: a teraz zacznij zapraszać inne osierocone dzieci z różnych krajów i niech razem pracują. I tak to się zaczęło. W tym roku odbyła się piąta edycja. W pierwszej mieliśmy trzy grupy dzieci, w piątej – siedemnaście. Uważam, że to jest najgenialniejszy projekt, jaki mamy możliwość realizować. Przyznaję, że to nie jest mój pomysł, tylko że jestem narzędziem kogoś, kto mnie zainspirował.

 

ŁAPICKA Czy masz już plany na kolejne edycje Brave Festival?

 

BRAL Wymyśliłem sobie, że za dwa lata spróbuję powołać kolejną odnogę tego festiwalu, mianowicie Odważnych Staruszków. Mamy już parę takich osób namierzonych na świecie.

 

ŁAPICKA Skąd ten pomysł?

 

BRAL Powiem ci coś, co wiesz bardzo dobrze: starzy ludzie są wykluczeni z kultury. Dlatego.