10/2014

Teatr, który krzyczy

„Boję się sztuk, które nie dają poczucia, że pod tekstem kryje się coś więcej. Kiedy tekst jest jak drewniana deska: co na niej położysz, to będzie – zamiast: co posiejesz, to wyrośnie”. Z Tamarą Trunową, reżyserką, rozmawia Wiktor Sobijanski

Obrazek ilustrujący tekst Teatr, który krzyczy

Ołesia Morhuneć-Isajenko

 

WIKTOR SOBIJANSKI Swoje najważniejsze inscenizacje zrealizowałaś na scenie Kijowskiego Akademickiego Teatru Dramatu i Komedii na Lewym Brzegu Dniepru. Czasami mówisz, że swą przyszłość widzisz tylko w tym teatrze, czym to jest spowodowane?

 

TAMARA TRUNOWA Chyba tym, że chęć przebywania w konkretnym środowisku, w tych właśnie murach, jest najdłuższym marzeniem mojego życia – trwa już dziesięć lat. Jestem osobą lękliwą, nieufną i wrażliwą, dlatego jeszcze żadne relacje w moim życiu nie trwały tak długo. W tym teatrze czuję się jak w domu. Większość bliskich znajomych, a mam ich sporo, dał mi właśnie Teatr Dramatu i Komedii, czy teatr w ogóle.

 

SOBIJANSKI A jak tam trafiłaś?

 

TRUNOWA Dzięki Eduardowi Mytnyckiemu. Kiedy studiowałam na Uniwersytecie Kultury, mieliśmy praktyki w Teatrze Dramatu i Komedii. W tym czasie odbywały się tam próby do spektaklu Spokusyty, ałe ne zakochatysia (Uwieść, ale się nie zakochać). Mytnycki jako kierownik artystyczny przedstawienia zaprosił nas, praktykantów, do swojego gabinetu, byśmy wzięli udział w omówieniu procesu inscenizacyjnego. Przez kilka dni nie zapraszano nas na te omówienia, a ja mimo wszystko chciałam tam chodzić. Stopniowo Mytnycki zaczął poświęcać mi więcej uwagi niż innym. A potem zaproponował, żebym przyszła się uczyć na jego kursie.

 

SOBIJANSKI A które przedstawienie w Teatrze Dramatu i Komedii jako pierwsze zrobiło na Tobie największe wrażenie?

 

TRUNOWA Wszystko zaczęło się od magicznego dla mnie procesu prób. A pierwsze przedstawienie, które zobaczyłam w Teatrze Dramatu i Komedii, to było Hladaczi na wystawu ne dopuskajut’sia (Widzom na spektakl wstęp wzbroniony), inscenizacja Czego nie widać Michaela Frayna. Wtedy jeszcze studiowałam w Instytucie Języków Obcych i mogłam tylko marzyć o teatrze, więc nie potrafiłam spektaklu właściwie ocenić. Pamiętam, jak po przedstawieniu płakałam, zazdroszcząc aktorom przebywania na scenie.

 

SOBIJANSKI A teraz, jako reżyserka, inaczej patrzysz na przedstawienia swoich kolegów? Na co przede wszystkim zwracasz uwagę?

 

TRUNOWA Mogę oglądać przedstawienia jak zwyczajny widz. Tak właśnie oglądałam ostatnie spektakle Dmytra Bohomazowa. Są takie chwile, kiedy zachodzi zmiana profesjonalnego spojrzenia. Kiedy prawie zakochujesz się w spektaklu, przestajesz zauważać niedociągnięcia. Na przykład Kepka z karasiamy (Czapka z karasiami) Bohomazowa na podstawie prozy Jurija Kowala to moja historia – moje dzieciństwo i moje nastawienie, kiedy bez powodu przeczuwa się coś złego, coś nieuchronnego, co wisi w powietrzu.
Natomiast na złych przedstawieniach staję się czasem widzem kapryśnym. Żal mi aktorów, kiedy widzę, że niczego dla siebie nie odkrywają, że reżyser nie zobaczył w nich ludzi, że poza teatrem są bardziej wolni niż na scenie. Siedzę i myślę: „Chwała Bogu, że nie biorą w tym udziału moi aktorzy”.

 

SOBIJANSKI Kto jeszcze, prócz Eduarda Mytnyckiego, był Twoim nauczycielem?

 

TRUNOWA Miałam okazję wprowadzać nowego aktora, Dmytra Surżykowa, do głównej roli we wznowieniu przedstawienia Rogacz na podstawie sztuki Fernanda Crommelyncka. Nie widziałam wcześniej tego spektaklu, pracowałam jedynie na podstawie rejestracji wideo – to rozbijało stereotyp dotyczący reżyserii. Zarobiłam wiele guzów, ale też miałam kolosalną satysfakcję. A potem przyszedł reżyser Ołeksij Lisoweć i tchnął życie w to, co zrobiliśmy. Wtedy zrozumiałam, że lekkość, z jaką tego dokonał, jest pozorna, w rzeczywistości był to owoc ogromnego doświadczenia i życiowych cierpień. A Rogacz to przecież swoisty Otello – temat bardzo mi bliski: nie o zazdrości, lecz o ludzkiej słabości, kiedy człowiek idzie pewnym krokiem i nie wie, gdzie jest ten kamyczek, o który się potknie. Wtedy z całą pewnością Ołeksij Lisoweć stał się dla mnie drugim nauczycielem. Zupełnie inny teatr zobaczyłam, kiedy bliżej poznałam Dmytra Bohomazowa.

 

SOBIJANSKI W rozmowie o nauczycielach ominęłaś kwestię rodzimej edukacji teatralnej. Czy wszystko Ci w niej odpowiada?

 

TRUNOWA Największym problemem naszej edukacji teatralnej są ludzie, którzy pasożytują na młodszym pokoleniu, którzy co roku uczą tych samych wierszy, przygotowują ten sam program wokalny.

 

SOBIJANSKI Jednak Wasz rok, z którego wyszło kilku znanych dziś reżyserów, jest raczej wyjątkiem od reguły. Na ile ważne są dla Ciebie rozmowy z rówieśnikami?

 

TRUNOWA Nigdy w teatrze nie uznawałam kategorii czasu, wieku i pokolenia. Myślę, że w życiu ważne są inne kryteria. Istotne jest nie pokolenie, ale wartość człowieka samego w sobie.

 

SOBIJANSKI Chciałbym tylko zrozumieć, czy Twoim zdaniem uformowała się już pewna wspólnota młodych reżyserów? Bo jeśli tak, to właśnie Wy musicie zmienić coś we współczesnym teatrze…

 

TRUNOWA Aby coś zmienić, nie wystarczy tylko chcieć – trzeba sobie uświadomić konsekwencje tego kroku. Wydaje mi się, że nie możemy teraz zbić się w grupę młodych reżyserów, raczej powinniśmy starać się zrozumieć to, o czym nasi starsi koledzy mówią w swoich spektaklach. Nie można myśleć zbyt kategorycznie: spalmy stary budynek – postawmy nowy. Nie chcę mieszkać na miejscu spalonego domu.

 

SOBIJANSKI Ale na przykład Festiwal Młodej Ukraińskiej Reżyserii im. Łesia Kurbasa umożliwia organizowanie spotkań z rówieśnikami i obejrzenie ich przedstawień?

 

TRUNOWA Moim zdaniem to unikalna szansa, by uświadomić sobie, że nie jest się jedynym. Niektórych kolegów poznałam właśnie na tym festiwalu, na przykład Antona Romanowa – bardzo porządnego i bliskiego mi światopoglądowo człowieka.

 

SOBIJANSKI A jeśli mimo wszystko przyjdzie budować nowy dom – nowy teatr, to jak widzisz jego przyszłość?

 

TRUNOWA Na pewno najważniejsza jest otwartość. Powinien istnieć jeden system, który wyłącznie z przyczyn praktycznych podzielony byłby na różne teatry, a nie kłębki różnorakiej energii, które starają się samodzielnie przeżyć, w sytuacji gdy jest to praktycznie niemożliwe… Gdyby w teatrach porządni ludzie stworzyli porządne relacje, nie miałoby znaczenia, jak wygląda system teatralny. Nie wiem, jak się zmienia system – pewnie jest to trudne. Przypuśćmy, że musimy zreformować kwadrat w koło. Czy reforma ta odbędzie się poprzez wycięcie zbędnych kątów? I co potem zrobić z tymi „kątami”, jeśli w żaden sposób nie są zabezpieczone socjalnie?! Poza tym boję się, że system się przekształci, ale ludzie pozostaną ci sami, więc udawanie, że się zmieniamy i doskonalimy, jest wielkim złudzeniem. To jak układanie kontraktu ślubnego po latach pożycia małżeńskiego, kiedy nie ma on już żadnego sensu. Aktorzy, którzy dziś głośno opowiadają się za systemem kontraktowym, tak naprawdę manifestują swoje niezadowolenie spowodowane tym, że nie trafili na czas do teatru repertuarowego. To taka infantylna „zemsta”.

 

SOBIJANSKI Dużo mówisz o aktorach. Jak budujesz swoją współpracę z nimi przy tworzeniu spektakli?

 

TRUNOWA Kiedy czytam sztukę, od razu przymierzam ją do pewnych aktorów. Na przykład tekst Deux petites dames vers le Nord (Dwie panienki w stronę północy) Pierre’a Notte’a spodobał mi się, gdy zrozumiałam, że w spektaklu główne role wiekowych kobiet powinni zagrać dwaj młodzi aktorzy – mężczyźni. Czyli nawet podczas wyboru dramatu najważniejszy jest aktor. W ogóle w twórczym procesie istotne są dla mnie ludzkie relacje. Najważniejsze jest osiągnięcie takiego stanu, gdy wszystkich nas zaczyna boleć jedno i to samo i gdy zostajemy porwani przez szaloną ideę, by naszym zbiorowym cierpieniem podzielić się z przyszłym widzem.

 

SOBIJANSKI A jak to jest, kiedy na próbach pracujecie, powiedzmy, z niedokończonym tekstem? Czy to wyzwanie dla Twoich umiejętności?

 

TRUNOWA By sprawdzić swe umiejętności, najpierw trzeba je wypracować. Boję się sztuk, które nie dają poczucia, że pod tekstem kryje się coś więcej. Kiedy tekst jest jak drewniana deska: co na niej położysz, to będzie – zamiast: co posiejesz, to wyrośnie.

 

SOBIJANSKI W kontekście rozmowy o dramaturgii ciekawa jest Twoja praca nad Lieną Dmytra Łewyckiego w Czerkaskim Laboratorium Reżyserko-Dramaturgicznym. W spektaklu wyraźnie widać Twoje nastawienie do tekstu, i że nie jest to dla Ciebie rzecz zakończona…

 

TRUNOWA Bardzo lubię pracę z tekstami – i tę początkową, na osobności, i potem, kiedy spotyka się on z żywymi ludźmi. W końcu pokonuję tekst i czerpię z niego przyjemność. Ale chciałabym spróbować pracy na partnerskich zasadach. Bardzo mi się podoba na przykład twórczość Dena i Jany Humennych, lubię teksty Jewhena Markowskiego, czekam teraz na nową sztukę Oksany Sawczenko…
Nigdy nie próbuję znaleźć dramatu, który komuś na coś otworzy oczy lub coś przepowie. Bo i tak nikt tego poważnie nie traktuje, nikt się nie zmieni pod wpływem tekstu. A poza tym to nie jest potrzebne: świat żyje swoim życiem i zdobywa własne doświadczenie, a teatr w zasadzie nigdy nie ma na to większego wpływu… Teatr odzwierciedla życie i na przykład dla mnie ciekawe jest, jak reżyser ocenia dzień wczorajszy i dzisiejszy. Chociaż w czasie pracy nad inscenizacją sztuki Liena Dmytra Łewyckiego, w której jest fragment o Krymie, pod wpływem wydarzeń na półwyspie spektakl się zmieniał, jak zmieniały się nasze poglądy na tę historię… Kiedy zaczynaliśmy pracę, była to dla nas przyszłość, ale mniej ciekawa niż to, co z niej wynikło, gdy stała się dniem dzisiejszym, choć może brzmi to okrutnie.

 

SOBIJANSKI Czy to znaczy, że nie interesuje Cię ostry teatr społeczny?

 

TRUNOWA Dlaczego nie? Wręcz przeciwnie. Mówię o teatrze, który krzyczy o tym, o czym się już nawet szeptać nie chce. Znów wspomnę przedstawienie Dmytra Bohomazowa Kepka z karasiamy. Nie ma w nim słowa o wojnie, ale mnie się wydaje, że jest to opowieść właśnie o dzisiejszej sytuacji na Ukrainie – o moich lękach i pewnym zagubieniu, o moim rozumieniu i ocenie wydarzeń. Właśnie w taki dziwny sposób, prawie że „bocznymi drzwiami”, podczas prób, które odbywały się w najstraszniejszym dla nas momencie, do przedstawienia wdarł się Majdan. Trudno jest wyjaśnić, jak odbywa się proces „wchodzenia” aktualnego tematu w materię spektaklu. To są przecież metafizyczne procesy. Musi upłynąć pewien czas i my musimy się nauczyć mówić o tym szczerze i precyzyjnie już w czasie pokoju.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

 

Tamara Trunowa

młoda ukraińska reżyserka. W 2008 roku ukończyła Wydział Reżyserski Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Teatru, Kina i Telewizji im. Iwana Karpenki-Karego. Wyreżyserowała m.in. spektakle: Chołostiaky ta chołostiaczky (Kawalerowie i panny) Hanocha Levina (Miejski Teatr „Kijów”, 2009; Warsztat Sztuki Teatralnej „Suzirja”, 2012), Deux petites dames vers le Nord (Dwie panienki w stronę północy) Pierre’a Notte’a (Kijowski Akademicki Teatr Dramatu i Komedii na Lewym Brzegu Dniepru, 2013), Liena Dmytra Łewyckiego (Czerkaski Akademicki Obwodowy Ukraiński Teatr Muzyczno-Dramatyczny im. Tarasa Szewczenki, 2014). Laureatka I Festiwalu Młodej Ukraińskiej Reżyserii im. Łesia Kurbasa – za spektakl Pasażyr u walizi na podstawie Na Arce o ósmej Ulricha Huba uhonorowana została zawodową nagrodą teatralną „Kijowski Pektorał”.
 

WIKTOR SOBIJANSKI – teatrolog, wykładowca. Kurator projektów artystycznych: „Polska. Kultura. Ukraina: Wykłady o teatrze”, „Warsztaty teatralne dla młodych artystów i twórców z Ukrainy”, Festiwalu Młodej Ukraińskiej Reżyserii im. Ł. Kurbasa i międzynarodowego projektu kulturalno-edukacyjnego „Za kulisami”. Wiceprezes niezależnej organizacji „Teatralna platforma”.