12/2014
Zakaz Fotografowania: Jazda figurowa

Zuzanna Waś

Zakaz Fotografowania: Jazda figurowa

– Człowiek odszedł, dramat pozostanie – powiedział mistrz świeckiej ceremonii. Temperatura była ujemna, patos niósł się dobrze.

Grób masz ładny. Byłem poruszony i zarazem nieruchomy. Niby bez oddechu. Jak na wdowca przystało, nie mogłem się za bardzo rozglądać. Pewnie w gazecie jutro będzie, jak cię żegnali. Facet z kamerą ścigał się z twoją trumną. Wszędzie tłumy, tłumy czytelników niosących twoje powieści obwiązane kirem.

Wysłannicy władzy centralnej i lokalnej sączyli przemówienia wielką czcionką o „sławie i wieczności, do której zawiódł cię twój dar tworzenia, niczym niegasnąca pochodnia w ciemnym tunelu żywota ludzkiego opisywanego przez Naszą Nieodżałowaną z czułą maestrią”. Twój sekretarz parsknął płaczem. Literaci żegnali cię fałszywymi skrzepami monologów. Jakież to całe towarzystwo niezdolne przy twojej epickiej wielkości. Piszą cienkie książki o sobie, talentu im zabrakło do dzieł grubych o obcych ludziach.

Twoja siostra wyrwała się do występu w imieniu rodziny. Kompletnie nieudany one man show. Zaczęła od zakończenia, początek nie był na początku, a o rozwinięciu nawet nie było mowy. Ale czy można się spodziewać zgrabnej kompozycji po nauczycielce od koziołków? Wyobraź sobie, na twoje ostatnie pożegnanie założyła skąpą sukienkę i kuse futerko. Moje oczy z niedowierzania podążały za jej udami.

Na stypie wzięła mnie na stronę i powiedziała, że nie wierzy w wersję wypadku. Potem nastąpiła mało zgrabna argumentacja o tym, jak to w Amsterdamie co drugi turysta wpada do kanału i każdego wyciągają. Zmilczałem, że wszystko zależy od intencji wpadającego do kanału.

Ty, kochanie, nie wpadłaś. Ty przecież skoczyłaś. Prawda? Ale… w ostatniej chwili, co ja mówię, w ostatniej sekundzie, jakbyś zmieniała zdanie. Nie mylę się. Chciałaś się ocalić. Zauważyłem to. Stałem oniemiały. I pomyśleć, że wszyscy wierzą w te bzdury, że mrugnięcie okiem jest najszybszym ruchem, jaki może zrobić człowiek. To był ten najszybszy ruch, kiedy obiema rękami chwyciłaś się powietrza. Drobny gest kurtuazji wobec samej siebie. Zaraz potem woda się zamknęła nad twoją głową.

Nie wiem, biegłem czy szedłem. Poszedłem precz, tam, gdzie zamknięte oczy poniosą. Wiem, jak na twojego towarzysza, powinno mnie być stać na lepsze porównanie, ale kicz jest w tym wypadku jedyną możliwą precyzją.

Wiedziałem, leżysz w wodzie, ale jednocześnie czułem, że idziesz za mną. Postępujesz, jak zwykle dwa kroki z tyłu, ze spuszczoną głową.
Kiedy wszyscy wyszli ze stypy, zauważyłem, że twoja córka ociąga się z włożeniem kurtki. Długo jej nie widzieliśmy. Chyba dobrze, bo nie wygląda świeżo. Chciałem zapytać, czy to prawda, że urodziła dziecko, ale zabrakło mi ciekawości.

– Jeszcze jedną whisky? – zaproponowałem.
– Sama sobie wezmę. Będę miała pewność, że jest podwójna – odpowiedziała.

Rozmowa się nie kleiła. Nieustannie zapewniała, że nie chce tego domu. Może czuła, że z czasem powstanie tam twoje muzeum. Władza lokalna wzmiankowała o tym na cmentarzu. Fundusze na promocję regionu czekają.
– Zastanów się, to w tym domu twoja matka napisała swoje najlepsze dzieła.
– Nigdy nie byłam tu mile widziana – odszczeknęła, a potem wygłosiła banalne porównanie, że kiedy ty pisałaś powieść rzekę, ona się w tej powieści utopiła.

Utopiła! Och, jakież efekciarskie i tandetne nawiązanie do twojej śmierci. Porwała się na próżny trud. Ta mała myślała, że może zrobić wystarczający zamach, by unieważnić twoje cierpienie, które rezonowało znacznie dalej niż doczesne relacje rodzinne. Siedzi tu kilka godzin po stracie matki i marudzi jak dziecko, że nie chciała mieszkać u dziadków. Dlatego uprzejmie przypomniałem, że trudno, żebym ją codziennie osiem kilometrów do szkoły woził.

W końcu wzięła sobie, jak to określiła, „na pamiątkę”, twój wysłużony sweterek z angory. Niecierpliwym ruchem wepchnęła go w plecak. Nie płakała. Nic a nic. Co jak na świeżą sierotkę jest dość niezwykłe i okrutne. Tyle ci powiem. Ale wybaczyłem jej tę obojętność. Młodość potrafi się dostosować do zmiany warunków. Jest jak ciecz, przystosowuje się do każdego naczynia. Pomyślałem jednak, że twoja wyobraźnia tworzyła byty bardziej zajmujące niż ten, który powołało do życia twoje ciało.

Wychodząc, rzuciła jeszcze: – Dlaczego miała zgolone włosy?

Poinformowałem, że to sprawka konowała sekcyjnego. Chciał sprawdzić, czy rana pochodzi od nabrzeża, czy od uderzenia łomem. Chyba sądził, że na weekendową wycieczkę do muzeum Vermeera spakuję sobie młotek.

Ale nie będę już mówił o tym, o czym wolałabyś nie pamiętać. Lepiej powiem, że pogoda na pogrzebie była rześka. Wspaniały zimowy dzień bez śniegu. Wzruszony głos przedstawiciela czytelników ciął powietrze jak łyżwa lód. Tak, właśnie od tego powinienem był zacząć.