1/2015

Kosmiczny chaos

Francuski spektakl zaprezentowany na festiwalu Nowa Klasyka Europy jest adaptacją Kosmosu, uznawanego obecnie za jedno z najlepszych dzieł Gombrowicza.

Obrazek ilustrujący tekst Kosmiczny chaos

fot. Nicolas Boudier

Sądząc po opisie znajdującym się na stronie internetowej Compagnie Haut et Court – „przedmiotem zainteresowania tego teatru jest subiektywnie postrzegana, samotna jednostka w konfrontacji ze światem” – Gombrowicz mógłby zostać jego patronem. Może dlatego Kosmos znalazł się w orbicie zainteresowań francuskich artystów i stworzyli dla niego tak przekonujący sceniczny kształt. Spektakl bardzo dobrze wpisał się w interdyscyplinarny klucz, według którego Roman Pawłowski, kurator festiwalu Nowa Klasyka Europy, wybierał uczestników trzeciej edycji. Tekst jest tu rzeczywiście tylko jednym z elementów, równorzędnym wobec gestu, dźwięku i obrazu, będącego w dużej mierze efektem projekcji multimedialnych.

Fabuła ostatniej powieści Gombrowicza jest z pozoru prosta: Witold, młody chłopak, wyjeżdża z Warszawy do Zakopanego. Chce przygotować się do egzaminów i odpocząć od kłótni z ojcem, od domowej atmosfery. Na miejscu spotyka kolegę, Fuksa. Wynajmują razem skromny pokój w pensjonacie, przy rodzinie. Rodzina, jakich wiele: matka – Polka, ojciec – frustrat, córka – świeżo zamężna nauczycielka. Jest jeszcze kuzynka spod Grójca z drobnym defektem kosmetycznym. Chłopcy przeżywają rozmaite fascynacje i udręki, po czym wracają do swojego życia. Przygoda.

Jak już wspomniałam, to tylko pozory. Gombrowicz mówił o Kosmosie, że nie jest fabularną historią, ale powieścią o stwarzaniu się historii, o stwarzaniu się rzeczywistości. „Kosmos jest powieścią, która sama się stwarza, podczas pisania” – twierdził w rozmowie z Dominique de Roux (D. de Roux, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s. 127).

Tajemnica tego utworu – choć każdy interpretator dodaje nową propozycję – kryje się w próbie odkrycia logiki świata, w języku, w pytaniach i obsesjach głównego bohatera, Witolda. W mruczącej, pulsującej, przelewającej się przez kolejne strony sensualności, która nie znajduje ukojenia. Jak zauważa Józef Olejniczak w eseju W kosmosie „Kosmosu”. „Opowiem (wam) przygodę…” Witold Gombrowicz (w tomie: Witold Gombrowicz nasz współczesny, red. J. Jarzębski, Kraków 2012, s. 365–377), czytelnik, a zatem także widz, jest nie tylko obserwatorem tego świata, ale także współsprawcą wydarzeń, które w nim zachodzą. Wspominany tom – owoc międzynarodowej konferencji naukowej zorganizowanej przez Uniwersytet Jagielloński w stulecie urodzin pisarza – jak podkreśla w Słowie wstępnym jego redaktor, Jerzy Jarzębski, pozwala śledzić nowe tendencje w gombrowiczologii, a wśród nich przesunięcie akcentów w dziedzinie wartościowania utworów: „Na pierwsze miejsce wśród dzieł Gombrowicza awansuje tu zdecydowanie Kosmos, któremu poświęcono szereg bardzo ważnych referatów. Gdzież czasy, gdy nawet wybitni, jak Sandauer, krytycy dwie ostatnie powieści Gombrowicza traktowali jako poronione czy wręcz »niesmaczne« ramoty”.

Reżyser zamknął powieść w dziewięćdziesięciominutowym spektaklu – dokonał skrótów i nieznacznie zmienił kolejność wydarzeń. Zdecydował także, że dwoje aktorów będzie grało po dwie role, co przyniosło różne efekty. O ile do mariażu Witolda z Ludwikiem w ciele Vincenta Hermano nie ma w zasadzie zastrzeżeń – obie postaci mają odmienną powierzchowność i ich spotkania w materii powieści nie są zbyt częste, o tyle Marion Talotti grająca Katasię i Lenę już budzi wątpliwości. Zniweczone zostaje w wyniku tego złączenia słynne (a niebyłe) „spotkanie ust”, którego obraz nieustannie powraca do Witolda. Chodzi o widok twarzy „panienki” Leny tuż przy twarzy „służącej” Katasi, gdy ta jej podsuwa popielniczkę, o widok ust przy ustach, ust bez skazy i ust zeszpeconych („usta miała z jednej strony jak gdyby nadcięte i to ich przedłużenie, o odrobinę, o milimetr, powodowało wywinięcie wargi górnej, uskakujące, czy wyślizgujące się, prawie jak płaz”), który wywierał na Witolda erotyczny wpływ. Nie ma więc zbliżenia ust – lub jest zbliżenie wsobne, dokonane przez zjednoczenie postaci – i niemal nie ma Katasi, aktorka po pierwszej scenie zdejmuje z twarzy lateksową maskę z blizną, zmienia sukienkę i już do końca spektaklu pozostaje Leną, która także budzi pożądanie Witolda, ale poprzez perwersję szlachetniejszej natury. Wyjąwszy może wypadek z kotem („dobierałem się do niej poprzez zaduszenie kota ulubionego”).

Pozostając w kręgu zabiegów inscenizacyjnych, warto odnotować, że Witold, który jako bohater i narrator powieści wypowiada właściwie rozbudowany monolog, na scenie jest niemy. Aktor ma na twarzy maskę w kremowym kolorze, zastygłą, o porowatej fakturze, naturalne są tylko jego oczy. Jego tożsamość nie jest jasno zdefiniowana i spośród wszystkich postaci pojawia się na scenie najrzadziej. Często jest obecny tylko jego głos, czyli fragmenty powieści wypowiadane z offu przez Philippe’a Tłokińskiego (polskiego aktora urodzonego we Francji). Trzeba przyznać, że ten zabieg nie pomaga widzom nieobeznanym z treścią utworu, ale scenicznie sprawdza się bardzo dobrze. Kosmos nie jest bowiem klasyczną historią opartą na dialogach, ale złożoną ze strzępów wspomnień i przeżyć hybrydą przedstawiającą fragmenty z życia ludzi, których przeszłości ani przyszłości nie poznamy.

Najwięcej otwiera przed nami Leon. Ojciec Leny, eksbankowiec, bridżysta, dziwak – gdyby nie powieściowa hierarchia, można by odnieść wrażenie, że to on jest głównym bohaterem Kosmosu. On i jego język, pełen zdrobnień, neologizmów („berg” i wariacje na jego temat) i refrenów („Ti – ri – ri”). On, który „drobnymi uciechami na boczku” (i jedną poważną uciechą) przełamuje małżeński marazm. On, który zaprosiwszy towarzystwo do „obejrzenia doliny kotlinowatej”, czyli w wolnym tłumaczeniu: na wycieczkę w góry, czyni z pozostałych bohaterów voyeurów mimo woli, każąc im w finale spektaklu uczestniczyć w świętowaniu swojej onanistycznej rocznicy romansu z kuchtą („Raz w życiu mi się udało, ale dobrze!”). Znakomity, mający w sobie rodzaj wewnętrznej nadaktywności aktor, Rémi Rauzier, jednocześnie terroryzuje swoich domowników (i widzów!), którzy stają się zakładnikami jego dziwactw i budzi w nich litość. Na przykład podczas onirycznej sceny, gdy wszyscy siedzący przy stole aktorzy mają na głowach olbrzymie maski z symbolicznymi przedmiotami. I tak atrybutem Leny/Katasi są usta, Fuksa (prowadzącego nieustanne śledztwo) kilka olbrzymich szkieł powiększających, Witolda/Ludwika – czaszka ptaka, którą trzyma na sznurze z pętlą (jak na smyczy) Leon, któremu ledwie oczy widać z wnętrza gigantycznej kulki chleba (jedną z jego drobnych uciech jest fabrykowanie gałeczek chlebowych).

Plastyczna część przedstawienia jest nieoczywista i perfekcyjna. Zaczyna się od użycia dwóch poziomych, półprzezroczystych pasów materii, tworzących horyzont i jednocześnie tło dla rzutowanych na nie filmów – widzimy na przykład wędrówkę Witolda i Fuksa w poszukiwaniu noclegu, ale nie ma tam ich twarzy, są obute stopy depczące rozgrzaną ziemię, plecy z plecakiem, letni skwar, zielone krzaki dające cień i wróbel. Powieszony na drucie, na gałęzi. Wróbel, który „ciągle się nasuwa, na marginesie ciąży nieruchomo”, pełni tu funkcję żuka z Dzienników, którego Gombrowicz przeniósł do historii w pewien skwarny wtorek 1958 roku. Wróbel, który – jak zaznacza Józef Olejniczak w cytowanym już eseju – rozpoczyna serię tajemniczych powieszeń (kot, patyk i Ludwik, mąż Leny), a ich rozwikłanie ma pomóc Witolowi w odkryciu struktury świata: „Wyjaśnienie tej tajemnicy – takie jest rozumowanie narratora – chaos świata uporządkuje, przemieni w kosmos”.

Kolejny scenograficzny pomysł to olbrzymia żaluzja tworząca horyzont, a wewnątrz niej „wycięte” dużej średnicy koło, przez które, jak okiem kamery, podglądamy siedzącą na pagórku Lenę, a potem Leona. Z tego samego porządku pochodzi gigantyczna lupa opuszczająca się od czasu do czasu nad scenę i wydobywająca światłem, w powiększeniu, fragmenty oczu, ust, nieokreślone powidoki. Reżyser często korzysta też z obrotówki, każąc swoim bohaterom trwać w jednej pozie (na przykład gospodyni Kulka niesie zastawę, a Lena pali papierosa), tak jakby świat kręcił się i życie płynęło mimo nich. Jakby żyli napędzani jedynie siłą inercji. Witold, który pragnie być ich przeciwieństwem, pragnie zrozumieć, stwarzać i przetwarzać swój „kosmos”, również ponosi klęskę. Świat pozostaje chaosem, a my – współsprawcy urodzeni z chaosu, opowiadamy za każdym razem historię rodzącego się Kosmosu ex post, choć to niemożliwe.

Compagnie Haut et Court w Paryżu
Pewnego dnia opowiem ci inną, wyjątkową historię… Kosmos
wg Kosmosu Witolda Gombrowicza
adaptacja i reżyseria Joris Mathieu
premiera 12 listopada 2013
pokazy podczas festiwalu Nowa Klasyka Europy
7 i 8 listopada 2014

recenzentka teatralna, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej AT.