1/2015

Studniak zabił Masłowską

Adaptacja powieści Doroty Masłowskiej wyreżyserowana przez Ceziego Studniaka to spektakl wyprany z ironii typowej dla najważniejszej polskiej pisarki młodego pokolenia.

Obrazek ilustrujący tekst Studniak zabił Masłowską

fot. Jakub Wittchen

Dziady Radosława Rychcika sprawiły, że Nowy pod dyrekcją Piotra Kruszczyńskiego, który wcześniej doprowadził do rozkwitu wałbrzyską scenę, stał się jednym z najważniejszych graczy na polskiej mapie teatralnej. Szkoda, że najnowsza premiera nie podtrzymała dobrej passy.

Telewizyjne wybawienia

W autobiograficznej i autotematycznej części trzeciej powieści Kochanie, zabiłam nasze koty Dorota Masłowska pisze tak: „Ścisk w publicznych środkach transportu a metafizyczny lęk przed byciem inkorporowanym przez wielką ludzką grudę – to tytuł mojej prelekcji, z którą będę jeździć po Stanach, jeśli nie pójdzie mi z tą książką”. Chociaż trzecia powieść Masłowskiej miała zróżnicowany odbiór – entuzjazm balansowała krytyka, z pewnością amerykańskie prelekcje autorce Wojny polsko-ruskiej jeszcze nie grożą. Za to dla Ceziego Studniaka kara za zmarnowanie teatralnej szansy powinna być sroga. A choćby i nawet dożywotni zakaz adaptowania książek Masłowskiej. Oczywiście, okrucieństwo powinno mieć swoje granice. Kara powinna obowiązywać do czasu, gdy Studniak dopracuje i skróci przedstawienie nazwane buńczucznie „hipsterskim musicalem”.

Najbardziej atrakcyjna jest wielopoziomowa scenografia. Na poziomie górnym, centralnie, rozsiadł się chór syren, przemawiających do widzów zza szyby akwarium. Pod nim mieści się mała salka kinowa. To właśnie tam zasiadają aktorzy w finale podczas braw, by stworzyć efekt lustrzanego odbicia widowni, choć trudno utożsamić się z jakąkolwiek postacią.

Po prawej stronie sceny, za szybą, mieści się łóżko oraz przysłonięty, również szybą, barowy parapet ze stołkami. Nad nimi zawisł ekran telewizora, który, zgodnie z dzisiejszymi zwyczajami oraz logiką przełączanych co chwilę programów, pokazuje gorączkę i pustkę życia bohaterów Masłowskiej. Podczas trzygodzinnego, przydługiego spektaklu telewizor często stanowi jedynie wybawienie od nudy. Oglądałem spektakl w wieczór, kiedy ogłaszano w telewizji wyniki drugiej tury wyborów samorządowych. Newsy o efektach potyczki między Ryszardem Grobelnym i Jackiem Jaśkowiakiem były najciekawsze. Tło dla nich stanowiły rzucane na scenę komiksowe obrazy i graffiti.

Powieść Kochanie, zabiłam nasze koty, podobnie jak debiutancka, blokerska Wojna polsko-ruska oraz Paw królowej, oparta jest na pomyśle postaci wyłowionych z rzeczywistości, wchodzących w interakcję z autorką. Fabułę można określić jako reinterpretację Ślubów panieńskich Fredry. Farah (Marta Szumieł) i Joanne (Karolina Głąb) umawiają się, że już nigdy nie zwiążą się z mężczyznami, jednak Joanne po spotkaniu hungarysty – wydawałoby się mało efektownego – angażuje się w nową miłość. Z kolei Farah przeżywa zawód w damskiej przyjaźni z Go, porzuconej przez narzeczonego, który okazał się gejem. Farah musi się zdać na pełne cierpienia, fantasmagoryczne rozmowy z syrenkami.

Cezi Studniak, który ma za sobą długą praktykę w Teatrze Muzycznym w Gdyni oraz wrocławskim Capitolu, nie poradził sobie ani z książką, ani z musicalem. Na pewno nie jest to musical hipsterski, chyba że ten nadużywany ostatnio ponad miarę przymiotnik oznacza ubogie środki inscenizacyjne. W przedstawieniu Teatru Nowego z pewnością wykonywane są piosenki – przez chór syren, protagonistki i postaci poboczne. Niektóre z piosenek są nawet zabawne, jak choćby song wzorowany na kiczowatym telewizyjnym Koncercie życzeń, a może nawet Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Komiczny układ choreograficzny bawi jak Paweł Wawrzecki w Misiu. Ale na musical to wciąż za mało. Kłopot jest też z tekstami piosenek, których melodie mają pomieścić fragmenty zaczerpnięte wprost z książki Masłowskiej. A przecież tak się nie da: piosenka może być zainspirowana książką, ale musi stanowić samodzielny byt. W poznańskim spektaklu mamy do czynienia z piosenkami-potworkami, piosenkami-kalekami, piosenkami-frankensteinami. Po wyjściu z musicalu powinien zostać w pamięci chociaż jeden przebój. Pozastaje jedynie wrażenie muzycznego koszmaru.

Zabrakło ironii

Dorota Masłowska w trzeciej powieści portretuje pustkę młodego pokolenia, którą ma wypełnić joga, wegetarianizm, wolność seksualna. Wykonała portret ironiczny, jeśli nie szyderczy. Joanne jest banalna: „Niczym się nie interesowała i było jej z tym dobrze, słuchała najbardziej obmierzłych, oklepanych piosenek i nuciła je fałszywie, strzygąc swoje klientki: nie umiała gotować i oglądała w telewizji wszystko jak leci”. To ciekawy, ale i trudny temat do zagrania. Trzeba przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, jak zagrać banał, żeby nie było banalnie. Studniak i aktorzy nie znaleźli odpowiedzi. W książce mamy parodię bełkotliwego języka, podyktowanego przez reklamę i magazyny lifestylowe („Przy powiększeniu obydwu piersi lub powiększeniu penisa – pomniejszenie mózgu gratis”). Jednak cytaty z książki, podawane bezpłciowo ze sceny, wcale nie ratują spektaklu. Największy problem polega na tym, że reżyser nie potrafił wykreować aury ironii, która wywołuje oczyszczający śmiech. Już pierwsze frazy wygłaszane przez Farah – o tym, czy jest seksowną joginką i czy joga to jej przyjaciółka czy rywalka – powinny budzić salwy śmiechu, tak jak to było w Pawiu królowej Pawła Świątka. Niestety, próżno na to czekamy. Z ust aktorów płynie niewiadomego pochodzenia drętwa gadka. Efekt jest taki, że Dorota Masłowska – wyczulona na dzisiejszą nowomowę, język mediów i reklamy – wychodzi na kiepską parodystkę.

Całość można określić jako kolaż oparty na scenach u fryzjera, na plaży, na wernisażu. Lepsza od Marty Szumieł jest znana z telewizyjnych seriali Karolina Głąb, zwłaszcza w scenie, gdy jej bohaterka walczy z fałdką tłuszczu na brzuchu, chcąc ją ukryć poniżej linii majtek. Kult idealnego ciała doczekał się slapstickowej parodii. Ale niczego więcej się nie spodziewajmy.

Kardynalny błąd

Słabo prezentuje się choreograficzna warstwa „musicalu”, choć pracował nad nią Jarosław Staniek. W większości układów mamy do czynienia z dekonstrukcją – antykrokami, z antygrawitacyjną zabawą ciałem. Wiele układów inspirowanych jest jogą. Od niej zaczyna się zresztą spektakl, gdy w przydługiej uwerturze bohaterowie schodzą się na scenę z własnymi matami, żeby rozłożyć je do ćwiczeń. Studniak chciał umiejscowić przedstawienie w samym centrum hipsterskich rytuałów. Ale już wtedy widać, że nie ma pomysłu na całość.

Jednowymiarowy jest ZJO, czyli Znowu Jakiś On (Michał Kocurek) w bejsbolowej czapeczce, który pojawia się jak zmora namolnego zalotnika i dręczy Farah monotonnymi monologami. No nie ma Michał Kocurek siły komicznej. Najwięcej zaangażowania wykazuje Anna Mierzwa jako Go Lores. Gra dziewczynę, której chłopak uległ modernistycznej perwersji i postanowił ją porzucić po homoseksualnej inicjacji. Jednak scena, która w książce jest satyrą na artystyczny światek, zmienia się w mało zabawny publicystyczny wykład.

Książka jest wizją na granicy jawy i snu. Nie jesteśmy pewni do końca, czy samotna Farah pojawia się we śnie Joanne, czy na odwrót: kto kogo wymyślił i czyją jest fantazją. Można zacząć snuć domysły, gdy na stronach powieści pojawia się sama Masłowska. Pisarka powinna być szczęśliwa, że trudno w spektaklu Nowego znaleźć jej alter ego.

Koniec jest nijaki jak całość. Rodzi się pytanie: po co to wszystko? Oczywiście, popularność Masłowskiej wydaje się gwarancją na sukces, również w teatrze. Ale trzeba mieć pomysł, jaki mieli na Pawia królowej Łukasz Kos i Paweł Świątek. Studniak przeniósł książkę na scenę jeden do jednego, jak realistyczną prozę. To kardynalny błąd. Dla porządku muszę dodać, że publiczność bije brawo. A jak wiadomo, publiczność jest najważniejsza.

Teatr Nowy w Pozaniu
Kochanie, zabiłam nasze koty wg powieści Doroty Masłowskiej
adaptacja Michał Pabian
reżyseria Cezi Studniak
scenografia Michał Hrisulidis
kostiumy Mateusz Stępniak
światła Katarzyna Łuszczyk
muzyka Krzysztof „Wiki” Nowikow
wideo Karol Rakowski
choreografia Jarosław Staniek
premiera 21 listopada 2014

krytyk teatralny i dziennikarz „Rzeczpospolitej”, redaktor „Teatru” w latach 2013 - 2022.