1/2015

Majdan oczami Majdanu

Jak zapowiadał Wojtek Klemm, dokument słowa miał się w zainscenizowanych przez niego Dziennikach Majdanu zmienić w dokument ciała.

Obrazek ilustrujący tekst Majdan oczami Majdanu

fot. Marta Ankiersztejn

Dzienniki Majdanu w reżyserii Wojtka Klemma zainaugurowały dyrekcję Pawła Łysaka w warszawskim Teatrze Powszechnym. Oczekiwania były duże. Powszechny od dłuższego czasu zdaje się pogrążony w letargu i powiew świeżości niewątpliwie jest mu potrzebny. Łysak zaś przez ostatnich osiem lat kierował Teatrem Polskim w Bydgoszczy, z którego zrobił jedną z bardziej liczących się scen w kraju. Tym większe pojawiły się nadzieje na to, że po jego przyjściu do Warszawy w Powszechnym wreszcie coś drgnie.

Według deklaracji programowych nowego dyrektora teatr na Pradze ma być społecznie zaangażowany, niestroniący od trudnych tematów, zapraszający do debaty. Za motto Powszechnego pod nową dyrekcją obrano słowa Zygmunta Hübnera, jego patrona: „Teatr, który się wtrąca”. I w jego myśl wtrącono się do zapoczątkowanych przeszło rok temu wydarzeń na Ukrainie. Dyrekcję Łysaka otworzył projekt O co się zabijać? Wojna. Pokój. Ukraina – cykl spektakli, wystaw, debat poświęconych naszym sąsiadom. „Mam poczucie, że cały czas możemy i powinniśmy coś robić. Za naszą wschodnią granicą giną ludzie. To coś, co może skłaniać do współczucia, refleksji, odczuć braterskich. Powinniśmy patrzeć w tamtą stronę tak, jak 25 lat temu świat patrzył na nas – mówił Łysak na konferencji zapowiadającej projekt. – Jesteśmy teatrem, więc możemy rozmawiać, robić przedstawienia, koncerty, patrzeć na swoją postawę. Tego nie wolno zostawić w rękach polityków. Jeśli się zostawi, zabraknie wartości, idei, ciepła i sympatii”.

Dzienniki Majdanu to – obok Wojny i pokoju w reżyserii Marcina Libera – jedna z dwóch premier, jakie odbyły się w ramach projektu. Spektakl Klemma jest inscenizacją dokumentalnej sztuki Natalii Worożbyt. Ukraińska dramatopisarka również nie chciała pozostawiać spraw w rękach polityków. Jej Dzienniki… powstały na podstawie relacji uczestników Euromajdanu i składają się ze spisywanych na bieżąco, w trakcie wydarzeń na Majdanie, opowieści ich uczestników. Worożbyt wprowadza nas w sam środek ukraińskiej rewolucji, między tych wszystkich zwykłych ludzi, którzy wyszli manifestować na ulicach. Pokazuje Majdan od wewnątrz, dokumentuje moment, w którym w Ukraińcach budzą się obywatele. „Badaliśmy przede wszystkim siebie, to, jak zmienialiśmy się w tym czasie, co się z nami działo” – opowiadała autorka w wywiadzie udzielonym „Teatrowi” (nr 10/2014). Jedna z postaci jej sztuki mówi: „Majdan jest jak linia demarkacyjna, która przechodzi przez serce. Coś się dzieje z ciałem, tu, po lewej stronie. Ci wszyscy, którzy tu stoją… przechodzą przez ten czyściec, ten ogień, i wychodzą z drugiej strony, inni…”. Worożbyt rozruchom, które mogliśmy śledzić na ekranach telewizorów, dała głos żywych ludzi.

Sztuka składa się z emocjonalnych dialogów i monologów postaci, które łączy tylko jedno – uczestnictwo w protestach na Majdanie. Są tu inteligenci: lekarze, dziennikarze, studenci i prości robotnicy. W ich słowach zapisane są zbiorowe nastroje i indywidualne rozterki, cała gama emocji zmieniających się tak szybko jak sytuacja w Kijowie. Początkowo są obiekcje: iść na Majdan – czy nie iść. Drobne nieporozumienia i manifestacje poglądów zwolenników i przeciwników: „Poszłam rano na wykłady. A tam ludzie jak z innej planety. Nikt nic nie wie i wszyscy po prostu leją na ten Majdan”, „Po tych pierwszych pobiciach pewien wykładowca powiedział swoim studentom, że jeżeli nie zamanifestują swojej postawy obywatelskiej i nie pójdą na Majdan, nie dopuści ich do sesji”, „Podchodzi nasza redaktorka […] i pyta: no co, pójdziesz? Jasne, że tam pójdę. Pójdę. A ona: Po co tam pójdziesz? Wszystkich tam kupili… Kurwa. Masakra. Normalnie robię się agresywna baba. Próbuję jej coś udowodnić, wyjaśniać”. Kiedy padają strzały, pojawia się przerażenie: „Zwierzęcy strach przebiegł mi po nogach. Zrozumiałam, że to lęk Nord-Ostu, Biesłanu, Głodu, akcji Wisła, II Wojny Światowej, I Wojny Światowej, Wojny Domowej. To wszystko jest we mnie, jak się okazuje”, w innych zaś uczucie odrealnienia, jakby regularne bitwy z Berkutem i tituszkami na ulicach nie działy się naprawdę: „Nie było strachu, było poczucie, że mózg tego nie akceptuje”, „Potem przybiegli inni ludzie i zaczęli rzucać cegłami. To było zabawne. Ja w ogóle nie czuję, że istnieję”. Jest też w końcu niepewność i zagubienie. Czy na pewno powinno się na przemoc odpowiadać przemocą? Jak to wygląda, że pierwszą ofiarą rewolucji został Ormianin? Czy nie powinien zginąć jeszcze jakiś Ukrainiec? Są też chwile zwątpienia i postanowienia, że jak się nie uda, to uciekamy na Zachód.

Jest w tej gamie emocji jednak też poczucie, że na Majdanie po prostu trzeba być. Z poczucia obowiązku, solidarności, z wdzięczności dla innych, że im się chce działać i zmieniać kraj, bo to ważne. Jest w Majdanie siła, która każe tu być, mimo że rodzinie i znajomym wysyła się esemesy, żeby nie przychodzili, bo niebezpiecznie. Siła solidarności i poczucie wspólnej sprawy. Ktoś nawet nazywa Majdan modelowym przykładem państwa idealnego, w którym „od każdego według jego zdolności, każdemu wedle jego potrzeb”. To poczucie wspólnoty daje pewność siebie i siłę do walki w obronie swoich wartości. W spektaklu przywołany zostaje słynny zuchwały i obelżywy list kozaków zaporoskich do sułtana osmańskiego.

Klemm w swojej inscenizacji eksponuje to, co w sztuce Worożbyt najważniejsze: słowo. Scenografia jest ascetyczna, aktorzy grają w pustej przestrzeni, która z jednej strony zwieńczona jest rozłożystym drzewem, a z drugiej pochylnią. Istotny jest tu przede wszystkim ruch. Reżyser i choreografka spektaklu, Efrat Stempler, chcieli nim zilustrować i dopełnić słowo dramatu. Jak zapowiadał Klemm, dokument słowa miał się zmienić w dokument ciała.

Spektakl otwiera długa niema sekwencja, w której aktorzy stają nad stertami ubrań. Co chwilę, jak na komendę, zamieniają się miejscami i z kolejnej sterty biorą, co tylko wpadnie im w ręce. Rajstopy, legginsy, spodnie, koszulki, swetry, kurtki. Ubierają się na cebulę, wkładają kaski, hełmy, sportowe ochraniacze, za tarcze służą im deski i znaki drogowe. Wszystko, byle nie dać się zimie i pałkom Berkutu. Wszyscy są w niemal ciągłym ruchu, czasem zorganizowanym, często chaotycznym. W chwilach zagrożenia ochronnie zbijają się w grupę i osłaniają tarczami, albo przeciwnie – rozbiegają się w ucieczce i próbują ukryć. Jest w tym ruchu strach i ciągła czujność, zwłaszcza wtedy, gdy aktorzy rozbierają się i układają do nerwowego snu, albo gdy wspominając, jak na ich oczach ginęli ludzie, kiwają się niekontrolowanie w przód i w tył. Są w tym ruchu chaos i rewolucyjna gorączka – czasem nawet aż za bardzo wyeksponowane. Niektóre sceny sprawiają wrażenie bezładnej bieganiny, jakby twórcy nie do końca potrafili nad przekładem słowa na ruch zapanować.

Najsłabiej w spektaklu wypada moment, w którym aktorzy zwracają się bezpośrednio do publiczności. Padają pytania: „Co ty o tym wszystkim myślisz?”, „Czy to cię w ogóle interesuje?”. Dzienniki Majdanu miały być żywym portretem rewolucji, przeciwieństwem tego, jaki znamy z serwisów informacyjnych. I w tej opozycji tkwi ich siła. Sama sztuka z założenia daleka jest od dziennikarskiego obiektywizmu, co zresztą deklarowała jej autorka. W obrazie Majdanu widzianym oczami Majdanu obrywa się zgnuśniałej Europie, którą stać jedynie na przesłanie słów wsparcia. Świetnie wypada ironiczna scena, w której do Kijowa przyjeżdżają znani światowi reżyserzy po to tylko, żeby zrobić sobie fotkę z manifestantami. Sporo tu też analogii do Sierpnia ’80 i „Solidarności”, jak choćby scena zaczerpnięta z Popiełuszki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk (wyreżyserowanego przez Łysaka w Bydgoszczy) – o narodzie, który wyszedł na wolność z bagażnika samochodu i nie da się już zapędzić z powrotem.

Polsko-ukraińskie analogie zresztą narzucają się same. I gdyby na tym twórcy poprzestali, zapewne skłaniałyby do refleksji. Tymczasem stawiane widzom na tym tle pytania wypadają raczej jak emocjonalny szantaż. Nic dziwnego, że wywołują konsternację i milczenie. Odpowiadają w końcu sami aktorzy: ktoś ma dość ciągle tych samych wiadomości, jak pokazują w telewizji Ukrainę, to się wyłącza; ktoś inny ma mieszane uczucia, bo z jednej strony sytuacja jak u nas w osiemdziesiątym, a z drugiej Wołyń, Bandera…

Mimo drobnych wad spektaklu Klemmowi udaje się wyjść z postawionego zadania obronną ręką. Jego przedstawienie ma nerw i tempo. Warto też zastanowić się nad sprawą ukraińską, spoglądając na nią oczyma ludzi w nią zaangażowanych.

Teatr Powszechny w Warszawie
Dzienniki Majdanu Natalii Worożbyt
dramaturgia Joanna Wichowska
reżyseria Wojtek Klemm
scenografia Anna Met
muzyka Micha Kaplan
ruch sceniczny Efrat Stempler
premiera 24 października 2014

krytyk teatralna, redaktorka i fotoedytorka „Teatru”. Współpracuje z Ośrodkiem Badań nad Polskim Dramatem Współczesnym.