2/2015

Wrocławskie krasnale

Król Maciuś Pierwszy i wrocławskie krasnale to muzyczna opowieść, bo na pewno nie musical, o tolerancji, równości, dojrzewaniu i przyjaźni. Jednak nie dla dzieci. Zbyt wiele tu aluzji, które odczytać mogą tylko dorośli.

Obrazek ilustrujący tekst Wrocławskie krasnale

fot. Andrzej Nowak

Teatr Arka, choć działa we Wrocławiu od ponad dwudziestu lat, nie jest miejscem, które zakorzeniło się w świadomości mieszkańców miasta. Publiczność tworzą najczęściej przypadkowi widzowie. Często są to członkowie rodzin lub przyjaciele artystów czy pracowników, związanych ze sceną przy Menniczej. Zdarza się, że spektakle w ostatniej chwili nie dochodzą do skutku, ponieważ sprzedano na nie zaledwie kilka biletów. Bywa, że niewielką salę teatralną, zwłaszcza podczas premier, wypełniają naprędce zaproszeni goście, którzy przyszliby również, gdyby rozdawano bilety na mecz siatkówki.

Sytuacja ta powinna dać do myślenia przede wszystkim Renacie Jasińskiej, dyrektorce Arki – zaangażowanej, ale z niechęcią przyjmującej konstruktywną krytykę, stroniącej od osób z lepszymi pomysłami, choćby reżyserskimi, dążącej do teatralnej prawdy, ale nie postępującej przejrzyście. Jasińska deklaruje tworzenie teatru inspirowanego myślą Grotowskiego i Kantora, a nie potrafi wskazać tych inspiracji w realizowanych przez siebie spektaklach. Zdejmuje z afisza przedstawienie, choć sama uczestniczyła w jego próbach. Grzechy i rozpamiętania w reżyserii Dariusza Taraszkiewicza wystawione zostały raptem dwa razy. Decyzję o zdjęciu spektaklu dyrektorka podjęła na skutek ingerencji urzędników wydziału kultury, przestraszonych po lekturze recenzji Mirosława Kocura.

Jasińska uważa za krzywdzące nazywanie osób z niepełnosprawnością osobami niepełnosprawnymi, podczas gdy sama używa takiego określenia. Zastanawia, że postępuje tak osoba, która w komunizmie walczyła nie tylko o wolność twórczą. Wydaje się, że na niestabilności ideowej Arki poznali się również specjaliści zajmujący się teatrem, którzy choć rzadko odwiedzali to miejsce, teraz czynią to jeszcze rzadziej. Inna sprawa, że niewielu o istnieniu Arki wie, a nawet jeśli wiedzą, mają prawo nie dowierzać intencjom dyrektorki, która samozwańczo nazywa się reżyserką, realizując spektakle będące jej prywatną terapią, oczyszczające ją z osobistych traum.

Świadczą o tym choćby dwie inscenizacje. W przedstawieniu Świątynia. Dybuk – legendy żydowskie Jasińska podjęła próbę rozrachunku z Holocaustem, który za sprawą rodzinnej traumy towarzyszył jej od najmłodszych lat. Osobiste przeżycia znalazły także odzwierciedlenie w Statku szaleńców, o czym przeczytać można w opisie spektaklu znajdującym się na stronie internetowej Arki (reżyserka, jako małe dziecko, była świadkiem tragicznej śmierci upośledzonej dziewczynki). Doświadczenia z tamtego okresu stały się podstawą do stworzenia opowieści o ludzkim obłędzie. Problem ten na łamach „Teatru” podjęła wcześniej Magdalena Hasiuk: „Na ile reżyser, w szczególności w takim teatrze jak Arka, powinien tworzyć przedstawienia, których podstawowym tematem i celem jest nie tyle prezentowanie problemu, co odreagowanie osobistych traum? W niektórych spektaklach dzieje się to w sposób dosłowny” (Potraficie, „Teatr” nr 5/2014). Autorka wymieniła oba, wskazane także przeze mnie, spektakle.

Z kolei władze Wrocławia, choć partycypują w kosztach utrzymania Arki, w ogóle nie interesują się działalnością teatru. Nie odpowiadają na zaproszenia, nie uczestniczą w premierach, grożą jedynie zza biurek ograniczeniem dotacji. Nie ma w tym winy Jasińskiej. To raczej urzędnicza ignorancja, w czym utwierdzają choćby niedawne boje o wrocławski Teatr Polski. Stwierdzenie „zaistniał we Wrocławiu”, którym Arka posługuje się w materiałach promocyjnych, jest nadużyciem. Teatr ten walczy o przetrwanie. Marzenie Jasińskiej o tłumach, które niegdyś nawiedzały Grotowskiego, i recenzentach walczących o akredytacje, ziści się tylko wtedy, kiedy głoszone idee przestaną być górnolotnymi hasłami – najczęściej bez pokrycia.

Podczas krótkiej konferencji, która odbyła się tuż po próbie prasowej Króla Maciusia Pierwszego i wrocławskich krasnali, dyrektorka wyraziła chęć stworzenia z Arki „takiego trochę” teatru laboratoryjnego, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że nie inny był dotychczas (na formy pracy preferowane w Arce zwróciła uwagę Magdalena Hasiuk w cytowanym już artykule). Zdefiniowanie nowej misji nastręczało reformatorce wielu trudności. Nie zapowiedziała tak naprawdę żadnych zmian, ale wydaje jej się, że tchnęła w mury i zespół nowego ducha.

Przełomowy miał okazać się już Król Maciuś Pierwszy i wrocławskie krasnale w jej reżyserii, otwierający nowy sezon. Podstawą scenariusza Jarosławy Makus (od wielu lat współpracującej z Arką) i Macieja Sosnowskiego (obecnie najwybitniejszego aktora tego teatru) stało się dzieło Janusza Korczaka, z którego zaczerpnięto główną ideę – państwa pod rządami dzieci. Drugi człon tytułu jest nawiązaniem do legendy miasta, związanej z wrocławskimi krasnalami. Niezwykle intrygujące wydawało się wprowadzenie ich do przedstawienia. Krasnale, poza tym, że są bohaterami, stają się również narratorami i opowiadają historię Maciusia, który nie chciał być królem. Na szczęście Jasińska nie próbowała tłumaczyć najmłodszym, że krasnale były znakiem działaczy opozycyjnych oraz Pomarańczowej Alternatywy, która za pomocą wizerunku tych skrzatów ośmieszała system komunistyczny w Polsce. Szkoda jednak, że nie uczyniła z nich przewodników, którzy mogliby przybliżyć dzieciom ciekawą historię Wrocławia. Prawdę mówiąc, drugi człon tytułu stał się pustym sloganem promującym nie tylko teatr, ale i miasto, które w 2016 roku ma być Europejską Stolicą Kultury. Trudno nie odnieść wrażenia, że przywołanie ich w tytule to schlebianie lokalnej władzy i sposób na pozyskanie funduszów na realizację przedsięwzięcia. Poza jedną piosenką o wrocławskich ulicach nie było o Wrocławiu nic, co pozwoliłoby owe krasnale odróżnić od tych, o których pisali bracia Grimm!

Spektakl wystawiany jest w bardzo małej sali. Rozmiary pomieszczenia stawiają przed scenografem nie lada wyzwanie. W Królu Maciusiu przestrzeń zaaranżowano bardzo skromnie, ale i praktycznie. Sylwia Wierzbowska ograniczyła się do stworzenia imitacji pałacu, do czego użyła kilkunastu plastikowych rurek. Na środku sceny postawiła niewielką szafkę, drzwiami do góry, pełniącą w przedstawieniu kilka funkcji, m.in. więzienia czy kryjówki Maciusia. Symboliczna scenografia pozwalała sądzić, że w spektaklu postawiono na grę aktorską, ale efekty należy ocenić niezbyt wysoko. To wina reżyserki. Nie zadbała o zgranie wypowiedzi z taśmy z wyjściem aktora na scenę, nie wyeliminowała błędów choreograficznych. Bez wątpienia najlepiej poradził sobie Sosnowski, odgrywający rolę ministra. To aktor wszechstronnie uzdolniony, potrafiący czarować widza i słowem, i gestem, i mimiką. Nie gorzej, jako król Maciuś, zaprezentował się Alexandre Marquezy. Jego „dorosłodziecięcość” pomaga mu w odgrywaniu postaci niepokornych, ale i naiwnych. Trudno natomiast przekonać się do kreacji tworzonych przez Beatę Lech-Kubańską, która nie koncentruje się na roli, tylko na technicznym wykonawstwie. Brakuje jej scenicznej pewności siebie i umiejętności głoszenia teatralnej prawdy. Po raz pierwszy w spektaklu Arki osoby z niepełnosprawnością nie grały ofiar. Wystąpiły w roli krasnali i klaunów – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Istnieje nadzieja, że Jasińska przestanie powierzać im role bohaterów uciemiężonych. Podziw wzbudzali natomiast Anna Rzempołuch, Alicja Idasiak i Andrzej Kusiak. Stwierdzenie, że aktorzy z niepełnosprawnością odnaleźli się lepiej od swoich kolegów profesjonalistów, nie jest przesadzone.

Historia Arki pokazuje, że realizatorzy poszczególnych przedstawień wielokrotnie szukali inspiracji w utworach dla najmłodszych i początkowo to dzieci były ich adresatami. Może to była najlepsza droga, z której Jasińska zboczyła? Tym razem grupa odbiorców nie została dobrana zbyt starannie. Sześcio-, siedmio- czy nawet ośmiolatkom na pewno trudno zrozumieć nadto zmetaforyzowany język opowieści, co potwierdzały ich reakcje. Bawiły ich nie miejscami zabawne dialogi, ale gesty czy odgłosy bohaterów – najbardziej te fizjologiczne, domowo-podwórkowe, zainteresowanie wzbudzały nie postawy poszczególnych postaci, ale kostiumy (całkiem interesujące), w które były przebrane, fascynowały nie przedmioty, ale ich kolory. Nie ulega wątpliwości, że najmłodsi nie zrozumieli kontekstu historycznego i politycznego, którym nieodpowiedzialnie szafowano na scenie. „Aferę podsłuchową” dzieci mogą połączyć co najwyżej z „głuchym telefonem”, o ile ta zabawa cieszy się jeszcze popularnością. Wykorzystanie Mazurka Dąbrowskiego było niezbyt smaczne – można rzec – niefortunne. Trudno zrozumieć intencję autorów i reżyserki. Wątpliwe, by rodzice chcieli, aby ich dzieci w ten sposób poznawały hymn Polski. Tym razem w Arce zbyt lekko potraktowano historię, co niezmiernie bawiło Jasińską, zawsze rozentuzjazmowaną podczas swoich przedstawień.

Teatr Arka we Wrocławiu
Król Maciuś Pierwszy i wrocławskie krasnale na motywach powieści Janusza Korczaka
scenariusz Jarosława Makus i Maciej Sosnowski
reżyseria Renata Jasińska
scenografia Sylwia Wierzbowska
muzyka Jacek Zamecki
choreografia Agata Obłąkowska-Woubishet
premiera 5 września 2014