3/2015

Marzenie o nowym Pikadorze

Po latach odcinania się od kabaretu zaczynamy go prowokacyjnie reaktywować. Chcemy przypomnieć, że kabaret to nie tylko spektakl, lecz także miejsce” – mówi Michał Sufin, szef Klubu Komediowego oraz współautor Fabularnego przewodnika po…

Obrazek ilustrujący tekst Marzenie o nowym Pikadorze

fot. Zbyszek Carewicz

O tym, że kabaret był kiedyś miejscem intelektualnej prowokacji i laboratorium nowej sztuki, dziś pamiętają już pewnie tylko studenci teatrologii. Może także bywalcy Chłodnej 25, której mottem przez długi czas były słowa Tadeusza Kantora, że „wszelkie artystyczne rewolucje wywołują kawiarnie”. Obecnie kabaret, pozbawiony artystycznego i politycznego kontekstu, to w powszechnym odbiorze po prostu forma estradowej rozrywki. Dlatego improwizatorzy z Teatru Improwizowanego Klancyk, kiedy zaczęli regularnie grać w warszawskich klubach, przed każdym występem powtarzali: nie jesteśmy kabaretem. Chcieli zaznaczyć, że robią coś zupełnie nowego, i uniknąć niewygodnych skojarzeń. Bo w impro ‒ choć, oczywiście, często bywa zabawnie ‒ chodzi przede wszystkim o popis warsztatowych umiejętności i gotowość na „rozkosz bycia wygwizdanym”. Kto w kabarecie może sobie na to pozwolić?

W roku 2010 Klancyk został zaproszony do udziału w festiwalu „Niewinni Czarodzieje”. Patronami czwartej edycji byli Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora. Grupa wystąpiła 27 listopada w klubie Sen Pszczoły ze spektaklem Butem! Knutem! Na scenie znalazły się dwa stoliki, wyobrażające znane z Kabaretu Starszych Panów lokale: Kawiarenkę Sułtan i Knajpę pod Knotem. Aktorzy Klancyka zasiadali to przy jednym, to przy drugim z nich, a zmianom miejsca towarzyszyła żonglerka konwencjami ‒ i cylindrem. Oprócz serii numerów improwizowanych wykonali też wtedy dwie napisane wcześniej piosenki – Salsa Sado Maso i Nie wymeldowuj mnie oraz monolog-wykład Skalpelem dekonstrukcjonizmu. Dobre przyjęcie spektaklu zachęciło Klancyk do dalszego eksperymentowania z różnymi formami pastiszu. Ale przede wszystkim było dowodem na to, że dzisiejszej publiczności brakuje kabaretu o ambicjach literackich.

To doświadczenie przydało się trzy lata później. Podczas warsztatów impro w Klubie Komediowym prowadzonych przez Klancyk z grupą zawodowych aktorów pojawiła się myśl, aby zrobić coś wspólnie, tym bardziej że prawie wszyscy znali się jeszcze ze studiów w Akademii Teatralnej. Od początku było jednak wiadomo, że nie może to być ani program improwizowany, ani poważny spektakl teatralny. Konwencja szybko znalazła się sama, wystarczyło się rozejrzeć. Kamienica przy warszawskim placu Zbawiciela: na górze ciasne pomieszczenie, kilka okrągłych stolików, kawa, herbata; na dole ‒ sala na ponad sto osób z półokrągłą estradą i długim barem, serwującym wino i cydr. Ściany pokryte rysunkami i plakatami zaprzyjaźnionych z Klubem plastyków. Brak dymu, owszem, ale konieczność wychodzenia na papierosa pod Tęczę ma swój niewątpliwy urok.

Miejsce, wynajęte i wyremontowane dzięki inicjatywie Stowarzyszenia Windą w Bok, powstało z myślą stworzenia w Warszawie lokalu na wzór angielskich i amerykańskich scen dla komików, stand-uperów i improwizatorów. Ale skojarzenia z polską tradycją kawiarni literackich czy piwnic artystycznych nie udało się ‒ na szczęście ‒ uniknąć. Michał Sufin z Klancyka, spiritus movens całego przedsięwzięcia, przez kolegów z zespołu nazywany „enfant terrible polskiego prawie wszystkiego”, powrócił więc do idei zrealizowania wieczoru kabaretowego w stylu retro. Razem z Błażejem Staryszakiem, z którym napisał piosenki do Butem! Knutem!, naszkicował scenariusz pierwszego programu. Do współpracy zaprosili reżyserkę Anetę Groszyńską i muzyka Jerzego Rogiewicza. Tak powstał Fabularny przewodnik po…

Przewodnik… to pozbawiony fabularnej ciągłości sceniczny serial. Na każdy z półtoragodzinnych odcinków składa się szereg luźno ze sobą połączonych scen, czy raczej numerów: dialogów, piosenek i skeczy, a nawet elementów improwizacji, które, oprócz wspólnego tematu, organizuje dramaturgia spektaklu.

Pierwszy pod tytułem …po rzeczywistości wolnorynkowej przedstawia perypetie pary absolwentów Wyższej Szkoły Różnych Rzeczy (w Rembertowie, filia w Ursusie), zmagających się z problemem swojej chronicznej niezatrudnialności. Drugi ‒ Zniknięcie baristki w ekspresie – rozgrywa się w zadłużonej Cafe Visa, gdzie dwóch detektywów prowadzi śledztwo w sprawie winnych straconego czasu. Premiery odbyły się w czerwcu i listopadzie 2014 roku.

Prawie pół roku przerwy między odcinkami to dla serialu dużo, ale autorzy Przewodnika… nie chcą tego zmieniać. Zresztą nie muszą, bo, jak sami mówią, nie mają ambicji komentowania dnia powszedniego. Inaczej niż w karmiącym się publicystyką Pożarze w burdelu Michała Walczaka nie napotkamy tu aluzji do konkretnych osób czy miejsc, a nawet jeśli ‒ ich rozszyfrowanie nie jest konieczne do zrozumienia żartu. O otaczającej rzeczywistości autorzy Przewodnika… mówią nie wprost, z ironią i dystansem. I ‒ trochę wbrew podejmowanym tematom ‒ nie chcą, aby był on odbierany jako głos pokolenia tak zwanych „młodych wykształconych z wielkich ośrodków”, trzydziestolatków z dyplomem i bez pracy. Tłumaczą, że bezradność wobec życia to w kabarecie jedna z najważniejszych cech każdego bohatera, który musi mieć w sobie pewną naiwność, żeby budzić sympatię widza.

Dziwni to zresztą bohaterowie: Szara Szafiarka, Coachka po Przejściach, Dziecko z Bogoojczyźnianym Tourette’em ‒ to raczej typy niż działające postaci. Przede wszystkim mówią, a właściwie są mówione przez język ‒ i to język szczególny. Pełno tu zapożyczeń z korporacyjnego żargonu czy dyskursu akademickiego, ale fonetycznie i gramatycznie zniekształconych. Nie ma natomiast wulgaryzmów: jeśli chce się kogoś obrazić, wystarczy „wyciąć mu” podmiot domyślny. Przy całej tej lingwistycznej dezynwolturze język spektaklu jest poddany ścisłym rygorom formalnym. Każda scena jest skomponowana bardzo precyzyjnie, do tego stopnia, że Staryszak i Sufin irytują się, kiedy aktorom zdarzy się zastąpić słowo innym i tym samym zburzyć rytm frazy. Choć sami występują jako improwizatorzy, nie zgadzają się ‒ poza wyznaczonymi momentami ‒ na improwizowanie tekstu.

Ta bezwzględna dbałość o literackość języka nie dziwi, kiedy autorzy Przewodnika… zaczynają mówić, skąd czerpią swoje pomysły: poetyckie wygłupy Skamandrytów, peerelowskie teatry studenckie, absurdalne protest songi Salonu Niezależnych… Lista jest długa. Ale choć w Śnie Pszczoły Staryszak i Sufin prowokacyjnie twierdzili, że „nie padają u stóp ekstrawaganckich dżentelmenów w szapoklakach”, to właśnie inspiracje twórczością Przybory i Wasowskiego są w Przewodniku… najbardziej wyraźne (znalazły się tu zresztą piosenki z Butem! Knutem!). Słychać je ‒ w rytmie frazy, w jej niedzisiejszej składni, w upodobaniu do gier słownych, rymów wewnętrznych i męskich, także w muzyce Rogiewicza pobrzmiewają znajome nuty. Ale tym razem nie jest to pastisz, tylko świadomie budowana autorska konwencja.

Swój sukces Przewodnik… zawdzięcza przede wszystkim aktorom (każdy z nich gra po kilka postaci), którzy nie tylko potrafią się w tej konwencji odnaleźć, lecz także znakomicie radzą sobie z piosenkami, wymagającymi szybkich zmian tonacji i perfekcyjnej dykcji. To zresztą kolejny dowód na to, że można, owszem, narzekać na system kształcenia aktorskiego w warszawskiej szkole teatralnej, ale jednego jej absolwentom odmówić nie można ‒ a mianowicie przygotowania wokalnego. To dzięki ich interpretacji piosenki z Przewodnika… mają szansę stać się prawdziwymi szlagwortami: po premierze pierwszego odcinka nagranie Dziewczyny fleksyjnej w znakomitym wykonaniu Matyldy Damięckiej przez kilka dni cieszyło się wielką popularnością na portalach społecznościowych.

„Po ośmiu latach odcinania się od kabaretu zaczynamy go prowokacyjnie reaktywować ‒ opowiada Sufin ‒ Chcemy przypomnieć, że kabaret to nie tylko spektakl, lecz także miejsce. Pikador, Ziemiańska ‒ to były miejsca, gdzie mogło wydarzyć się wszystko, przez cały czas miałeś ciarki na plecach, nie wiadomo ‒ z zachwytu czy z zażenowania. To tu na jeden wieczór awangardowi poeci stawali się ulubieńcami tłumu”. Sufin, który codziennie przesiaduje przy swoim stoliku w Klubie Komediowym i, jak przystało na szefa, osobiście wszystkiego dogląda, marzy o tym, aby dać Warszawie nowego Pikadora.

Profesor Andrzej Makowiecki napisał niedawno, że czas kawiarni literackich odszedł razem z wiekiem XX. A może po prostu nastąpił moment, excusez le mot, zmiany paradygmatu? W piwnicy przy placu Zbawiciela obok amatorów-komików coraz częściej gościnnie występują też zawodowi artyści: aktorzy, muzycy, pisarze i rysownicy, a Przewodnik… ‒ pierwszy od dawna kabaret literacki w Warszawie ‒ to niewątpliwie najdojrzalsza propozycja repertuarowa Klubu. Trzymamy kciuki za kolejne odcinki. Przed nami Fabularny przewodnik po ostatnich pożegnaniach, którego premiera odbędzie się we Wrocławiu podczas 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej.

historyk teatru, redaktor, wykładowca warszawskiej AT. Redaktor krytycznego wydania teatralnych scenariuszy Jerzego Grzegorzewskiego. Pracuje w Teatrze Studio.