5/2015
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Emocja miesiąca: Na naszym podwórku było więcej chłopców

 

 

Niedziela rano. Miasteczko Słowiańsk na wschodzie Ukrainy. Pokój w na wpół piwnicznym pomieszczeniu, wąskie okno, za którym pada deszcz. Nie muszę dziś nigdzie wychodzić. Mogę leżeć, słuchać deszczu i przeżywać ostatnio przeżyte. W ostatnich miesiącach brałam udział w dwóch najważniejszych wydarzeniach. Najważniejszych nie z perspektywy miesięcy, ale lat. Oba mają związek ze wschodnią Ukrainą. Pierwsze – to mój tygodniowy objazd strefy przyfrontowej z dowódcą jednego z ochotniczych pododdziałów w celu zebrania materiałów do scenariusza filmu na temat wydarzeń na donieckim lotnisku. Drugie – przygotowanie spektaklu z dziećmi z klas VIII–X w miasteczku Mikołajówka pod Słowiańskiem.

O pierwszym pewnie napiszę do pisma „Kino”. A o drugim opowiem wam, czytelnikom „Teatru”.

Praca ta rozpoczęła się w grudniu 2014 roku, kiedy dołączyłam do grupy wolontariuszy pomagających remontować zbombardowaną szkołę w Mikołajówce. Podczas tej wizyty pojawił się pomysł, by przygotować z uczniami przedstawienie. Ja i niemiecki reżyser Georg Genoux pojechaliśmy tam kilka razy (będę mówić „tam”, bo jestem „tu”). I właśnie teraz rozpoczyna się najważniejsza część naszej pracy. Trwają próby i za pięć dni odbędzie się premiera. Tyle emocji wyzwala we mnie rozmowa z dziećmi, że brak mi pisarskich zdolności, by to wyrazić. Postaram się opisać przyszłe przedstawienie i opowiedzieć kilka osobistych historii, które się w nim pojawią.

Światło latarki po kolei wyławia i oświetla dziecięce twarze w ciemnym pomieszczeniu:

Wika, 14 lat. Ruda dziewczyna z aparatem na zęby opowiada o biżuterii, którą własnoręcznie wykonała. „Jeden naszyjnik, drugi, a te dwie bransoletki oddał mi mój były chłopak, zwolennik DRL”. Wika podwija rękaw i widzimy splecioną z koralików flagę i herb Rosji. Potem płacze. Bransoletki przypominają Wice o chłopcu, który nie pozwala jej rozmawiać z ukraińskimi wolontariuszami, bo „prowadzą ją na Ukrainę”… Ale jej nie interesuje polityka, interesują ją ludzie. Wolontariusze nauczyli Wikę robić teatr cieni. A chłopiec zmusza ją do wyboru. On czy oni. On i oni. I jest to najtrudniejszy wybór w jej krótkim życiu.

Wania, 15 lat. Trzyma w rękach listę planów na przyszłość. 21 punktów. Wśród nich „zostać biznesmenem”, „pomieszkać z mnichami”, „ZMIENIĆ ŚWIAT” (wielkimi literami), „uszczęśliwić siostrę”. Dwuletnia siostrzyczka to największa miłość i sens jego życia. Wania mówi, że dzięki niej wraca do dzieciństwa, że nie wstyd mu być dzieckiem. Marzy, by nie była do niego podobna, nie była jak on rozczarowaniem dla rodziców. 21. punkt listy – „pozbyć się lęku przed publicznymi wystąpieniami”. Dlatego tu jest. I zrealizował ten punkt.

Sasza, 16 lat. Bad guy. Zaczyna od zdania „kiedy byłem młody”, potem opowiada, ile wypił, wypalił, mówi o narkotykach i kobietach, o zawodzie miłosnym. Lubi obozy, bo tam można zaczynać od zera, udawać, że jest się kimś troszkę innym. Wszystkiemu winni są rodzice, którzy go bardzo kochali. Marzy, by jego siostra nie była do niego podobna.

Alina, 16 lat, ślicznotka. Trzyma w rekach wieżę Eiffla. Jej tata zbiera wieże Eiffla, więc ona marzy, by go zawieźć do Paryża. Tylko raz podróżowała z tatą. Ale to była wymuszona podróż. Kiedyś wróciły z mamą do domu i się pokłóciły na korytarzu. Pokłóciły się przez to, że mama zawsze zapomina zdejmować buty przy drzwiach wejściowych i robi to przy drzwiach do salonu. Alinę to denerwowało – tyle niepotrzebnego brudu na korytarzu. Nagle usłyszały straszny wybuch. Jakby pocisk uderzył prosto w budynek. Mama rzuciła się do niej z okrzykiem „córko!”. Nigdy wcześniej tak nie nazywała Aliny. „Schowały się” w drzwiach, bo uczono je, że tak się trzeba zachowywać podczas ostrzału moździerzowego. Mama płakała, nie potrafiła opanować paniki. Alina była dziwnie spokojna. Czuła w sobie siłę i jedyne pragnienie – uspokoić mamę. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że mama jest w ciąży. Następnego dnia tata przewiózł je przez granicę rosyjską i wrócił na Ukrainę. Alina zrozumiała, że tata wraca do wojny i kto wie, czy się jeszcze zobaczą. Po trzech miesiącach tata przyjechał po nie do Sankt Petersburga. Zabrał córkę, ciężarną żonę i trzy dni wracali samochodem do domu. I to była właśnie ta jedyna szczęśliwa wspólna podróż…

Katia, 16 lat, delikatna blondynka. Trzyma w rękach kawałek tiulu. Kiedy była mała, na jej podwórku było więcej chłopców. Często bawili się z Katią w „ślub”. Rodzice pomagali jej zorganizować wesele. Wynosili na podwórko stoły. Dawali kieliszki i nalewali do nich lemoniady. Narzeczony odpowiadał za jedzenie. Kochał jeść, więc może dlatego z taką radością się żenił. Moczył w wodzie bułkę i posypywał ją cukrem – tak wyglądał uroczysty obiad. Świadkiem zawsze był starszy chłopczyk. W ogóle był inicjatorem najweselszych zabaw na podwórku. Katia robiła welon. Pewnego razu nie znalazła starego tiulu, więc wzięła nożyczki i odcięła kawałek firanki w swoim mieszkaniu. Mama nie krzyczała na nią i nawet zostawiła ten tiul na pamiątkę. Katia ma go w rękach. Wraz ze wspomnieniami o ślubie. Wraz ze wspomnieniami o chłopcu, który był świadkiem na jej weselach, a który nie mieszka już na jej podwórku, bo zabito go jednym trafieniem podczas ostrzału w Mikołajówce…

To niewielki fragment przyszłego spektaklu, a raczej prawdziwego życia dzieci na wschodzie Ukrainy. Ufne i otwarte, zmuszają do myślenia, płaczu i miłości. Chciałoby się podziękować Bogu za te spotkania, ale potem przypominam sobie, że jestem tu dzięki wojnie i podziękowania grzęzną mi w gardle. Nie wiem, komu i za co dziękować. Ale zapraszam na przedstawienie wszystkich chętnych.

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).