7-8/2015
Warszawskie pasaże: Pasaż na odlew

Warszawskie pasaże: Pasaż na odlew

1.

Pachniało Wedlem. Czyli czekoladą. Wracałem z przystanku Lubelska po ciężkim seminarium w „Artes Liberales”, które się nie udało. Mówiliśmy o średniowiecznym przenikaniu wiar. Pogaństwa, chrześcijaństwa i islamu.
Mówiliśmy o nieobecności bogów. Natrętnie obiecujących przyjście.

 

2.

Pachniało Wedlem. Czyli czekoladą. Zadzwonił telefon. Zatrzymałem się, zapachniony. Nie potrafię rozmawiać i iść. Nie potrafię rozmawiać i pisać. Nie potrafię rozmawiać przez telefon i karmić wiewiórek w parku Skaryszewskim.

Wiem, jestem stary. Wiem, jestem konserwatywny. Dlatego uważam, że szorty rozkwitających dziewcząt powinny być nieco dłuższe od waginy.

 

3.

Więc telefon zadzwonił. Zatrzymałem się. Nacisnąłem guzik. I wtedy on uderzył mnie w potylicę. Cios nie był silny, tylko gwizd w uchu. Przeprosiłem rozmówczynię, zadzwonię za chwilę. Rozmówczyni telefonowała z Północy. Pytała o mój przyjazd; żebym rzucił wszystko i powiedział, jak to było w trzynastym wieku w Hiszpanii z mistycyzmem. Kiedy chrześcijaństwo, pogaństwo, islam i tak dalej tworzyło jedność w wielości, coś w rodzaju nigdy nienarodzonej Unii Europejskiej…

 

4.

Powiedziałem sobie, że jak ruszę w drogę, to nie wrócę. Wiem, że ruszę i wiem, że nie wrócę. Ruszę w szortach. Zanim poczułem gwizd, powiedziałem rozmówczyni, że powiem na Północy o Raymondzie Lulle, o średniowiecznym filozofie z Majorki.

 

5.

Raymond Lulle podróżował między Jeruzalem, Paryżem i Kastylią. Pisał wiele i siedział po więziennych celach. Powiadał, że chciałby umrzeć w morzu miłości. Lulle postanowił wyprowadzić z kombinatoryki Drzewo Wszystkiego. Drzewo Życia też. I Drzewo Mądrości. Kabała. Koran. Święty Augustyn i Święty Tomasz. Drzewo Wszelakiej Sztuki.

Najważniejsze dzieło Raymonda Lulle zwie się Sztuka. Po prostu sztuka.

Znaczy – sztuka walki.

 

6.

Czym jest sztuka walki – wiem co nieco. Przez trzydzieści lat próbowałem tę sztukę sztukować. Stary Japończyk z Nogent-sur-Marne, artysta rzeźbiarz, tłumaczył mi cierpliwie, na czym sztuka walki polega. „Kiedy przytulisz się do drzewa i drzewo otworzy się i poczujesz, że masz mokro w kroczu – znaczy już możesz ruszyć. Nie boisz się niczego”.

I stary Japończyk zapytał w podparyskiej wiosce nożonteńskiej, czy czytałem Raymonda Lulle. Powiedziałem, wtedy, że nie.

Wtedy. Gdyby stary Japończyk spytał mnie teraz, powiedziałbym – tak.

Zapyta mnie rychło, ze środka dębiny.

 

7.

Zatoczył się przede mną. Brzuch spęczniały, kiwany na boki, wcisnął się do sklepu z gorzałą i czipsami, co na rogu.

Stanąłem i czekałem.

Brzuch wymsknął się z drzwi sklepowych po kilku minutach z butelką – niewielką, 200 gram czystej.

Brzuch rządził, pustą butelkę rozprysnął w asfalcie.

 

8.

Brzuch chciał mnie dutknąć – zrobiłem drobny unik. Brzuch wymiędlił: „Dałem ci w lullę”.

I przybrał brzuch postawę bokserską. Byłego ubeka albo dupka z BOR-u.

Zdradziłem Starego Japończyka, który uczył mnie cierpliwie: nie uderzaj.

Uderzyłem z półobrotu, piętą.

 

9.

Drzewo Życia, Drzewo Mądrości i Drzewo Wiedzy Raymonda Lulle, pisane przez tysiące stronic, nie mówi chyba (nie znam całości), kiedy można uderzyć.

Dlatego poszedłem po ciosie do parku Skaryszewskiego, przytuliłem się do dębu przepastnych wiewiórek i szczałem ostro, przyciśnięty do pnia.