7-8/2015

Tolerancja

W roku dla teatru jubileuszowym Teatr Telewizji sprezentował nam komedię obywatelską, portretującą konflikt dzielący nasze społeczeństwo co najmniej od dekady.

 

Między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich odbyła się telewizyjna prapremiera nowej sztuki Wojciecha Tomczyka, autora Wampira, Norymbergii i Komedii romantycznej, zrealizowanych w Teatrze Telewizji, a równolegle także w teatrach dramatycznych, oraz opublikowanego w „Dialogu” Bezkrólewia, dotąd niewystawianego.

Tomczyk to, jak go określiła Agnieszka Glińska, reżyserka teatralnej prapremiery Norymbergii, homo politicus. Prawie wszystkie jego sztuki krążą wokół tej problematyki. Wampir i Inka 1946 pokazują mechanizm politycznej zbrodni. Podobnie jest w Norymberdze, a przedstawiony tam temat lustracji Wojskowych Służb Informacyjnych okazał się też węzłowym problemem naszej transformacji. Z kolei w groteskowym Bezkrólewiu autor opisał obóz władzy, uciekający przed konsekwencjami sprawowanej polityki, i świat, który wskutek dominacji zabiegów pijarowych unieważnił podstawowe sensy i znaczenia.

Zaręczyny są komedią, a więc utworem lżejszym od większości tu przypomnianych, pozostają jednak w kręgu polskich problemów. Sztuka opowiada o zaręczynach dziewczyny i chłopaka (Marta Ścisłowicz, Stefan Pawłowski), dorabiających w kawiarni jako kelnerzy. Wkładają oni całą inwencję w takie przygotowanie domowej uroczystości z udziałem rodziców, by uniknąć wybuchu, wiszącego w powietrzu, konfliktu. Nie jest on jedynie ich osobistym problemem. W zawiązaniu akcji młoda barmanka, którą gra Sonia Bohosiewicz, częstuje nas opowieścią o własnych zaręczynach, które skończyły się awanturą i na zawsze poróżniły obie rodziny.

Konflikt ten nie wynika jednak z różnic mentalnych czy środowiskowych, czego można by się spodziewać, ale politycznych. Przebiega między zwolennikami dwóch partii, wywodzących się z solidarnościowej tradycji, dzieląc polskie społeczeństwo co najmniej od dekady. Tradycjonaliści i zwolennicy postępu, konserwatyści i liberałowie, republikanie i demokraci – jakkolwiek ich nazwiemy – gotowi są, jak wiemy, skoczyć sobie do gardeł w obronie własnych racji, choć, gdy idzie o podstawy programowe, obie partie (i ich elektoraty) więcej łączy, niż dzieli, a już z pewnością dalej im do innych ugrupowań niż do siebie nawzajem. Diabeł, by tak rzec, tkwi w szczegółach i przede wszystkim w zażartej walce politycznej, jaką prowadzą politycy i dziennikarze, podgrzewając społeczne nastroje. Są słowa, a przykłady padają w spektaklu, które nie mogą zostać wymówione, by nie spowodować kataklizmu w przestrzeni tak publicznej, jak prywatnej, o ile znajdą się tam przedstawiciele obu porządków. Tytułowe zaręczyny są więc zaręczynami nie tyle Marii i Kajetana, ile obu rodzin, a symbolicznie obu elektoratów, które muszą nauczyć się żyć obok siebie, a nawet ze sobą, pomimo różnic.

Prezentując bohaterów, autor dba o sprawiedliwy rozkład akcentów. Obie matki młodych są sympatyczne i emocjonalnie mądrzejsze od swoich mężów, ojcowie mają swoje przywary i śmiesznostki. Właściwie są to podobne rodziny, zadziwiająco podobne, jak na społeczne i materialne różnice dzielące Polaków. Noszą nawet, by nikt się nie wyróżniał, najbardziej popularne nazwiska: Nowakowie i Kowalscy. Trochę jak w komedii oświeceniowej, konfrontującej dwie racje, gdzie idzie nie tyle o psychologiczny rysunek postaci, co o postawy wobec społecznych i politycznych przemian.

Tomczyk jednak nie przedstawia tych racji, jedynie je zaznacza, pokazuje natomiast wzajemne uprzedzenia wobec siebie, które wykluczają porozumienie. W jednej z początkowych kwestii przywołuje nawet słynny obraz Zgadnij, kto przyjdzie na obiad, gdzie planowany związek czarnoskórego mężczyzny i białej kobiety okazuje się wyzwaniem dla rodziców obojga, nie tyle dlatego, że sami żywią rasowe uprzedzenia, ale dlatego, że żywi je ogromna część społeczeństwa. Mimo wszystko jesteśmy w lepszej sytuacji niż Amerykanie w latach sześćdziesiątych, kiedy to w wielu stanach obowiązywał zakaz małżeństw mieszanych – wydaje się jednak, że autorowi chodzi tu o tolerancję i wewnętrzną przestrzeń na przyjęcie odmienności i akceptację dla niej, która wskutek politycznych batalii niebezpiecznie się kurczy. O to niezbite przekonanie, że ci drudzy są gorsi, a nie po prostu inni. O zdziwienie, że druga strona myśli inaczej, a nawet – że w ogóle istnieje.

W sztuce pojawia się wątek dziadka dziewczyny, zamordowanego w latach pięćdziesiątych, pełniący rolę wyższych historycznych racji, które najwyraźniej wypada uszanować. I rzeczywiście, jeśli jest coś, co może łączyć bohaterów sztuki i oba zwaśnione obozy – bo wartości chrześcijańskie, jak sugeruje autor, już nie pełnią tej roli – to niedawna tragiczna historia, co do znaczenia której obie rodziny i oba ugrupowania akurat się zgadzają. No, może z wyjątkiem tego, jak ją świętować, jakie muzea i pomniki budować, gdzie i kiedy, i czy je budować w ogóle. Żołnierze wyklęci, choć z trudem, doczekali się jednak czegoś w rodzaju konsensusu obu stron.

Sporą rolę odgrywa w dramacie konkurs na projekt Panteonu Narodowego dla ofiar komunizmu, który rzeczywiście został ogłoszony i w którym drugą nagrodę, podobnie jak w Zaręczynach, zdobyli krakowscy architekci. Ten projekt, który go wygrał, okazał się plagiatem i już po otrzymaniu nagrody został zdyskwalifikowany, wskutek czego realizowany będzie drugi projekt. To jednak jest informacja, którą znamy od kilku miesięcy, Zaręczyny są starsze, autor nie mógł wiedzieć, jak się sprawy potoczą. Sztuka Tomczyka powstała bowiem w związku z konkursem na dramat z okazji jubileuszu 250-lecia polskiego teatru, ogłoszony przez telewizję publiczną w zeszłym roku, a rozstrzygnięty w początkach stycznia. Dla tych, którzy interesują się budową mauzoleum na Powązkach, Zaręczyny mogą mieć jednak dodatkowe walory.

Bohaterzy tej sztuki są przedstawicielami elity obu elektoratów i może dlatego komedia w ogóle jest możliwa. Tu najbardziej widać podobieństwo do filmu, gdzie akcję ulokowano w środowisku zasobnych, światłych i wykształconych Amerykanów, prezentując problem, a zarazem tworząc pewien wzór postępowania. W telewizyjnej inscenizacji Zaręczyn Kowalskich umieszczono w centrum stolicy, w apartamencie z ogromnym tarasem, Nowaków – w dworku pod miastem, z hektarami zieleni, rzeczką, mostkiem i ogrodzeniem, kosztującym majątek. Miło oglądać takie widoki, rozmowy bohaterów wiele na tym zyskały, ale o mało co nie wywrócono sensu sztuki. Po pierwszej turze prezydenckich wyborów, w której silnie zaistnieli protestujący wobec dwupartyjnego systemu, spektakl Teatru Telewizji zabrzmiał nieomal jak potwierdzenie ich intuicji. Ale sam termin emisji wybrano doskonale. Po raz pierwszy od dawna wydawało się też, że telewizja publiczna pełni wreszcie swoją misję w sferze kultury. Autor podniósł temat, o który potykamy się na każdym kroku, tylko że jakoś nikt po niego nie sięgał.

Spektakl w reżyserii Wojciecha Nowaka ma świetnych wykonawców. Katarzyna Gniewkowska jako wysoka blondynka, będąca wcieleniem kanonów kobiecego piękna, w roli córki cichociemnego jest odpowiednio ciepła i stanowcza wobec męża. Skontrastowano z nią pikantną Danutę Stenkę, odmienną w typie, która okazuje się rzeczywistą głową rodziny Kowalskich. Aktorka najbardziej zabawna jest w scenie, kiedy nieświadomie wtrąca ulubione powiedzonko męża, zaklinanego przedtem, by go nie używał. Grający go Zbigniew Zamachowski tworzy sylwetkę mężczyzny może nazbyt przywiązanego do nie najlepszych bon motów i, jak wynika z rodzinnych rozmów, w polemicznej pasji potrafiącego nawracać innych na własne poglądy, ale w rzeczywistej akcji sztuki powstrzymującego swoje zapędy. Ma on swój wielki moment, kiedy dla zachowania standardów rezygnuje z udziału w jury konkursu rozpisanego na projekt Panteonu, w którym, jak okazuje się podczas zaręczyn, startuje pracownia Nowaka. Mały rycerz, można powiedzieć. Jan Frycz tworzy świetnie podpatrzoną figurę zadufka, przekonanego o swojej wyjątkowości, który dodatkowo boryka się z problemem alkoholowym. To właśnie on nie wytrzymuje napięcia i pęka pod koniec przyjęcia, obawiając się, że przez rezygnację Kowalskiego przegra konkurs. Staje się to powodem prawdziwej kolekcji min i grymasów w wykonaniu Frycza, i w końcu efektownego wybuchu, którego tak obawiali się młodzi.

Padają w nim zarzuty o okazywanie wyższości moralnej i aspiracje do posiadania jedynej prawdy o rzeczywistości, jakie mogą obecnie spotkać konserwatystę, jeśli wypowie jedno słowo za dużo albo, jak Kowalski, nie doceni napięcia przeciwnika. Bo, podczas rządów liberałów, konserwatyści zepchnięci zostali do narożnika, ośmieszeni i wykpieni. Zakazane słowa, które przed zaręczynowym przyjęciem tropią młodzi, są wyrazem fobii, jaką obecnie budzą tradycjonaliści. Młodzi jednak przerywają atak Nowaka, grożąc emigracją i zmuszając do poniechania sporu.
 

Teatr Telewizji
Zaręczyny Wojciecha Tomczyka
reżyseria Wojciech Nowak
scenografia Jacek Mocny
kostiumy Aleksandra Staszko
muzyka Tadeusz Woźniak
prapremiera 18 maja 2015