7-8/2015

Testament

Kordian Piotra Szczerskiego niespodziewanie okazał się jego ostatnim spektaklem, stając się zarazem testamentem dyrektora kieleckiego teatru.

Obrazek ilustrujący tekst Testament

Krzysztof Bieliński

 

To miał być Kordian bezkompromisowy, aktualny i polityczny. I taki jest. Ale – ponadto – jest to też Kordian zwarty dramaturgicznie, klarowny i precyzyjnie przemyślany, świetnie zagrany i, niespodziewanie, Kordian pożegnalny wybitnego, acz niedocenionego artysty – Piotra Szczerskiego.

Ryzykowne jest używanie w recenzjach wielkich słów i naprawdę mocnych ocen. Tym razem zaryzykuję, z pełną autorską odpowiedzialnością: tak niezwykłego i formalnie perfekcyjnego polskiego bohatera romantycznego, jakiego wykreował w tym Kordianie Mateusz Rzeźniczak, jeszcze w teatrze nie widziałem.

Zdarzało mi się oglądać Konradów i Kordianów psychologicznie interesujących i prawdziwych, wypowiadających się jednak miast wierszem – prozą (i to często prozą bardzo świeżej proweniencji). Rzadziej, ale zdarzało mi się słyszeć w ustach Konrada czy Kordiana wspaniale wypowiedziany wiersz, trącący jednak patosem i mniejszą lub większą deklamacją. Kordian Mateusza Rzeźniczaka jest zwyczajny i ludzki. Uzewnętrzniane przezeń myśli są jego własnymi myślami wypływającymi z wewnętrznej refleksji. Dialoguje nimi sam ze sobą, co czyni rozmowę kameralną i spokojną, przez publiczność jakby przypadkowo podsłuchaną. Jego złości i frustracje, skutkujące podniesionym głosem, są jedynie reakcją na zachowania innych postaci. A mimo to – zawsze podaje on perfekcyjnie zinterpretowany wiersz Słowackiego, którego wewnętrzna struktura i retoryczne napięcia służą mu jako wehikuł do wyrażenia tych właśnie refleksji i emocji, a nie stanowią celu samego w sobie.

Byłem przekonany, że takie wycyzelowanie roli napisanej wierszem klasycznym jest niemożliwe. Że szczytem aktorstwa jest wydobycie piękna i konstrukcji romantycznej frazy, w które geniusz wieszczów wpisał psychologiczną prawdę wygłaszających je na scenie postaci. Wygłodniały takiego poziomu interpretacji, a karmiony jedynie monotonną sztucznością lub bezmyślną dekonstrukcją, nie dostrzegłem, że Mickiewicz czy Słowacki pozwalają na wiele więcej. Kordian Rzeźniczaka jest zaiste żywy! Ma nie tylko prawdziwe mięśnie, skórę i kości. Ma też niepodrabiane myśli i „daje [adekwatne] rzeczy słowo”! To zbuntowany dwudziestolatek, w biało-czerwonej koszuli z orłem na piersi, zakupionej w jednym z internetowych sklepów z „odzieżą patriotyczną”, opętany wielką i szlachetną ideą. Prawda przeżyć i naturalność, z jaką wypowiada archaiczne konstrukcje językowe, sprawiają, że rozpływa się gdzieś czasowy dystans pomiędzy światem przedstawionym dramatu a dniem dzisiejszym.

Bez tej kreacji nie udałby się Piotrowi Szczerskiemu Kordian jako metafora współczesności. Spektakl trwa niecałe półtorej godziny i wiele z tekstu Słowackiego w przedstawieniu pominięto. Jest „Przygotowanie”, ale nie ma „Prologu” i całego aktu I. Z aktu II pozostała jedynie część finału na Mont Blanc, ukazana na scenie jako zakończenie „Przygotowania” (to Upadłe Anioły przenoszą zdeterminowanego do czynu Kordiana z „posągu świata” do oczadziałej klęskami ojczyzny). Reżyser skupił się na odegraniu aktu III, czyli tytułowego „Spisku koronacyjnego”, z kosmetycznymi w sumie ingerencjami. Osiągnął przez to mocniejsze skrystalizowanie postaci Kordiana. Brak tu bowiem, obecnego w scenach z młodości, poczucia pustki i zmagania z sensem istnienia. Brak próby romantycznej miłości i nieudanego samobójstwa. Brak również „jaskółczego niepokoju duszy” co do idei, której warto poświęcić życie. Akt II posłużył Słowackiemu do wyposażenia Kordiana w rozmaite doświadczenia życiowe, mające na celu upewnienie młodzieńca w rozdźwięku pomiędzy marzeniami a realnością świata, stopniu zmaterializowania naszej cywilizacji, fałszu miłości i omylności Papieża (czy szerzej – autorytetów).

Piotr Szczerski zauważył, że wszystkie te konstatacje stały się udziałem Kordiana w odpowiednio wyakcentowanym akcie III, a większa dynamika ich odkrywania, połączona z realnymi działaniami głównego bohatera, doskonale podkreśli zderzenie młodzieńczego idealizmu ze strachem, cynizmem lub apatią innych pokoleń.

Klamrą przedstawienia pozostaje rzeczywistość diabelska, nieustannie ingerująca w życie bohaterów. Brawurowy, operujący nienaturalnie wysokim głosem Szatan Dawida Żłobińskiego oraz jego pomocnicy z wyglądu przypominają blackmetalowy zespół muzyczny o zamiłowaniach okultystycznych i satanistycznych. To oni w pobłyskującym bielą i czerwienią kotle stworzą „temu narodowi […] dygnitarzy”, a proces kreacji uwieńczą postacią Kordiana.

Motywem przewodnim spajającym poszczególne sceny aktu III uczynił reżyser szpital wariatów, w którym symbolicznie umieścił wszystkich Polaków. Ubrani w szpitalne koszule, z gazetowymi pirogami na głowach i papierowymi szabelkami w rękach, na gest opiekuna podrywają się kilkakrotnie do wymachiwania swym przedszkolnym orężem z Pałacykiem Michla na ustach. Zdają się sugerować, iż tylko takie wojenki i zrywy mogą być domeną Polaków.

Pacjenci szpitala resztę dnia spędzają na konsumowaniu telewizji pokazującej jedynie słuszny obraz wydarzeń w kraju. Oglądają również koronację Cara na króla Polski, komentując ją w sposób jako żywo przypominający słynny „Dialog przed telewizorem” Włodzimierza Wysockiego.

Widzowie również są świadkami koronacji w wydaniu multimedialnym. Dokonuje jej sam Szatan obleczony w ornat, przygląda się temu tłumek ludzi z twarzami przysłoniętymi wizerunkami polityków, mających największy wpływ na losy naszego kraju w ostatnim ćwierćwieczu. Całości efektu dopełnia prowokacyjnie dobrany – jako pieśń koronacyjna – hymn Boże, coś Polskę, w finale wybrzmiewający frazą: „naszego króla zachowaj nam Panie”.

Car, grany przez Wojciecha Niemczyka, jest upodobniony do Władimira Putina w sposób, jak wszystko w tym spektaklu, sięgający do sedna, a nie posiłkujący się powierzchownym podobieństwem. Car-Putin, w doskonale skrojonym garniturze koloru stonowanego grafitu, jest aż nieprzyzwoicie spokojny i pewny siebie. Gładka twarz technokraty, całkowicie pozbawiona mimiki, nie zdradza prawdziwych myśli i planów. Jego orężem są nie miny i gesty, a decyzje i tnące jak brzytwa słowa. W prywatnej rozmowie z Wielkim Księciem Konstantym jawnie nieco ostrzejsze i odsłaniające intencje, w sytuacjach publicznych ograniczone zaś do minimum i jakby całkowicie podsuflowane przez specjalistę od politycznego wizerunku.

Na scenie pojawia się znikąd – z nieba, jakby spuszczony na uprzęży w sam środek szpitala wariatów z przelatującego helikoptera. Jego pierwsze słowa to „Zdrowiście, dzieci?”, czyli kwestia wypowiedziana pod koniec aktu III do żołnierzy zgromadzonych na Saskim Placu. Nie czekając odpowiedzi, wdaje się w bezgłośną rozmowę z Dozorcą, granym przez Edwarda Janaszka, również ubranym w nieskazitelny garnitur. Rozmowa to szczególna, bo odbywa się na pomoście wpuszczonym w głąb widowni, a jej obrazy przypominają fotorelację z pamiętnego spotkania Władimira Putina z Donaldem Tuskiem na sopockim molo. Od pierwszej sekundy obecności Cara na scenie nie ma wątpliwości, kto w świecie stworzonym przez Piotra Szczerskiego rozdaje karty.

Jego przeciwieństwo stanowi świetnie zagrany przez Krzysztofa Grabowskiego Wielki Książę Konstanty. Brodaty, przyodziany w mundur niejednoznacznej proweniencji, z nieodłącznym ułańskim czakiem pod pachą, jest kwintesencją dysharmonii i emocji. Grabowskiemu udało się ukazać owo legendarne psychiczne niezrównoważenie Wielkiego Księcia nawet nieco ciekawiej, niż Janowi Nowickiemu w pamiętnej inscenizacji Nocy listopadowej Andrzeja Wajdy.

Skojarzenie z tym spektaklem pojawia się już na początku przedstawienia, gdy chór szatanów wyśpiewuje słowa „Przygotowania” do muzyki skomponowanej przez Zygmunta Koniecznego. Podobieństwo frazy i rytmu jest oczywiste. Moment ten ukazuje, jak wiele Wyspiański zawdzięczał Słowackiemu. Kordian w zamyśle Słowackiego miał być pierwszą częścią trylogii opisującej dzieje powstania listopadowego, przedstawiającą odległy prolog wydarzeń. Pozostałych dwóch części nasz romantyczny wieszcz nie napisał. W finałowej scenie rozmawiają o tym Szatan z ocalonym jednak Kordianem, dzierżącym w ręku egzemplarz sztuki otwarty na stronie z napisem „koniec części pierwszej”. Ciąg dalszy trylogii dopisała historia. Publiczność zgromadzona w Teatrze Żeromskiego w Kielcach ogląda jej „katyński” wycinek we fragmencie filmu Konrada Łęckiego Pre Mortem. Kordian uczynił swoją powinność. Teraz oko kamery kieruje na współcześnie żyjących Polaków. Kolejny obrót „koła tortury” w „wiekowym zegarze” należy do nas. Jak zdamy ten egzamin?

Reżyser odpowiada na to pytanie w specyficznym prologu do przedstawienia. Publiczność oczekująca na wejście do sali kieleckiego teatru słyszy rozbrzmiewającą w foyer piosenkę Marii Peszek Sorry Polsko z tekstem: „Tylko nie każ mi umierać / tylko nie każ, nie każ mi / Nie każ walczyć, nie każ ginąć, / nie chciej Polsko mojej krwi”. Piotr Szczerski w swoim romantycznym testamencie ukazał pokolenie najmłodsze – zdecydowane i patriotyczne, stawiające sobie za wzór „żołnierzy wyklętych”. To im zawierzył przyszłość Polski. Sorry, Mario P.

 

Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
Kordian Juliusza Słowackiego
inscenizacja i reżyseria Piotr Szczerski
scenografia Jerzy Sitarz
muzyka Zygmunt Konieczny
premiera 3 maja 2015