7-8/2015

Rozmowy w antrakcie

„Nie nazywam siebie mistrzem, ale na pierwszym etapie młody człowiek musi mieć kogoś, komu zaufa bezwzględnie, bo nie ma innego punktu odniesienia” – mówi Anna Seniuk. W kawiarni Antrakt, na tyłach Teatru Narodowego, z Anną Seniuk i Ewą Konstancją Bułhak – mistrzynią i uczennicą, która ma dziś swoich studentów, spotkała się Kamila Łapicka.

 

Nie kłamać

 

KAMILA ŁAPICKA Pani profesor, chciałam zapytać o pierwsze spotkanie – czy pamięta Pani Ewę z egzaminów? A może prowadziła Pani jej egzamin?

 

ANNA SENIUK To było dwadzieścia lat temu! Podczas egzaminów tylko siedziałam z boku i się przypatrywałam. I głosowałam na „tak” albo na „nie”. U Ewy widocznie byłam na „tak”. To był rocznik, na którym było dwadzieścia osiem osób, potem część się wykruszyła – nie przyjechali po wakacjach, dostali się na inne studia – a reszcie z biegiem czasu pomogliśmy się pożegnać… No i z tej dwudziestki ósemki została w końcu „parszywa dwunastka”. Okazało się więc, że przez pierwsze lata byłam postrachem Akademii: „Seniuk, matko, ona tyle wywala! Czternaście osób na roku wywaliła!”. Co nie było prawdą, ale parę osób – tak. I to większość na pierwszym roku, żeby znaleźli swoje miejsce. Naprawdę po semestrze można się już zorientować, kto ma predyspozycje, kto ma wyobraźnię. Oni się bali mnie, a ja bałam się ich, bo to był pierwszy rok, jaki miałam pod skrzydłami.

 

ŁAPICKA Po raz pierwszy była Pani opiekunem?

 

SENIUK Tak, i bardzo się starałam przygotować do tej roli wychowawcy, prowadzącego. Pytałam innych profesorów, jak to jest, jak się tym zająć, i słyszałam: „Nie martw się, ty na pewno sobie poradzisz!”. Jeden profesor Bardini potraktował mnie poważnie. Zrobił w swoim stylu króciutką pauzę i powiedział dwa słowa: „Nie kłamać”. I ja się tym kieruję. Nie oszukuję, nie kłamię. Jak czegoś nie wiem, to mówię, że nie wiem i wszyscy razem się zastanawiamy. Oczywiście mogłabym poudawać, że jestem mądrzejsza, ale inne rzeczy wiem ja, a oni wiedzą inne – i się uzupełniamy. Oni też mnie uczą w jakiś sposób.

 

ŁAPICKA Ewo, a jakie Ty masz pierwsze wrażenia, bałaś się Pani profesor?

 

EWA KONSTANCJA BUŁHAK Na pierwszym roku generalnie myśmy się bali. Po prostu byli mistrzowie i z wielką atencją do nich podchodziliśmy. Wiedzieliśmy, że nie przygotować się na zajęcia to jest wielki obciach i wstyd. A nie przyjść…

 

SENIUK O nieprzyjściu to wydaje mi się w ogóle nie było mowy.

 

BUŁHAK Śmierć albo pogrzeb.

 

SENIUK Wszyscy musieli być przygotowani, bo nie wiadomo było, kto zostanie wybrany. Pamiętam, że jak raz nie byliście przygotowani, to pan profesor Benoit…

 

BUŁHAK To chyba było tak, że wiosna przyszła i kiedy profesor zapytał, kto ma dziś scenę, nikt się nie zgłosił. „Kto ma scenę?” Znowu nikt. Dwa razy zadał pytanie, zabrał się i wyszedł. A nam szczęka opadła.

 

SENIUK Ja też raz wykonałam taki numer. Studenci bali się pokazać to, co przygotowali, w końcu odważyli się i było to tak straszne, że powiedziałam krótko: „Dziękuję. Do widzenia”. Następnym razem wszyscy mają sceny do pokazania, wszyscy przygotowani, i jak już skończyły się zajęcia, stoi cała delegacja i wyciąga bukiet kwiatów. „Ja bym wolała, żeby to nie był bukiet, tylko żebyście byli zawsze przygotowani”. A oni na to: „Właśnie dlatego dajemy na końcu zajęć, a nie na początku”. Pamiętam też, jak puściłam Agnieszkę Krukównę do filmu pod warunkiem, że na następne zajęcia musi być przygotowana. Na drugi dzień wróciła z planu – „Proszę, Agnieszka z Żebrem” [Michałem Żebrowskim – przyp. red.]. Zagrali scenę, bardzo dobrze. „Przygotowałam jeszcze drugą”. „Jak to drugą?” „Za to, że mnie pani zwolniła, przygotowałam jeszcze dodatkową”.

 

BUŁHAK Agniecha była niebywała.

 

SENIUK Takie były czasy i to nie było tak dawno.

 

Niebezpieczne zajęcia

 

SENIUK Pamiętam, że na I roku podczas „Elementarnych zadań aktorskich” robiliśmy scenki z Białoszewskiego… Bardzo ich wtedy ostro potraktowałam. Teraz, z upływem czasu, zrobiłam się łagodniejsza. To były takie króciutkie zdania z Białoszewskiego – Szumy, zlepy, ciągi. Po dwa, trzy zdania.

 

BUŁHAK Pobudzające totalnie wyobraźnię. Myśmy w ogóle nie wiedzieli, co zrobić z tym tekstem. „Oczy mu spsiały. Co ty? Zupełnie”. Koniec. „Taki młody, a już wyłysiał”. Koniec. To były moje ulubione zajęcia. (śmiech)

 

SENIUK Pamiętam jeszcze twoją scenę na przystanku. Miało być tak: dziewczyna czeka na przystanku, wysypały jej się jabłka, jakiś przygodny znajomy pomógł jej zbierać, chwycili jedno jabłko i… się zakochali. Po skończonej scenie spytałam: „Ewuniu, dlaczego tak dziwnie chodzisz na paluszkach?”. „Bo to jest romantyczna scena”. Pokazałam jej potem, jak to wyglądało i od tej pory Ewa chodziła już po scenie normalnie. Ale zaczęła fruwać. Pamiętasz, powiesiłaś się na trzecim roku i nie mogłaś zejść? Próbowaliśmy Czarną komedię, dostała męską rolę, pana Schuppanzigha, i miała wejść znienacka, po ciemku. W którejś z sal ćwiczyła sobie to wejście.

 

BUŁHAK To była mała rola, chciałam po prostu zaistnieć. Wlazłam na szafę, wzięłam sznur i tak chciałam, że on „fruuu” i już jest. Jak Tarzan. Tak się zwiesić. Ale zawisłam pół metra nad podłogą, a ręce mi się zapętliły w sznurze.

 

SENIUK Zawisła i nikogo w sali. I wisiała.

 

BUŁHAK I tak wisiałam, krzyczałam i machałam nogami. Rafał Rutkowski to usłyszał i mnie wtedy uratował.

 

SENIUK Studenci mówią, że na moich zajęciach igrali z życiem. To były niebezpieczne zajęcia.

 

Gejzery wiedzy

 

ŁAPICKA Czy studenci potrzebują mistrza?

 

SENIUK Nie nazywam siebie mistrzem, ale na pierwszym etapie młody człowiek musi mieć kogoś, komu zaufa bezwzględnie, bo nie ma innego punktu odniesienia. Uważam, że to jest konieczne. Potem kończy szkołę i szuka sobie nowych mistrzów, aktorów, reżyserów, i dobrze, niech szuka, bo relacja mistrz – uczeń jest prawidłowa i sprawdzona od stuleci. My byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Dołączył do nas jeszcze studiujący na wiedzy o teatrze Tomasz Konina, który był miłośnikiem tego roku. I bywało, że jak przychodziły egzaminy teoretyczne, a nikt nie miał czasu się tego uczyć pilnie przez cały semestr…

 

BUŁHAK U Koniny na Hożej!

 

SENIUK …to u niego w domu, noc przed egzaminami siadał cały rok i Konina wszystko szybko rozdziałami tłumaczył. Oni sobie zapisywali i powstawały takie gejzery wiedzy na jedną noc. Potem wszyscy wychodzili od niego o ósmej rano prosto na egzamin, więc nic nie zdążyli zapomnieć. Konina był naszym nieopisanym asystentem.

 

Przypływy czułości

 

ŁAPICKA Czy relacja mistrz – uczeń przechodzi w relację partnerską i kiedy to się dzieje? Czy będąc razem w zespole Teatru Narodowego, jesteście już Panie koleżankami?

 

SENIUK Myślę, że tak. Odkąd zaczęła do mnie mówić nie „pani profesor”, tylko „Mychulino”. (śmiech)

 

BUŁHAK Nie, jest „pani profesor” i będzie panią profesor już do końca. Chociaż „Mychulino”, tak, rzeczywiście tak mówię do pani profesor.

 

ŁAPICKA To bardzo czułe.

 

SENIUK Tak, w przypływach czułości to jest „Mychulinka”.

 

Skala środkowoeuropejska

 

BUŁHAK My byśmy razem coś z chęcią zagrały.

 

ŁAPICKA A co już Panie zagrałyście?

 

BUŁHAK W Pigmalionie u Macieja Wojtyszki, ja grałam tam córkę pani profesor. Miałyśmy dwie scenki.

 

SENIUK O, takie na boczku.

 

ŁAPICKA W którym teatrze?

 

BUŁHAK Telewizji. I w 2 maja w Teatrze Narodowym przez chwilę siedziałyśmy razem na ławce.

 

SENIUK Myśmy się nie spotkały praktycznie w ogóle.

 

ŁAPICKA Grałyście Panie te same role, ale w innej czasoprzestrzeni.

 

SENIUK Tak, Ewa zagrała prawie wszystkie role, które ja grałam. Królową w Iwonie…, Helenę w Lekkomyślnej siostrze, Dziewicę w Nie-Boskiej…, Anioła Trzeciego w Pastorałce.

 

BUŁHAK Dorynę w Tartuffie.

 

SENIUK No i ukoronowanie wszystkiego – Pchłę Szachrajkę. Jedyna aktorka w środkowej Europie, która może tę rolę przejąć po mnie. To była moja naprawdę bardzo dobra rola i mało komu by się udało mnie przebić. Niestety Ewa mnie przebiła, bo lepiej śpiewa. I pałeczka jakby sama się przekazała. Również tę pałeczkę dzierży w Akademii Teatralnej, gdzie uczy piosenki. Ona też bardzo krótko trzyma swoich studentów.

 

„Jamochłon”

 

ŁAPICKA Jak nie stać się kopią mistrza? Zwłaszcza w kontekście tych ról, które powtarzają się w Pań repertuarze?

 

SENIUK Ewa mnie nie widziała w tych rolach, więc w ogóle nie miała szansy mnie kopiować. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych panowała zresztą inna estetyka. Trochę inaczej się grało.

 

BUŁHAK Ja po prostu bardzo słuchałam rad pani profesor. Pamiętam, że po szkole teatralnej, kiedy się nie dostałam do Teatru Ateneum, gdzie bardzo wtedy chciałam być, pani profesor mi dodawała otuchy: „Ty się nie przejmuj, będziesz grała”. Ale pamiętam, jak potem pani powiedziała, że nic się nam od życia nie należy – i to jest niesamowita wskazówka. Uważam, że to grubymi literami powinno być wypisane w szkole teatralnej. Bo szkoła, przynajmniej dla mnie, była fantastycznym miejscem, rajem, do którego trafiasz, jak uda ci się zdać egzaminy. Tam się spełniają twoje marzenia, grasz upragnione role. Myśmy mieli taką możliwość, nikt nam niczego nie narzucał i chłonęliśmy to, co nam proponowaliście. Ja też zawsze szanowałam panią profesor przede wszystkim jako człowieka. Pani profesor często rozmawiała z nami o życiu, o tym zawodzie – że jest wspaniały, ale potrafi być ciężki i z tym trzeba sobie dawać radę.

 

SENIUK Po szkole właściwie zaczyna się od zera. Trzeba mieć świadomość, że nic się nie należy. Oczywiście są łuty szczęścia, ale zdarza się także, że ktoś zdolny znika.

 

ŁAPICKA Ewo, co zrobiłaś żeby nie zniknąć po tym, jak się nie dostałaś do Ateneum?

 

BUŁHAK Poszłam na casting do Polskiego, do Kramu z piosenkami. Za naszych czasów się mówiło na ten teatr „jamochłon”, bo po prostu wchłaniał tych młodych i nie wypuszczał. No więc, jak mi zaproponowano angaż z „jamochłona”, pani profesor powiedziała: „Bierz z tego teatru to, czego cię może nauczyć”. Byłam tam trzy lata i za dyrekcji Andrzeja Łapickiego zagrałam w większości rzeczy. I to, jak mówię teraz na scenie, zawdzięczam na pewno Teatrowi Polskiemu, gdzie, jak nas uczył Zbigniew Zapasiewicz, nie ma akustycznych dziur w przestrzeni. Jak ktoś dobrze mówi, ma opanowaną dykcję, to żadna dziura mu nie przeszkodzi.

 

SENIUK Mam kilku kolegów, których wszędzie słychać. Jak ktoś jest dobry, to słychać. Na początek to jest najlepsza szkoła – być w teatrze z dużą widownią na kilkaset osób i tam się nauczyć mówić, wtedy żadna scena nie straszna.

 

BUŁHAK Pani profesor mówiła też: „Idź, bo najważniejsze po szkole to pracować”. I ja rzeczywiście miałam to szczęście, że w Polskim grałam rolę za rolą.

 

ŁAPICKA A czy miałaś okres buntu, na przykład na studiach? Czy Pani profesor musiała interweniować?

 

SENIUK Żadnych ekscesów nie było.

 

BUŁHAK U nas nawet używek nie było. Byliśmy bardzo grzecznym rokiem.

 

ŁAPICKA To prawda, Pani profesor?

 

SENIUK Tak, to był rok z taką energią i zapałem, że nikogo nie trzeba było ciągnąć za uszy, nikt się nie obijał. To był mały rocznik, dzięki temu można było dużo zrobić, dużo się nauczyć, każdemu poświęcić czas.

 

Tylko spojrzeć

 

ŁAPICKA Pani profesor, wyreżyserowała Pani pierwszy recital Ewy, Ulepiły mnie zdolne anioły trzy lata po szkole (1998), czyli bardzo wcześnie. Jak to się stało?

 

SENIUK Nie miałam wyjścia. To ona wymyśliła te piosenki Małeckiego.

 

BUŁHAK Ale dostałam je od pani, na kasecie. Przesłuchałam te piosenki i od razu wiedziałam, że chcę to zrobić, że to jest materiał dla mnie.

 

ŁAPICKA Jaki był repertuar?

 

SENIUK To były kompozycje Macieja Małeckiego. Teatralne, z STS-u. Osieckiej, Młynarskiego, z którymi pracował w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych.

 

BUŁHAK I muzyka z różnych słuchowisk radiowych. Potem była długa droga dojścia do pana Macieja, żeby zechciał pracować ze mną. A potem to już było wiadomo, że pani profesor to będzie reżyserować.

 

SENIUK Nie, ja tam miałam tylko spojrzeć. Sama to zrobiłaś.

 

BUŁHAK No nie, pani profesor. Umowa był taka, że jak będę miała już gotową propozycję, to mam przyjść i pokazać to pani profesor. I tak się stało.

 

SENIUK Mieliśmy dużą radość z tej pracy. Bardzo fajne miała pomysły. W ogóle ma podobne poczucie humoru, więc kupuję to, co ona robi. Tak się zaczęła nasza zawodowa współpraca. Ewa była filarem naszych muzycznych przedsięwzięć w Studiu Lutosławskiego. Zaczęliśmy od Balladyny, gdzie śpiewała Goplanę, przepięknie. Potem była Dziewica w Nie-Boskiej Symfonii według Krasińskiego i Pchła… była również w wersji koncertowej w Studiu S1, Ewa zaśpiewała z Affabre Concinui – męskim sekstetem z Poznania. Mogłybyśmy dopisać jeszcze kilka ról do tej listy, która pokazuje, że Ewa jest w szczytowej formie.

 

Na świeczniku

 

SENIUK Mimo że łączyły nas stosunki mistrz – uczeń, to mieliśmy bardzo ciepłe relacje. Świętowaliśmy razem, spotykaliśmy się.

 

BUŁHAK Pani profesor robiła pierogi.

 

SENIUK To był pierwszy rok, który zaprosiłam na święta do domu (od tej pory te pierogi stały się coroczną tradycją, która trwa już dwadzieścia lat!). W czerwcu ci młodzi ludzie byli przerażeni, że mają trzymiesięczne wakacje. Pytali, czy nie mogą się zacząć uczyć już we wrześniu? I umówili się na wspólny wyjazd.

 

BUŁHAK Pani profesor przyszła na peron nas pożegnać.

 

SENIUK Było też tak, że jak Piotr Adamczyk dostał stypendium do Anglii na trzy miesiące, to myśmy całym rokiem o piątej rano na Okęciu go żegnali, żeby się nie czuł samotny. A potem pojechaliśmy go przywitać. I on pisał do mnie listy, które później czytałam wszystkim na głos. To chyba ostatni człowiek, który posiadł sztukę epistolografii, bo pisał maczkiem na kilka stron. Nie było telefonów komórkowych, więc pisał, co robił, gdzie się uczył, jakie ma zajęcia, gdzie mieszka, co jadł. Dodawał ostrzeżenia dla kolegów. Śmieszne były te listy. Dzwoniłam do jego mamy, relacjonowałam i słyszałam: „Wie pani, że jestem zazdrosna, do mnie takich długich listów nie pisze”. (śmiech)

 

ŁAPICKA Pani profesor, czy śledzi Pani losy swoich pierwszych podopiecznych?

 

SENIUK Tak, no jakże. Zresztą wszyscy znaleźli swoje miejsce w zawodzie, a Jaś Kozikowski co prawda nie został aktorem, jest za to wziętym scenografem.

 

Z sercem i czułością

 

SENIUK Pamiętam, że to był pierwszy rok, który zrezygnował z fuksowania się. Przyszło do mnie dwadzieścia parę osób. „Chcieliśmy zameldować pani profesor, że nie bierzemy udziału jako pierwszaki w fuksówce, bo to jest upokarzające”. W związku z tym utracili prawo do fuksowania następnego roku. To był jedyny rok, który się tak wydzielił. Powiedzieli, że były jakieś zachowania nie fair, poniżej pasa, wręcz upokarzające. Powiedziałam: „Dobrze, w porządku, jestem z was dumna, gratuluję”. Potem niestety zostało im odebrane prawo do przygotowania spektaklu, który tradycyjnie czwarty rok wystawia dla nowoprzyjętych, więc urządzili teatr jednego widza. Siedziałam na widowni w sali Kreczmara i tylko dla mnie to zagrali. To było wspaniałe, szkoda, żeśmy tego nie nagrali. Adamczyk grał jednocześnie babcię, wilka i Kapturka. To było takie piękne przedstawienie i tylko ja je obejrzałam.

 

BUŁHAK Z Koniną.

 

SENIUK Tak, z Koniną we dwójkę obejrzeliśmy. W ogóle bardzo dużo otrzymałam od was serca i czułości. Pamiętam, jak kiedyś przyszłam do szkoły po bardzo dramatycznych przejściach osobistych. Nikt oczywiście o nic nie pytał, ja nie mówiłam, ale widać było po mnie, że nie jest dobrze. Poprowadziłam jakoś te zajęcia, potem wychodzę, a tam w szatni czeka na mnie karteczka: „Kochamy panią bardzo”. I ktoś dopisał: „A ja najbardziej”. (śmiech) Mam tę karteczkę do dzisiaj. W trudnych chwilach sobie to czytam.

 

BUŁHAK Ja też miałam takie osobiste przeżycie i pamiętam, jak bardzo mi pani profesor wtedy pomogła. Na drugim roku moja mama odeszła i wtedy szkoła była dla mnie taką totalną odskocznią. To znaczy takim miejscem, gdzie zapominałam. Na ile można zapomnieć.

 

SENIUK Wspomagaliśmy się. Wiedziałam, że w razie kłopotów mogę na nich liczyć. Zachowywali się zawsze z klasą, z czułością. I to zostało.

 

Spóźnienie

 

ŁAPICKA Kto był mistrzem dla Pani profesor?

 

SENIUK Wśród moich kolegów ze szkoły to nazwisko się zawsze powtarza – Eugeniusz Fulde. Jerzy Stuhr o nim pisze dużo i inni koledzy – Janek Nowicki, Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Mieliśmy swojego mistrza, który był bardzo wymagający i fantastycznie nas prowadził. Uczył nas przede wszystkim rzemiosła. Tam nie było kwestii: czujesz czy nie czujesz? Dawał nam techniczne uwagi: jak się stoi, jak się idzie, jaka jest odległość między aktorami, jak stać na baczność, pośladki trzeba było ściągnąć. To był taki „rzemiecha” wspaniały. A poza tym ja się od niego nauczyłam egzekwować dyscyplinę. Pamiętam, że któregoś dnia – on był wtedy dziekanem – szliśmy korytarzem na nasze zajęcia, wchodzimy do sali, ja dziekana wpuszczam pierwszego i wchodzę pół metra za nim. On miał zawsze taki dziennik, jak w szkole podstawowej, i zaznaczał w nim obecność. „Anna Seniuk: spóźniona”. Ja mówię: „Panie dziekanie, przecież weszliśmy razem”. „Pani powinna wejść przede mną, nie za mną. Spóźniona”. Boże, byłam przerażona.