9/2015

Sensy nie rosną na drzewach

Reżyserski debiut Marty Guśniowskiej jest jednym z najciekawszych w tym sezonie. To opowiedziana szlachetnym językiem teatru lalkowego bajka o poszukiwaniu sensu w obliczu depresyjnego pragnienia śmierci.

Obrazek ilustrujący tekst Sensy nie rosną na drzewach

Bartłomiej Jan Sowa

 

To bardzo dobry rok dla poznańskiego Teatru Animacji. Pierwszy sezon dyrekcji Marka Waszkiela przyniósł kilka świetnych artystycznie inscenizacji, dał też niejakie pojęcie o programowej wizji nowego szefostwa, opartej w dużej mierze na twórczym zrozumieniu tradycyjnego teatru plastycznego i lalkowego. Do największych wydarzeń ostatniego roku zaliczyć należy piękny spektakl teatru formy Marcina Jarnuszkiewicza Całe królestwo króla, intrygującą propozycję dla młodzieży autorstwa Maliny Prześlugi Pastrana, a także reżyserski debiut jednej z czołowych polskich dramatopisarek tworzących dla dzieci – Marty Guśniowskiej.

Powiedzmy od razu: jeden z najciekawszych debiutów sezonu, zaskakujący formalną szlachetnością teatralnej roboty, ale i nieoczywistym przedstawieniem jednego z trudniejszych problemów, z jakimi zmaga się współczesna cywilizacja – depresji. Napisany na zamówienie poznańskiego teatru tekst A niech to Gęś kopnie!, jak wiele scenicznych utworów Guśniowskiej, nawiązuje do klasycznego schematu fabularnego znanego z baśni dla dzieci. Choć opowieści o lisach polujących na drób często konfrontowały małych czytelników z zagadnieniami okrucieństwa i śmierci, to jednak rzadko pozwalały ujrzeć ich komplikacje bądź też potraktować je jako element życiowej realności. Guśniowska, na przekór kanonowi, głównym tematem swojej sztuki uczyniła nie tyle samą śmierć, co raczej jeden z częstych objawów depresji: poczucie całkowitego bezsensu życia i towarzyszące mu pragnienie śmierci. Jej spektakl, choć przepełnia go lekkość pięknej formy i brawurowego poczucia humoru, daje widzom przestrzeń, by zadać całkiem poważne, egzystencjalne pytania.

Gęś, główna bohaterka sztuki Guśniowskiej, straciła bowiem wiarę w sens życia, chce umrzeć, bo jak mówi: „taka śmierć to rozwiązałaby wiele z moich problemów – szczególnie tych egzystencjonalnych”. Siedząca w bujanym foteliku chuda gąska stara się nakłonić Lisa, który przyszedł spałaszować tłuste kury, by dopomógł jej zakończyć życie. Najpierw zniechęcając go do jedzenia Kur („Ja bym tej nie brała. Serio – wiem co jadła”), a potem szantażując, że obudzi Koguta, jeśli Lis jej nie zje. Zaskoczony tą dziwną postawą Lis jest jednak nieszczególnie zainteresowany pożarciem starej, wychudzonej Gęsi („Mam depresję, to nie jem”), proponuje więc, że zaprowadzi niedoszłą samobójczynię do Wilka, znanego głodomora. Ich wspólna podróż stwarza rozmaite okazje do postawienia pytań o sens egzystencji.

Napotkani zwierzęcy bohaterowie opowiadają Gęsi o swoich motywacjach. Niedźwiedź oferuje nawet, że wypożyczy jej swój sens: relaks przy filiżance herbaty i wylegiwanie się nad rzeką. Okazuje się jednak, że sensu nie da się wypożyczyć, ponieważ, jak sprawę kwituje bohaterka: „sensy nie rosną na drzewach”. Z kolei Zajęczyca, mama gromadki zajęcy, uważa za oczywiste, że sensem życia jest macierzyństwo. Ale ten model spełnienia również nie jest dla Gęsi. Z tych spotkań wynika myśl prosta, ale mądra: nie ma jednej, uniwersalnej recepty na szczęście, tak jak nie ma właściwych i niewłaściwych modeli życia społecznego, które każdemu dawałyby spełnienie. Autorka nie wartościuje postaw swoich bohaterów. Każdy musi szukać sensu na własną miarę: zgodnego z własną osobowością i predyspozycjami. Zresztą nawet pozorne lenistwo Niedźwiedzia mogło być w przeszłości okupione wysiłkiem (bohater wspomina, że kiedyś szukał przygód). Kto wie, co przeszedł, żeby móc teraz wylegiwać się w słońcu i popijać herbatkę. Z kolei Wilk, ostatnia postać na drodze Gęsi i Lisa, jest dżentelmenem lubiącym konwenanse, mieszkającym w pięknym domu. Szukaniem sensu nie zawraca sobie głowy: ma zorganizowane życie, więc pewnie i w głowie sobie poukładał. Chętnie też godzi się pomóc Gęsi w dokonaniu żywota.

Sens – a jakże: uczucie do Lisa – w końcu „zastaje” Gęś w scenie finałowej, w momencie ostatecznym, gdy po przekroczeniu rzeki, która chyba nieprzypadkowo kojarzy się ze Styksem, bohaterka trafia do garnka Wilka. Znamienne, że uświadamia sobie wartość życia dopiero w obliczu niebezpieczeństwa, kiedy perspektywa śmierci staje się realna i bliska. Choć istnieje też nieco bardziej zawoalowana możliwość: może Lis od początku wpadł w oko Gęsi, która zaciągnęła go w tę podróż, podświadomie widząc w nim swoją szansę na szczęście.

Nieco pospieszny i być może nawet zbyt prosty happy end nie przesłania jednak zasadniczej wartości inscenizacji. Warto bowiem konfrontować dzieci również z tymi najbardziej dramatycznymi dylematami, przed którymi stają ludzie – bo wszak nie o zwierzęcych, tylko o ludzkich dramatach tu mowa. A przecież nieraz bywa tak, że ludzie tracą wiarę w sens życia i trzeba ogromnej pracy, by ich na nie „nawrócić” – i o tym w istocie opowiada ten spektakl. Choć oczywiście wielka jest rola rodziców, by umieli po przedstawieniu porozmawiać ze swoimi dziećmi o tym, co wspólnie zobaczyli. Jeśli mali widzowie nie mieli kontaktu z osobami dotkniętymi depresją – być może dowiedzą się, że czasem ludzi ogarniają trudne do opanowania emocje, że stres, lęk czy smutek potrafią nieraz ich wykoleić, choć i z takich sytuacji można znaleźć dobre wyjście. Dla tych zaś, którzy usiłują zrozumieć na przykład, dlaczego mama jest tak często smutna, bądź też sami zmagają się z depresją (szacuje się, że na tę chorobę cierpi w Polsce około 2% dzieci i nawet do 20% nastolatków), taka inscenizacja może mieć pewne znaczenie terapeutyczne.

Duże uproszczenia fabuły spektaklu, jak to w bajkach, wynikają zapewne z troski o jego klarowność. Nie przekreślają jednak głębokich obserwacji. Tożsamość Gęsi jest zarysowana bardzo oszczędnie – choć nie ulega wątpliwości, że bohaterka jest kobietą i to, jeśli używać ludzkiej miary, chyba kobietą 40 lub nawet 50+ (zdradza ją bujany fotel i szydełko), ale poza tym, że wydaje się sobie nieatrakcyjna i „odszczepiona”, nie wgłębiamy się w przyczyny jej depresji.

Bohaterów zresztą na równi z tekstem „opowiada” plastyka przedstawienia – szlachetna w swojej prostocie, przypominająca nieco estetykę znaną z Fantastycznego Pana Lisa Wesa Andersona. Choć, inaczej niż w tej kultowej animacji dla dorosłych, u Guśniowskiej wszystko dzieje się w dość niespiesznym tempie i raczej kojącym rytmie. Akcja spektaklu osadzona jest na starych komodach, które w interludiach powoli wyłaniają się z ciemności bądź się w niej chowają. Na nich animowane są przepiękne, pieczołowicie wykonane stolikówki, poruszane niezwykle czułymi na osobowość bohaterów rękami świetnego zespołu animatorów: Elżbiety Węgrzyn, Marioli Ryl-Krystianowskiej, Marcina Ryl-Krystianowskiego, Krzysztofa Dutkiewicza. Laleczki, ale i cały niezwykle misterny miniaturowy świat stworzony przez litewską scenografkę Julię Skuratovą – domki, drzewka, krzesełka, książeczki czy rzeka – budzą autentyczną czułość. Ten emocjonalny walor (nie można tu też pominąć świetnej, ilustracyjnej muzyki Piotra Nazaruka), który zaistniał dzięki doskonałemu rzemiosłu artystów pracujących w Poznaniu, jest spójny – co najważniejsze – z treścią przedstawienia. Świat tej inscenizacji to właśnie świat czułości, lekkości, ale i tajemnicy. To wystarczająco dobra gleba, by wyrosły z niej sensy.

Wygląda na to, że podjęcie się reżyserii spektaklu było dla Guśniowskiej zadaniem zupełnie organicznym. Choć autorka Gęsi… nie jest wykształcona w tej dziedzinie, teatr, a już zwłaszcza lalki, zdaje się czuć porami skóry. Sprawna reżyseria jej debiutu właściwie jednak nie powinna dziwić: w licznych tekstach tej autorki, często pisanych na zamówienie, wyraźnie widać przecież wrażliwość na żywioł teatru: na rytm, ruch i przestrzeń. Po raz pierwszy reżyserując własny tekst, Guśniowska świetnie wydobyła też słowne gry stylistyczne – rozpoznawalny zabieg tej autorki – bardzo dobrze wyważając dowcip i poszukiwania sensu wynikające z samego języka, jakim posługują się jej postaci. Nie popadła przy tym w nadto grepsowy ton, co czasem kładło się cieniem na inscenizacjach jej tekstów. Swoją drogą, ciekawe – czy to otwarcie nowego rozdziału i czy w pracy reżyserskiej okaże się równie płodna, co w dramaturgicznej?
 

Teatr Animacji w Poznaniu
A niech to Gęś kopnie! Marty Guśniowskiej
reżyseria Marta Guśniowska
scenografia Julia Skuratova
muzyka Piotr Nazaruk
prapremiera 5 grudnia 2014