9/2015

Wybrałam lalki

„Wierzę, że świat jest dobry, a jeśli czasem nie jest, to pewnie ma ku temu jakiś powód: może się zagubił, zatracił i trzeba mu pomóc. Moje postaci nigdy nie są czarne albo białe – nie ma nieskazitelnie dobrych wróżek i do szpiku kości złych potworów” – mówi Marta Guśniowska w rozmowie z Haliną Waszkiel.

Obrazek ilustrujący tekst Wybrałam lalki

Andrzej Wojnar/Agencja Gazeta

 

HALINA WASZKIEL Jako dramatopisarka jesteś obecna w polskich teatrach od dziesięciu lat, bo Twoją pierwszą premierą na profesjonalnej scenie była sztuka Baśń o rycerzu bez konia, wystawiona w 2005 w Teatrze Animacji w Poznaniu (a następnie w kolejnych siedmiu teatrach w Polsce). Przez te dziesięć lat napisałaś blisko sto sztuk! Trzydzieści siedem tytułów miało już swoje premiery, często kilkakrotnie. Były też premiery zagraniczne, zwłaszcza w Czechach oraz na Słowacji i Węgrzech. Teraz po raz pierwszy objawiłaś talent reżyserski i od razu odniosłaś sukces – spektakl A niech to Gęś kopnie! jest zapraszany na festiwale i nagradzany. Skąd się wziął u tak popularnej i wystawianej dramatopisarki pomysł reżyserowania?

 

MARTA GUŚNIOWSKA Reżyseria od dawna chodziła mi po głowie. Chciałam nawet zdawać na białostocki Wydział Sztuki Lalkarskiej – ale stchórzyłam. Dziś myślę, że pewnie miało tak być – nie byłabym teraz w tym miejscu, gdzie jestem. Może byłabym w równie ciekawym, ale pewnie nie w tym, a to bardzo mi się podoba. Cała sprawa zaczęła się tak naprawdę nie od samego pisania, ale od wielkiej, romantycznej miłości do teatru lalek. Bo teatr lalek to teatr niezwykły – magiczny, głęboki, dający nieskończone możliwości. I im bardziej się w niego zagłębiam, tym więcej bym chciała – począwszy od reżyserii, a potem kto wie? Może pokuszę się o własną scenografię? Bo uwielbiam lalki – których paradoksalnie nie ma zbyt wiele we współczesnym polskim teatrze lalek, a szkoda. Dlatego postanowiłam zrealizować własny tekst dokładnie tak, jak został napisany – na lalki. Chciałam zrobić taki spektakl, jaki ja, jako dziecko niegdyś – i dziecko we mnie dziś – chciałabym oglądać. I myślę, że się udało – oba dzieciaki są bardzo zadowolone, a dziecko – jak powszechnie wiadomo – to widz najtrudniejszy.

 

WASZKIEL A jak przyjęli Cię aktorzy, z którymi przyszło Ci pracować w Teatrze Animacji? Znacie się od lat, ale nagle pojawiłaś się w zupełnie nowej roli. Nie dość, że miała ich pilnować autorka, czujna na każde odstępstwo od tekstu, to jeszcze uwagi reżyserskie formułował ktoś bez dyplomu i bez reżyserskiego doświadczenia?

 

GUŚNIOWSKA Przyjęli mnie bardzo miło, jak na starych dobrych przyjaciół przystało… ale zupełnie nie mieli do mnie zaufania jako do reżysera. Z drugiej strony, czemu się dziwić? Pamiętali mnie jako młodziutką, zachwyconą wszystkim, co się dzieje w Teatrze, autorkę, siedzącą na każdej z prób swojego pierwszego tekstu i gapiącą się na wszystko olbrzymimi oczami. I nagle ten młodziak przychodzi do nich i mówi im, co mają robić – i jeszcze wymyśla sobie spektakl ściśle lalkowy, co nie jest w ostatnich czasach zbyt popularne. Na szczęście spotkaliśmy się w pół drogi – oni przekonali się do moich pomysłów, a ja chętnie korzystałam z ich własnych. Choć czasem mieli mnie dość – kiedy czepiałam się każdego słówka, bo wiedziałam, że tylko tak, a nie inaczej wypowiedziane odda taki właśnie sens oraz dowcip, o jaki chodziło mi, gdy to pisałam. Niełatwo jest pracować z reżyserem i autorem w jednym, ale poradziliśmy sobie i teraz razem cieszymy się z sukcesów naszej Gęsi.

 

WASZKIEL Ogromnie dużo piszesz. Czy wiesz dokładnie, ile sztuk napisałaś?

 

GUŚNIOWSKA Nie mam zielonego pojęcia! Zapewne tyle, że bez problemu mogłabym sobie zrobić wakacje i odpocząć od pisania – ale za żadne skarby świata tego nie zrobię. Pisanie jest moją największą pasją, miłością i przyjemnością. Kiedy nie piszę, czuję się nieswojo, jak na odwyku. Uwielbiam sam proces pisania, tworzenia, kocham też moment, kiedy z kieliszkiem czerwonego wina i wypiekami na twarzy czytam gotową, jeszcze ciepłą sztukę, ale nie znoszę następnego poranka… Kiedy nie wiem, co ze sobą zrobić, bo brakuje mi postaci, które towarzyszyły mi przez ostatnie tygodnie – a teraz są już napisane, są „na swoim” i już mnie nie potrzebują… Dlatego, żeby zapełnić tę straszliwą pustkę, wymyślam sobie jakichś nowych bohaterów i cała sytuacja się powtarza.

 

WASZKIEL Jest w Tobie skłonność do czegoś, co nazwałabym pisarską rozrzutnością. Nie należysz do autorów, którzy zabiegają, by ich teksty koniecznie zostały odnotowane, opublikowane, wystawione. Gdy ktoś zamawia u Ciebie sztukę, siadasz i piszesz, zamiast przekonywać go, aby wybrał któryś z tekstów gotowych, jeszcze nie granych. Pozwalasz też sobie na pisanie dużych sztuk do poniekąd jednorazowego użytku! Mam na myśli przygotowywane i reżyserowane przez Ciebie czytania, odbywające się w niedzielne południa, raz w miesiącu, w Białostockim Teatrze Lalek. Zamiast wziąć coś gotowego, niemal za każdym razem piszesz nową sztukę-scenariusz, dostosowaną do aktorów, którzy występują. Publiczność uwielbia te czytania, duża sala BTL-u zazwyczaj wypełniona jest po brzegi, ale przecież po jednokrotnym czytaniu odkładasz te sztuki do szuflady, jakby ich rola wyczerpała się. Nie żal Ci?

 

GUŚNIOWSKA Zupełnie nie – beteelowskie czytania są moim oczkiem w głowie. Uśmiecham się zawsze na widok tłumów, które wbiegają (dosłownie!) na widownię. Zaczynaliśmy od jakichś trzydziestu osób na sali – potem musieliśmy przenieść się na dużą scenę, a i tu mamy dostawki. Widzowie rozpoznają nas, dzieci częstokroć przynoszą nam słodycze – nasza widownia zupełnie nas rozpieszcza. Poza tym zawsze czytam z moimi aktorami – są cudowni, inspirujący, twórczy – doskonale się rozumiemy. Uwielbiam z nimi pracować – prywatnie bardzo się przyjaźnimy, lubimy swoje towarzystwo i to widać. Ponadto są to świetni aktorzy, zatem pisanie teksów pod nich jest dla mnie czystą przyjemnością. A że czasami są to teksty jednorazowego użytku – lubię traktować to jak usypywanie mandali z kolorowego piasku. A patrząc na uradowane twarze dzieci – i dorosłych, których jest czasem jeszcze więcej – wiem, że warto, chociażby dla tej jednej chwili.

 

WASZKIEL No, właśnie – dzieci i dorośli. Masz w dorobku sztuki ewidentnie dla dzieci, nawet zupełnie malutkich (jak Pan Brzuchatek, Misiaczek czy Puszek), masz takie utwory dla dzieci „szkolnych”, jak Baśń o rycerzu bez konia, O rycerzu Pryszczycerzu i królewnie Pięknotce, Pod-Grzybek, Baśń o grającym imbryku, O mniejszych braciszkach św. Franciszka, Vlad Wampirkowski, Psiakość, Wąż i wiele innych. Są sztuki dla młodzieży i dorosłych, jak Sukno Jeremiasza, Doktor von Świnkensztajn, Sir Camembert, CDN, Lis, czy bardzo ważny i doceniony Ony. Jacy widzowie są Ci najbliżsi?

 

GUŚNIOWSKA Tak naprawdę nie wyobrażam sobie mojego odbiorcy. Na pytanie „dla kogo to jest?” lubię odpowiadać, że dla inteligentnego widza. Pisząc, nie myślę, ile lat ma mój widz, bo to by mnie ograniczało – oczywiście poza wyjątkami, takimi jak teksty dla trzylatków (propozycji dla najnajów nie uważam za spektakle, a raczej działania parateatralne), gdy rzeczywiście trzeba wziąć pod uwagę widza. Zwykle po prostu siadam i piszę – dla siebie. Wiem, że to niepopularne mówić, że się pisze dla siebie, ale jak się robi coś dla siebie, to się to robi dobrze – przez to wiem, że jeśli mnie samej będzie się bajka podobała, to będzie się też podobała „innym dzieciom”. Tak samo jest z pisaniem dla dorosłych – piszę takie teksty, jakie sama chciałabym w teatrze oglądać. Czasami kryje się tu pewne niebezpieczeństwo – zaczynam pisać bajkę o Wydrze, a potem nagle, gdzieś na drugiej stronie okazuje się, że Wydra nie tylko ma charakterek, ale i niewyparzony język i trzeba przekwalifikować tekst na sztukę dla dorosłych – ale nie przeszkadza mi to. Uwielbiam być zaskakiwana przez własne postaci – to jest w pisaniu najbardziej fascynujące. Kiedy się pisze tak zapamiętale, że w pewnej chwili wydaje się, że to wszystko samo wylewa się na papier, że się tego wcale nie wymyśla, a opisuje się to, co się widzi w swojej głowie – to jest pasjonujące.

 

WASZKIEL Przy okazji sukcesów A niech to Gęś kopnie! powracała w rozmowach sprawa adresata. Niby to baśń, ale o depresji bohaterki, o chęci samobójstwa na zasadzie „dam się zjeść”, z erotycznymi podtekstami tu i ówdzie.

 

GUŚNIOWSKA Co do Gęsi, to lubię traktować ją jako spektakl familijny – a dobry spektakl familijny to taki, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na wiek. Poza tym dzieci są inteligentne, a baśń ma za zadanie uczyć, więc jeśli dowiedzą się, że czasem tak jest w życiu, że się nic nie chce, że się ktoś czuje źle – to nic się złego nie stanie, o ile potem doda się, że na wszystkie troski i problemy możemy znaleźć rozwiązanie.

 

WASZKIEL Wielokrotnie wspominałaś, że piszesz dla lalek, widzisz je, tworząc, formy animowane niejako zapraszają Cię, byś opowiadała właśnie ich niepowtarzalne historie, zawsze nieco odmienne od historii ludzkich. Oprócz licznych postaci zwierzęcych w Twoich sztukach pojawiają się też takie osobniki jak Kaszalot czy Noniek, których tożsamość nie jest jasno określona, i to właśnie ten fakt nakręca akcję. Skąd się wzięła Twoja fascynacja teatrem lalek, jakie odmiany tego teatru są Ci szczególnie bliskie i co takiego niezwykłego dostrzegasz w animantach, że piszesz właśnie dla nich, a nie dla aktorskiego teatru żywoplanowego?

 

GUŚNIOWSKA Z moją miłością do lalek na pewno wiele miał wspólnego Jim Henson, który wprowadził lalki „pod strzechy”, i którego wszystkie filmy i programy oglądałam pasjami. Paradoksalnie, zaczynając pisać, pisałam dla dorosłych. Pamiętam, jak napisałam moją pierwszą, inspirowaną Szekspirem sztukę – poważną, pełną patosu – dostałam za nią wyróżnienie w konkursie „Szukamy polskiego Szekspira” – jakże byłam dumna! Do czasu, gdy w uzasadnieniu znalazłam, że był to „doskonały pastisz komedii fredrowskiej”… Wtedy postanowiłam nie pisać tragedii, a tylko komedie. Potem znalazłam się w teatrze lalek i odkryłam magiczny, niezwykły świat, pełen tajemnic, dziwactw i żyjących przedmiotów i zakochałam się. Na zawsze i na zabój. Nie mam kompleksów, pisząc dla teatru lalek. Lalka potrafi być prawdziwsza niż „prawdziwy człowiek”, o wiele więcej potrafi pokazać, przekazać, znieść – piękniej umrzeć na scenie i nierzadko piękniej się zakochać. Pisząc z myślą o lalkach, na wiele więcej mogę sobie pozwolić – a będąc lalkarzem (nie z wykształcenia, a z urodzenia), od razu mam przed oczami lalki, które czasem nawet powstają w świecie realnym. Uwielbiam lalki stolikowe – są mi najbliższe i najlepiej oddają rytm i humor moich tekstów. Dlatego szkoda mi, że tak mało lalek (w pełnym tego słowa znaczeniu – nie chodzi mi o człeko- czy zwierzokształtne przedmioty, przenoszone z miejsca na miejsce) jest we współczesnym polskim teatrze lalek. Zapewne również dlatego pokusiłam się o reżyserię A niech to Gęś kopnie! – żeby zrobić sobie spektakl stricte lalkowy, taki, jaki lubię.

 

WASZKIEL Co Cię zaskoczyło w pracy reżysera? Jako dramaturg w Białostockim Teatrze Lalek przez kilka lat obserwowałaś działania bardzo różnych artystów, zwłaszcza że Marek Waszkiel, który ściągnął Cię do Białegostoku, z upodobaniem zapraszał tak oryginalnych twórców, jak Frank Soehnle, Fabrizio Montecchi, Eric Bass, Rusłan Kudaszow… Nowy dyrektor BTL-u, Jacek Malinowski, ściąga kolejne nazwiska, jak Kata Csató, Oleg Żiugżda, Ewa Piotrowska, András Veres… Niezły przegląd reżyserów, stylistyk, form. Z drugiej strony szczególnym wielbicielem Twoich sztuk i niejako „specjalistą od Guśniowskiej” był nieodżałowany Petr Nosálek, zmarły dwa lata temu. Czy podczas Twojej pracy reżyserskiej w Teatrze Animacji wracałaś myślą do tych twórców? Czy raczej szłaś za własną intuicją?

 

GUŚNIOWSKA Myślę, że współpraca, czy choćby samo towarzyszenie tak różnym i świetnym reżyserom wiele mi dało. Od każdego z nich nauczyłam się czegoś innego i z tych właśnie cząstek stworzyłam swój własny styl. Przy czym najwięcej dał mi właśnie Nosálek – jego teatr był mi najbliższy. Wiara w świat, olbrzymie poczucie humoru, pobłażliwość dla ludzkich błędów i niedoskonałości – to wszystko składało się na cudowne, mądre, ciepłe spektakle, które tworzył, a ja miałam to szczęście, że byłam jego „nadwornym dramaturgiem”. Dogadywaliśmy się na jakimś pięknym metapoziomie – wystarczyło, że Petr rzucił mi jakiś temat, a już w mojej głowie tworzyła się cała historia, którą mu opowiadałam i okazywało się, że o to właśnie mu chodziło. Miał wspaniałe poczucie humoru – uwielbiałam przyjeżdżać na nasze wspólne premiery, bo mimo że znałam przecież swój tekst, zawsze odnalazłam w nim coś nowego, jakąś mądrość czy dowcip. Petr potrafił wyciągnąć to, co najlepsze – i to zarówno z tekstów, jak i z ludzi. Miał świetne podejście do aktorów – gdy chciał coś uzyskać, nie nalegał, nie nakazywał, lecz prowadził aktora tak, ażeby on sam wpadł na ten pomysł. Praca z nim była czystą przyjemnością. Dlatego to właśnie od niego „wzięłam” najwięcej. Powiedział mi kiedyś, że jestem polską dramatopisarką piszącą po czesku. Reżyserując A niech to Gęś kopnie!, starałam się przemycić te Nosálkowe wartości – żeby było mądrze, zabawnie, ciepło. Lubię myśleć, że w pewnej mierze mi się to udało – i że Petr z dumą spogląda na poczynania swojej „Marticzki”.

 

WASZKIEL Czy myślisz czasem o tym, że gdyby lalki Cię nie uwiodły i pisałabyś sztuki dla typowego, „dorosłego” teatru repertuarowego, to może zrobiłabyś większą karierę, byłabyś szerzej znana, może więcej byś zarabiała, może słynni reżyserzy zapraszaliby Cię do współpracy? Teatr lalek to jednak wąska branża, choć ostatnio otwiera się coraz szerzej. Trudno uwierzyć, ale przygotowany przez Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk dziesięciotomowy słownik biobibliograficzny Współcześni polscy pisarze i badacze literatury nie uwzględnił tak wybitnych dramatopisarzy lalkowych, jak Jan Wilkowski i Leon Moszczyński (pseud. Jan Ośnica). Gatunek dramatyczny uwzględniano jedynie w przypadkach, gdy autor/autorka pisywali także wiersze lub utwory epickie dla dzieci, jak na przykład Maria Kownacka. Wkroczyłaś na trudny teren.

 

GUŚNIOWSKA Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… Ale myślę, że tak – na pewno „dramatopisarze dramatyczni” są szerzej znani, doceniani, po prostu traktowani poważnie. Ja jednak wybrałam sobie lalki i każdy mój tekst pisany jest dla nich – choć myślę, że bez problemu dałoby się owe sztuki zrealizować na scenie dramatycznej. Nie zarzekam się, że nigdy nie będę miała nic wspólnego z teatrem dramatycznym, bo jeśli przydarzyłby mi się taki epizod, to musiałabym się grubo tłumaczyć. Ale lalki to jednak lalki. To one mnie inspirują, bawią i zachwycają. Jest wiele osób, które trafiło do lalek, bo nie udało im się w dramacie – stąd bierze się wiele kompleksów i nawał spektakli dramatycznych realizowanych w teatrach lalek przez reżyserów lalkarzy. Ja podobnego kompleksu nie mam, bo sama sobie wybrałam lalki. A może to one wybrały mnie? Trudno powiedzieć – najważniejsze, że jest nam razem dobrze.

 

WASZKIEL Szczególnie martwi mnie kwestia publikowania sztuk – zarówno sztuk dla dzieci i młodzieży, jak i sztuk dla teatru lalek. W pierwszym zakresie jedynie Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu wypełnia dotkliwą lukę, publikując zeszyty „Nowych Sztuk dla Dzieci i Młodzieży” pod redakcją Zbigniewa Rudzińskiego. Dramaturgią lalkową zainteresował się też Jacek Sieradzki, szef „Dialogu”, dzięki czemu to zasłużone czasopismo opublikowało szereg ważnych sztuk z naszego podwórka, jak na przykład Białe baloniki Magdy Fertacz, Wnyk Roberta Jarosza, Dziób w dziób Maliny Prześlugi, a także Twojego Onego. Żadne wydawnictwo w Polsce nie jest i nigdy nie było zainteresowane publikowaniem sztuk dla teatru lalek, dlatego na przykład Zyta Rudzka czy Mateusz Pakuła mają swoje zbiory dramatów, a niemal żaden z dramatopisarzy lalkowych – nie ma. Na tej samej zasadzie publikuje się olbrzymie ilości książeczek dla dzieci – z wierszykami, bajkami, baśniami, opowiadaniami, ale ze sztukami – nie (z rzadkimi wyjątkami, jak na przykład zbiór dziewięciu sztuk Liliany Bardijewskiej pt. Za ósmą górą czy sztuka Julii Holewińskiej Skarpety i papiloty). Liliana Bardijewska pisze niekiedy dwie wersje tego samego utworu: dramat jako ofertę dla teatru oraz opowiadanie, które znajduje wydawcę. W Twoim przypadku jedyne publikacje książkowe to wydany przez Białostocki Teatr Lalek w 2008 zbiór kilku sztuk zatytułowany Baśnie (sztuki dla teatru lalek) oraz książeczki-zabawki towarzyszące premierom Twoich sztuk dla maluszków, także w BTL-u. Jak oceniasz tę sytuację i czy podejmujesz jakieś działania, by powalczyć o należne Ci miejsce na rynku wydawniczym?

 

GUŚNIOWSKA Rzeczywiście nie jest łatwo – sztuk dla dzieci się nie wydaje, bo niby lepiej czyta się prozę. Niby – bo ja sama pamiętam swą niesłychaną radość, gdy umęczona czytaniem przydługich opisów przyrody w rozlicznych lekturach nagle trafiłam na dramat! Jakie to szczęście! Same dialogi! Mogłam pochłaniać je godzinami. I myślę, że takich jak ja znalazłoby się więcej. Przy naszych comiesięcznych czytaniach, na zakończenie każdego spotkania, robimy konkurs – zadajemy widzom wymyślone naprędce pytania – śmieszne, dziwne, zwariowane. Kto odpowie, dostaje wydruk właśnie przeczytanej bajki. Tego, co się dzieje na widowni, nie da się nawet opisać – istne szaleństwo! Ludzie przekrzykują się, prześcigają – czasami nawet podchodzą do mnie z pytaniem, czy nie mogliby takiego egzemplarza kupić. I nie chodzi tylko o pamiątkę z teatru – rodzice po prostu później te bajki dzieciom czytają, po swojemu, rodzinnie – i to jest super.

Co do działań, które podejmuję… to nie podejmuję. Nie dlatego, że czekam jak ta księżniczka w wieży, żeby się ktoś do mnie odezwał i zechciał wydać mi książkę – ja po prostu naprawdę zupełnie się do takich działań nie nadaję. Są artyści, którzy potrafią się promować, oraz tacy, którym najlepiej wychodzi pisanie, rysowanie, rzeźbienie… I ja właśnie należę do tej drugiej grupy. Mam w komputerze mnóstwo nieznanych tekstów i choć przyjaźnię się z większością dyrektorów teatrów lalek oraz reżyserów – to praktyka proponowania, by nie powiedzieć wciskania im tekstów jest mi zupełnie obca. Pewnie szkoda, bo mogłabym na tym dużo wygrać, ale z drugiej strony mam w sobie cudowny spokój, że nie robię niczego, co nie wynika z mojej natury. Jeżeli ktoś miałby ochotę wystawić mój tekst czy wydać książkę – proszę bardzo. Ja jednak nadal będę się zajmować tym, co mi wychodzi najlepiej. Laptop, smooth jazz i kieliszek czerwonego wina – to właśnie jest mój świat.

 

WASZKIEL Masz niezwykłą umiejętność cieszenia się chwilą i ludźmi, którzy są Ci bliscy. Sprawiają Ci radość „małe rzeczy foremne”, masz mnóstwo życzliwości dla świata, choć przecież dzieje się na nim tyle okropności. Wiele Twoich sztuk porusza wprost problem poszukiwania sensu w życiu i samej fundamentalnej wartości życia – wystarczy wymienić choćby takie utwory, jak Pod-Grzybek, Brak sensu, Aniołek, Żyrafa i stołek, Urodziny w Nigdylandii, czy A niech to Gęś kopnie! Tylu współczesnych autorów boryka się ze zwątpieniem w sens życia, a Twoje sztuki tchną afirmacją, choć zarazem wcale nie idealizujesz ani świata, ani swoich bohaterów. Skąd się to bierze? Jaki ma w tym udział filozofia, którą studiowałaś?

 

GUŚNIOWSKA Pewnie duży – czy tego chcę, czy też nie. Nigdy umyślnie nie szpikuję swoich tekstów wielkimi naukami, że oto ja, mądry pisarz, będę Was teraz nauczać. Lubię przemycać pewne takie malutkie codzienne mądrości, własne refleksje, przemyślenia, opakowane w lekkostrawną formę zabawnej opowieści. Jeżeli ktoś połknie cukierek, nie rozgryzając go i przez to nie docierając do sedna – to trudno. Przynajmniej dobrze się bawił – a to również uważam za wielką wartość. Ale jeżeli ktoś wgryzł się głębiej, skosztował zawartego w pralince nadzienia i wyniósł z teatru coś więcej niż tylko wspomnienie pysznej zabawy – to wtedy świetnie, wtedy serce rośnie. Dobra baśń powinna się składać z kilku warstw – ażeby każdy z widzów mógł w niej odnaleźć coś dla siebie.

A co do życzliwości do świata – ja chyba po prostu jestem niewiarygodnym naiwniakiem. Wierzę, że świat jest dobry, a jeśli czasem nie jest, to pewnie ma ku temu jakiś powód: może się zagubił, zatracił i trzeba mu pomóc, a wtedy wszystko wróci do normy. Moje postaci nigdy nie są czarne albo białe – nie ma nieskazitelnie dobrych wróżek i do szpiku kości złych potworów. Każde dobro ma małe ryski, a zło – jaśniejsze plamki. I to właśnie czyni nas cudownie niedoskonałymi, niedoskonałość zaś – jedynymi w swoim rodzaju.

 

WASZKIEL Patrzysz na świat z humorem, komizm jest zawsze obecny w Twoich sztukach, nawet gdy opowiadasz na przykład o tragicznym dzieciństwie bohatera Onego. Świetny polski komediopisarz, Franciszek Bohomolec, napisał ponad dwieście lat temu: „Kto się wstydzi rozśmiać, powinien się wstydzić, że jest człowiekiem”. Chyba i Ty podpisałabyś się pod tym zdaniem?

 

GUŚNIOWSKA Jak najbardziej! Poczucie humoru jest czymś, co wyróżnia nas spośród innych zwierzaków – co prawda niektóre z nich, jak na przykład hieny, mogłyby się obrazić, ale nie bądźmy drobiazgowi. To największy skarb, jaki człowiek mógł dostać od natury – szczerze współczuję tym, którzy go nie mają. To cudowne antidotum na otaczającą nas czasem głupotę – na wszelkie zło, na to, co wkurza, dotyka, boli. Z tym wszystkim możemy walczyć właśnie śmiechem. I to nas ratuje. „Dla przeciwwagi wielu uciążliwości życia niebo ofiarowało człowiekowi trzy rzeczy: nadzieję, sen i śmiech” – powiedział Immanuel Kant i ja się właśnie z kolegą w stu procentach zgadzam.

 

WASZKIEL I to jest finał jak się patrzy! Dziękuję za rozmowę.
 

Marta Guśniowska (1978)
polska dramatopisarka, autorka ponad stu utworów teatralnych przeznaczonych głównie dla dzieci i młodzieży. Dramaturg Białostockiego Teatru Lalek. Niedawno zadebiutowała jako reżyserka spektaklem A niech to Gęś kopnie! w poznańskim Teatrze Animacji.