10/2015

Bez tronu i korony

Spektakl Pawła Miśkiewicza z Jerzym Trelą jako Learem to teatralna wariacja oparta na fragmentach tragedii Szekspira i Czekając na Godota Becketta. Melancholijna i peryferyjna.

Obrazek ilustrujący tekst Bez tronu i korony

Grzegorz Mart

 

Klątwa porażki

Król Lear na polskich scenach ciągle pozostaje niespełnioną zapowiedzią teatralnego wydarzenia. Tak jakby nad klasycznym tekstem zawisła klątwa porażki. Śmierć Tadeusza Łomnickiego tuż przed premierą Szekspirowskiej tragedii w Poznaniu coraz częściej zastanawia. Czy reżyseria Eugeniusza Korina, dziś podpory Teatru 6. piętro, gwarantowała ważne odczytanie? Znamiona kreacji noszą na pewno zdjęcia wybitnego aktora z pamiętną brodą. Brodą, którą przypomniał, a wręcz odtworzył i wyhodował na swojej twarzy Andrzej Seweryn w spektaklu Teatru Polskiego w reżyserii Jacques’a Lassalle’a. Ponieważ na łamach „Teatru” pisałem o tej roli z zawodem, dziś z perspektywy następnych inscenizacji, z pokorą, która powinna być również cechą krytyków, biję się w piersi i stwierdzam, że jego Lear był najlepszy. Najlepszy, choć niedoskonały.

W learowskiej galerii wybitnych aktorów miał się też pojawić Krzysztof Globisz i wszyscy, w najbardziej uprawniony sposób, spodziewali się arcydzieła w jego wykonaniu. Do premiery jednak nie doszło z powodu wylewu i afazji aktora, z trudem powracającego dziś do zdrowia. W spektaklu Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze, reklamowanym słynnym portretem papieża, tytułową rolę zagrał ostatecznie Jerzy Grałek – dokonując cudów wysiłku, bo i jego ścigała śmiertelna choroba. Klata wpisał ten motyw w ramy spektaklu o rozpadzie Watykanu, czyli ostatniej ziemskiej monarchii. Zobaczyliśmy Leara pozbawionego sił, noszonego w lektyce, poruszającego się w fotelu na kółkach. W tle, w watykańskiej kurii, odbywa się szaleństwo godne filmowej adaptacji książki Dana Browna Kod da Vinci.

Trzeba dodać, że Król Lear Jana Klaty wygrał tegoroczny Festiwal Szekspirowski w Gdańsku, a warto o tym wspomnieć również dlatego, że zmierzył się w konkursie z przedstawieniem Pawła Miśkiewicza. Zwycięsko.

 

Widmo pułapki

Jest publiczną tajemnicą, że gdy Jerzy Trela szykował się do roli Leara, jego również zmogła poważna choroba. Walczył z nią jeszcze przed rozpoczęciem prób, a powróciła tuż przed premierą, która została opóźniona i przeniesiona na czerwiec. Pisząc o Treli, nie można nie wspomnieć, że po konflikcie z Janem Klatą i opuszczeniu zespołu Starego Teatru próbował szekspirowskiego tematu w spektaklu Wielki John Barrymore w Teatrze STU. Zasypywany propozycjami zagrania Leara, z wrodzoną sobie intuicją odmawiał, bo czuł groźbę pułapki. Pewnie i skromność podpowiadała mu, że Szekspirowska postać nie tylko konfrontuje artystów z tematem pychy, ale i ujawnia pychę aktorów, którzy marząc o aktorskiej koronie, padają ofiarą braku pokory. Trela chciał zagrać Leara, jednak nie wprost, tylko pośrednio, z dystansem. Niepompatycznie. Tego rodzaju propozycję złożył mu Paweł Miśkiewicz. Wcześniej aktor i reżyser spotkali się przy okazji pamiętnego Klubu Polskiego z Teatru Dramatycznego, w którym Miśkiewicz nakłuł nadęty do granic wytrzymałości balon polskiego romantyzmu. Skonfrontował podniosłe strofy naszych arcypoetów z zapiskami ludzkiej nędzy polskich emigrantów. Jednego z nich kreował Jerzy Trela. Wolna od patosu forma wypowiedzi stanowiła również atut ról Treli w dwóch innych spektaklach zbliżonych do Leara tematyką odchodzenia – Król umiera, czyli ceremonie w reżyserii Piotra Cieplaka oraz Chłopcach Grochowiaka w reżyserii Adama Nalepy. Spektakl z Małopolskiego Ogrodu Sztuki stał się niejako ich dopełnieniem. Paweł Miśkiewicz oparł go na interpretacji Szekspira zaczęrpniętej z eseju Jana Kotta Król Lear, czyli końcówka. Słynny krytyk połączął arcydzieło Stratfordczyka z dziełem Samuela Becketta – wymowę Końcówki z fragmentami Czekając na Godota.

 

Symbol klepsydry

Jerzy Trela nie gra króla, tylko współczesnego staruszka w skromnym garniturze, który mierzy się z własną pretensją do bycia w centrum uwagi rodziny oraz śmiesznością wynikającą z nieporadności i zagubienia. Dorota Godzic i Dominika Bednarczyk grające Gonerylę i Reganę, choćby nawet chciały szanować ojca, nie mają do tego powodu. Charakterystyczną dla przeszłości pokoleniową hierarchię zakłóciła nieodwracalnie erozja szacunku dla starszych. Tragedia zmieniła się w farsę. Odgrywają ją również Paweł Tomaszewski i Michał Wanio w rolach synów hrabiego Gloucestera – Edmunda i bękarta Edgara. Taką reinterpretację Szekspira wzmacniają postaci przybywające do świata pokazywanego przez Miśkiewicza z teatralnej rzeczywistości Becketta: Vladimir i Estragon grani przez Grzegorza Mielczarka i Jerzego Światłonia, wcielający się również w role Błazna i Kenta. Nawet sąd na córkami Leara zostaje odegrany pół żartem, pół serio. Miśkiewicz pokazuje, że teatralizowana kiedyś rzeczywistość zyskiwała na powadze. Dziś patos kompromituje, oznacza sztuczność, brak wiarygodności.

Tymczasem wielkie polityczne ambicje Leara zastąpił niemal parodystycznie potraktowany kult męskiego heroizmu: główny bohater ogląda westerny na porzuconym w kącie starutkim telewizorze. Zamiast setki zbrojnych rycerzy – towarzyszą mu śmieszni starcy, jakich można spotkać w domach opieki społecznej. Trudno jednak mówić o silnych więzach i męskiej solidarności. Przekreśliły ją skleroza i amnezja. Statyści drugiego planu snują się za dawnym kolegą z przyzwyczajenia, bez szansy na realny kontakt, rozmowę, dialog. Są cieniem dawnego świata, tak jak podwórkowa orkiestra, która tworzy muzyczną warstwę spektaklu. Jej gra też została zredukowana, tak jak czas życia Leara. Już na początku spektaklu narysował na czarnej scenie symbol klepsydry.

 

As w rękawie

Jerzy Trela nie chciał grać „wielkiej roli” i jego aktorskie środki odpowiadają tym zamierzeniom. Zdecydował się na półprywatne bycie na scenie, wsobność, rodzaj uwięzienia w wewnętrznym świecie. Życie jego postaci to podróż do ostatniej stacji. Dosłownie. Aktor pcha wózek po kolejowych torach niczym kloszard cały swój dobytek. Na nic nie jest mu potrzebny, ale też niczego więcej nie ma. Samotny, wykorzeniony, ośmieszony.

Granie Leara nie wprost ma jednak swoją cenę. Kłania się pierwsza scena z pamiętnymi słowami skierowanymi do Kordelii, że „z niczego nic nie ma”. Oczekiwania wobec spektaklu, a i roli Jerzego Treli, były większe. Arcydzieła nie ma. Powstał spektakl peryferyjny. Z jednej strony eruducyjny, bo łączący tkankę dramatyczną Szekspira z Beckettem, z drugiej zaś – przez to chaotyczny, niejasny. Myślę, że niewiele mają pożytku zwykli widzowie z tego, że Miśkiewicz przypomniał słynną reinterpretację Szekspira autorstwa Jana Kotta. Pewnie gubią się w świecie literackich skojarzeń, nie rozpoznają postaci, które mieszają kwestie szekspirowskie i beckettowskie. Ironia, jaką miała być podszyta rzeczywistość starego człowieka, skonfrontowana z niedojrzałą młodością i brakiem empatii – tworzą hermetyczną sceniczną hybrydę.

Trudno też zrozumieć rozmach scenograficzny, na jaki zdecydował się Miśkiewicz, zapraszając do współpracy Barbarę Hanicką. Jest w jej pracy odblask najlepszych spektakli Jerzego Grzegorzewskiego. Jednocześnie wprowadzanie na scenę dużego zespołu, statystów, muzyków, a także wykorzystywanie elementów scenografii w dużej skali (awaryjna zjeżdżalnia lotnicza, tory czy wózek kloszarda) – robi wrażenie reżyserskiego kaprysu. Kłóci się też z rzekomą skromnością inscenizacyjnego zamysłu. Mogło być skromniej, a tak spektakl przeobraża się w ryzykowną grę, w której wyciągnięcie tytułowej karty wisielca czy błazna, oraz wykreowanie na scenie związanego z tym klimatu, wydaje się kwestią przypadku. Karta Leara pozostaje w polskim teatrze nierozegrana.
 

Małopolski Ogród Sztuki w Krakowie
Kto wyciągnie kartę wiesielca, kto błazna?
wg Króla Leara Williama Szekspira
scenariusz, reżyseria i opracowanie muzyczne Paweł Miśkiewicz
scenografia i kostiumy Barbara Hanicka
światła i multimedia Marek Kozakiewicz
premiera 26 czerwca 2015