10/2015
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej:Urzeczenie śmieszne słowo

Nie mogę zapomnieć tych przedstawień i wcale nie chcę. Stale do mnie wracają, pozwalają się przeżywać, dają do myślenia. Jestem nimi urzeczony, przyznaję się i wstydzę, bo wiem, że rozśmieszy was to staroświeckie słowo.

Wszystkie powstały w ubiegłym sezonie, więc chyba nie dzieje się źle w naszym teatrze, mimo wielu spektakli, o których lepiej nie pamiętać.

Te trzy zatrzymałem w pamięci. Pewnie zmieszały się już z moją fantazją, jak pewien górski pejzaż jesienią, gdy wjechało się koniem na przełęcz, błysk rybiej łuski pod wodą, albo pewna muzyka. Niebezpiecznie więc teraz o nich pisać. Zaraz się okaże, że było trochę inaczej, niż mi się teraz wydaje. Trochę inny gest, niezupełnie taka sytuacja, z prawej, a nie z lewej stanął, w innym kostiumie weszła. Więc zamiast przedstawień przypomnę tylko trzy sceny, nie z notatek czy nagrania, ale z wyobraźni, bo tam jest teraz ich miejsce.

Zastanawiające, jak są do siebie podobne. Za każdym razem nieruchome postacie, milczące lub śpiewające, zatrzymane w chwili najdosłowniej wzniosłej, przeznaczonej do kontemplacji.

Szczupła dziewczyna o renesansowej urodzie, nastoletnia, w dżinsach i krótkiej błękitnej bluzce. Stoi na tle ciemnej ściany, która jest ekranem. Nagle za jej plecami, z prawego dolnego rogu, zaczynają wędrować ku górze trzy proste, białe linie, jak ślad odrzutowca. Wyżej, wyżej, przecinają ekran ruchem jednostajnie wznoszącym, który – nie wiem skąd, ale wiem to na pewno – odpowiada ruchowi duszy tej młodziutkiej dziewczyny. Zanim padną pierwsze słowa, scenę wypełnia tajemnica.

Dojrzała kobieta w czarnej, bardzo eleganckiej sukni i pantoflach na obcasie. Stoi przy lśniącym fortepianie, opierając odsłonięte, nagie ramię o czarną pokrywę instrumentu. Stoi w milczeniu, bardzo długo, na próżno czekając na akompaniament. Chciałaby jeszcze raz, po latach, zaśpiewać tamtą pieśń Purcella, ale nikt od dawna tego od niej nie oczekuje. Z godnością stawia teraz czoła goryczy, milczy, a ja mam wrażenie, że słyszę jej śpiew.

Pięć nieruchomych postaci stojących nad ciałem chorego młodzieńca, którego dusza „poszła sobie gdzieś”. Chłopak potrzebuje pomocy i ją dostaje. „Jesteśmy kręgiem ojców i matek Castorpa” – zaśpiewa jeden z pomocników. Każdy daje mu swoją miłość i modlitwę. Ta przywoła naturę, ten imiona przodków, tamten trzy Osoby Boskie. Chłopak wstaje. A może tylko tak to sobie wyobrażam, bo wzruszyła mnie ta scena?

Trzy przedstawienia, które wielu uczestników naszej dorocznej ankiety uznało za najlepsze w sezonie. Męczennicy Grzegorza Jarzyny z Justyną Wasilewską w roli Lidki, Wycinka Krystiana Lupy z Haliną Rasiakówną w roli Mai Auersberger, Czarodziejska góra Pawła Mykietyna z librettem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, w reżyserii Andrzeja Chyry, z udziałem znakomitych śpiewaków kilku pokoleń.

I trzy sceny, które z jakichś tajemniczych powodów (wstyd w ogóle o tym głośno mówić) ciągle do mnie wracają.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.