11/2015

Teatrze, czego ode mnie chcesz?

Propozycję napisania kilku uwag o współczesnej krytyce teatralnej przyjęłam z pokorą, z jaką należy przyjmować przekleństwa losu.

Obrazek ilustrujący tekst Teatrze, czego ode mnie chcesz?

Marta Ankiersztejn

 

Blisko trzydzieści lat temu, na zajęciach w warszawskiej PWST, identyczne zadanie postawił przede mną Jerzy Koenig. Tamten wywód oparłam na personaliach. W tym tekście nie padnie ani jedno nazwisko żyjącego publicysty (taki warunek postawiłam sobie sama).

 

1.

Seminaryjne wystąpienie odnosiło się do rzeczywistości (także teatralnej), której już od dawna nie ma. W następnych latach zdarzyły się dwie rewolucje: polska transformacja i upowszechnienie Internetu. Wbrew obawom, odziedziczona po PRL-u sieć teatrów nie uległa ograniczeniu, dodatkowo wypełniły ją liczne przedsięwzięcia prywatne i offowe. Współczesny teatr stał się jedną z gałęzi przemysłu czasu wolnego, zapewne nie najważniejszą, ale dość istotną. Pozostaje przy tym skutecznym narzędziem forsowania rozmaitych programów: społecznych, politycznych, estetycznych i etycznych. Nie dociera bezpośrednio do mas, ale ma znaczący wpływ na ludzi, których współczesna inżynieria społeczna nazywa liderami opinii. Teatr jest zatem (niewyłącznie, rzecz jasna) narzędziem sprawowania władzy.

Te niezbyt odkrywcze obserwacje służą zarysowaniu kontekstu; wszak krytyka artystyczna nie jest bytem autonomicznym. Istnieje w relacji ze sztuką, relacji, którą opisuje się za pomocą rozmaitych skojarzeń i porównań: krytyka jest dla teatru lustrem, echem, satelitą etc.

 

2.

Recenzja teatralna, klasyczny gatunek dziennikarski, w miarę postępu III RP znikał z łamów gazet; w tygodnikach zastąpiła go szczątkowa forma not. Swoje drugie życie recenzja zawdzięcza Internetowi, a ściślej znacznie tańszym i znacznie elastyczniejszym e-wydaniom czasopism. W sieci recenzja napotkała liczną konkurencję gatunków mieszanych – dzięki sferze blogowo-portalowej możliwości publikacji opinii krytycznych są właściwie nieograniczone. Jednak mnogość nie zawsze oznacza siłę. Kilkanaście nazwisk, które wymieniłam podczas szkolnego wystąpienia, wyczerpywało listę krytyków teatralnych publikujących ówcześnie w prasie codziennej, głównych tygodnikach i czasopismach teatralnych. Krytycy byli rozpoznawalni, a ich opinie (nie zawsze zasłużenie) miały istotną siłę rażenia. Dziś bibliografię tekstów poświęconych jakiemuś przedstawieniu czytam z dławiącym poczuciem winy (podobne uczucia towarzyszą mi w poczekalni u dentysty, kiedy z nudów przeglądam kolorowe pisma i z przerażeniem stwierdzam, że nie znam ludzi, których znać powinnam, skoro nazywani są gwiazdami i celebrytami). Tej narastającej masy krytycznej nie sposób ogarnąć, podobnie nikt nie jest w stanie skonsumować (bez cudzysłowu) rocznej produkcji polskich teatrów. Dla konsumentów (widzów) szukających prostej podpowiedzi „na co iść” lub „iść czy nie iść” kwestia rozpoznawalności krytyka nie jest bez znaczenia: recenzje czyta się wprost, à rebours, a czasem między wierszami – w każdym przypadku wnioski z lektury nie będą bałamutne tylko pod warunkiem, że ma się świadomość upodobań publicysty.

 

3.

Internet witano jako pogromcę wszelkiego monopolu, bowiem sprzyja tworzeniu i trwaniu nisz. Jednak nisze mają to do siebie, że ich użytkownicy niechętnie je opuszczają. Dlatego w Internecie najtrudniej spotkać się odmiennym upodobaniom i światopoglądom, co w efekcie utrwala podziały i uniemożliwia dyskusję, ten paradoks już dawno został stwierdzony przez medioznawców. Teatromani i artyści teatru rzadko zaglądają na nie-ulubione blogi i nie-swoje portale. Podobno dyskusje o teatrze toczą się na Facebooku (o czym wiem ze słyszenia), ale i tu, z natury rzeczy, ich uczestnicy podlegają oczywistej reglamentacji.

Z drugiej strony wynalazek internetowych lajków i komentarzy wprowadził powszechny system plebiscytowy, któremu podlega także krytyka. Napięcie w relacji twórca – krytyk jest zjawiskiem odwiecznym i nieuniknionym. Repertuar form odwetu teatru na krytyce nie był dotąd ani zbyt szeroki, ani przesadnie finezyjny: list protestacyjny do redakcji, żądanie sprostowania, żądanie samokrytyki, żądanie pozbawienia premii i deputatu opałowego, żądanie wyrzucenia z pracy, żądanie opublikowania autoegzegezy oraz zakaz wstępu do teatru (represja względna); ostatnio słychać o groźbach wytaczania procesów sądowych. Krytyk poddany ocenie to spełniony sen twórców, których wrażliwość została zaatakowana. Zero na liczniku polubień oznacza, że tekst i jego autor nie istnieją (może też oznaczać, że ma czytelników nieskoszarowanych w przestrzeni mediów społecznościowych, trudno orzec, co gorsze). Ale druga forma oceny, komentarz, choćby i hejterski, przywraca do życia (bo potwierdza istnienie) – oto kolejny paradoks rzeczywistości wirtualnej.

Jednak prawdziwie zabójczą bronią jest brak linku na e-teatrze. A odzywką kończącą wszelki spór: oskarżenie o faszyzm.

 

4.

Kim jest krytyk teatralny? Z tego, co już napisano, jasno wynika, że może być nim każdy. Czy to źle? Nie sądzę. W tym przypadku skrajny liberalizm niczym nie grozi, trzeba tylko pamiętać, że ilość nie przechodzi automatycznie w jakość, a redakcyjne sita (o ile w ogóle są) mają coraz większe dziury. Prawdziwie istotnym zagadnieniem wydaje mi się raczej kwestia niezależności krytyki. Przed laty powszechnie respektowano niepisaną zasadę, że osoba zawodowo związana ze sceną nie powinna publikować tekstów krytycznych. W III RP nie sposób utrzymać się z wierszówki, humaniści nie cieszą się silną pozycją na rynku pracy, a teatr instytucjonalny zyskał wiele atutów jako potencjalny zleceniodawca. Stanowiska konsultantów, jurorów mnożących się festiwali, uczestników sesji i programów edukacyjnych, autorów coraz liczniejszych publikacji etc. stanowią trudną do zlekceważenia pokusę. Formalnie wszystko gra, nie mówimy przecież o twardym stosunku pracy, a jednak wątpliwość pozostaje: relacja teatr – krytyk nie raz i nie dwa staje się relacją kliencką. Osobnym, a nienowym problemem są uwikłania towarzyskie: środowisko teatralne jest przecież światem dość ograniczonym. Rozstrzygnięcie tych, powiedzmy, pułapek niestosowności trudno jednak powierzać regulaminom, pozostaje więc odwoływać się do poszczególnych sumień.

 

5.

Nierzadko słychać głosy domagające się od krytyki obiektywizmu i solenności. Krytyk obiektywny to oksymoron. Krytyk solenny zabija nudą. Charles Baudelaire: „Wierzę szczerze, że najlepszą krytyką jest ta, która umie być zabawna i pełna poezji, nigdy zaś krytyka zimna i algebraiczna, brak miłości i nienawiści osłaniająca pretekstem, że wszystko tłumaczy, i świadomie wyrzekająca się temperamentu. […] jeśli chce być słuszna, to znaczy mieć rację istnienia, musi być stronnicza, namiętna, polityczna, a więc zakładająca jedyny punkt widzenia, ale taki, który otwiera najwięcej horyzontów”.

Krytyka artystyczna zaczyna się od „ja”, od „(nie)podoba mi się”. Ma prawo być złośliwa. Powinna mieć wdzięk i lekką gorączkę. Nie jej sprawą jest wyważanie racji.

 

6.

Przypis z Baudelaire’a: „Tym, których gorszy czasem moje święte oburzenie, zalecam lekturę Salonów Diderota. Ujrzą tam, prócz przykładów dobrze pojętego miłosierdzia, jak ten wielki filozof, gdy polecono mu pewnego malarza, ponieważ miał rodzinę na utrzymaniu, oświadczył, że trzeba zniszczyć albo obrazy, albo rodzinę”.

Ci dwaj, Diderot i Baudelaire, to dopiero byli faszyści.

 

7.

Czy krytyka teatralna jest do życia koniecznie potrzebna? Do życia nie, publiczności – być może też nie, za to z pewnością potrzebna jest twórcom teatru, choć niektórzy woleliby widzieć tę relację jako pasożytniczą lub półpasożytniczą. Porównanie nie jest trafne: jemioła nie jest drzewu potrzebna (niezbyt wybujała nie jest też specjalnie groźna); tymczasem krytyka, sądzę, ma teatrowi coś do zaoferowania: potwierdzenie racji istnienia oraz pamięć. Piszą o mnie, więc jestem; liczba drukowanych (edytowanych) recenzji zaświadczy o randze przedstawienia. Pisemne relacje pozostaną, kiedy scena i widownia już opustoszeją. Wbrew pozorom, o czym dobrze wiedzą archiwiści i historycy, a nad czym często boleje teatr, słowa o wiele lepiej znoszą upływ czasu niż fotografie i wideozapisy. W teatrze to kolejny przypadek, gdy właściwość postrzegana przez jednych jako zaleta, dla innych bywa przewiną. Baudelaire po raz ostatni: „Iluż jednak współczesnych artystów krytyce tylko zawdzięcza swą ubogą sławę! Oto prawdziwy zarzut, jaki można by skierować pod jej adresem”. Niestety, chciałoby się rzec. Niemała liczba produkcji teatralnych nie ma nic wspólnego ze sztuką i zwyczajnie niewarta jest wzmianki. Byłoby dobrze, gdyby i zamawiający teksty, i piszący o teatrze zechcieli czasem pamiętać, że milczenie jest także formą krytyki.

Cytaty z Salonu 1846 Charles’a Baudelaire’a w przekładzie Joanny Guze.