11/2015
Emocja miesiąca: Słyszeli, ale nie widzieli…

Kateryna Hornostaj

Emocja miesiąca: Słyszeli, ale nie widzieli…

Zawsze twierdzę, że polski teatr jest obecnie jednym z najpotężniejszych w Europie. Mówię to z pełnym przekonaniem, choć w rzeczywistości niewiele widziałam polskich przedstawień. Na Ukrainie funkcjonuje mit o przynajmniej trzech reżyserach z Polski – Lupie, Jarzynie i Warlikowskim. Na żywo nie widziałam żadnego z ich spektakli, oglądałam coś na YouTubie, słyszałam wiele opinii… Nie wiem też, czy można oceniać cały polski teatr na podstawie twórczości tylko tych artystów. Czuję, że w waszym kraju pracuje młode pokolenie wyrazistych reżyserów, którzy łamią styl tych jarzyn, warlikowskich, lup… Ale nie znam ich nazwisk. Jestem pewna, że większość artystów ukraińskich też coś słyszała, ale nie widziała…

Ostatnio tak się złożyło, że zostałam kuratorką programów teatralnych na kilku festiwalach ukraińskich. Ostatni – najpotężniejszy festiwal teatralny Gogolfest – odbył się we wrześniu. Kierowniczka artystyczna Teatru.doc Jelena Gremina śmiała się, widząc, jak na Gogolfeście robię z moim pomocnikiem zrzutę na śniadanie dla aktorów, wywracając kieszenie i cicho przeklinając, że nie starcza. Powiedziała: „A pamiętasz, jak mówiłaś, że nigdy nie będziesz się zajmować żadnymi festiwalami, żadną działalnością teatralną? Że jesteś dramaturgiem i twoim zadaniem jest pisanie?”. Pamiętam, dobrze pamiętam. I nie pamiętam, kiedy zdradziłam samą siebie i wciągnęłam się w odpowiedzialność za teatralną przestrzeń Ukrainy. Oczywiście są to bardzo niskobudżetowe imprezy, gdzie trzeba pracować na zasadzie wolontariatu. Za każdym razem obiecuję sobie, że nie będę traciła na to czasu i za każdym razem znowu się zgadzam. Moja motywacja?… Najpierw tworzyłam środowisko, którego mi brakowało po powrocie z Moskwy. A teraz obudziła się we mnie kuratorska żyłka.

Dobrze pamiętam ten moment na Gogolfeście. Imprezy odbywały się na różnych placach, ale główna część na „Ekspocentrum Ukrainy” (miejsce radzieckiego patosu i postradzieckiego upadku). Przybiegłam tam i zobaczyłam: na ulicy odbywa się spektakl polskiego teatru ulicznego Biuro Podróży, na małej scenie dokumentalny pokaz o ATO, na dużej gościnne przestawienie wg Kafki, a w sąsiednim pawilonie – muzyczny teatralny performans… I wszystko to jednocześnie. I poczułam, że jestem maleńkim teatralnym bożkiem, bo to połączyłam, stworzyłam ten świat. I bardzo mnie to podkręciło. Ale to był przypadek, bo prawie wszystkie przedstawienia przyjechały na swój koszt, państwo nie wspiera festiwalu, państwo w ogóle nie wspiera kultury, a zwłaszcza współczesnej… Co z tym robić? Jak pokazać Ukraińcom najpotężniejszy teatr w Europie? Czym zwabić artystów do kraju, gdzie odbyła się rewolucja i gdzie trwa wojna, gdzie nie ma mocnego teatru i pieniędzy na organizowanie międzynarodowych festiwali? Znudziło się życie cudzymi mitami. Chciałoby się, by któryś z naszych reżyserów po obejrzeniu przedstawienia Jarzyny w Kijowie powiedział: „Tfu, co tam też wasz Jarzyna… W naszym chersońskim teatrze od dawna wystawiamy takie spektakle. A i wasza Dorota Masłowska jest bardzo podobna do naszego dramaturga Karpenki-Karego…”.

Krótko mówiąc, wysyłam w kosmos przez pismo „Teatr” swoje życzenie – gościnne występy najlepszych polskich teatrów na Ukrainie w najbliższym czasie.

A na razie wspominam nasze wizyty w Polsce. Było to w marcu 2014 roku. Trzy miesiące wcześniej zbieraliśmy wywiady na Majdanie, o Majdanie… My – grupa tak samo myślących artystów, którzy tak się pogubiliśmy na początku wydarzeń, że postanowiliśmy zorganizować seanse grupowe, by się podzielić swoimi refleksjami. Nie wiedzieliśmy wtedy, że powstanie sztuka dokumentalna i wiele spektakli na jej podstawie w różnych krajach świata. Ale ona powstała – między innymi dzięki inicjatywie polskich przyjaciół, którzy zaprosili nas, byśmy przeczytali sztukę, której jeszcze nie było.

Marzec. Dramatycznie zakończył się Majdan i rozpoczęła się aneksja Krymu. My, w liczbie piętnastu osób, zmęczeni i wykończeni pojechaliśmy do Gdańska. Część jechała autobusem, ja z dwoma kolegami – samochodem. Wtedy stało się oczywiste bliskie sąsiedztwo naszych krajów – jeden płynnie przechodził w drugi (jeśli nie liczyć przejścia granicznego z ogromnymi kolejkami…). Owszem, zmieniła się jakość dróg, pojawiło się lepsze oświetlenie, ale przestrzeń jako taka mało się zmieniła. Tylko raz w Gdańsku się przestraszyliśmy: na ulicy zobaczyliśmy zielone ludziki – tak na Ukrainie nazywało się mężczyzn w mundurach bez znaków identyfikacyjnych i z bronią. Takie ludziki w dużej ilości rozmnożyły się na wschodzie Ukrainy i na Krymie i wyciskały po kawałku nasz kraj. Co robiły w wolnej Polsce? Czy tu też się zaczyna rosyjska okupacja? Okazało się, że to tylko amatorzy paintballu szli na trening. Reżyser wykazał się refleksem i zaprosił ich, by wzięli udział w naszym czytaniu. Zgodzili się, przyszli. Nie wiem, jak Polscy widzowie, ale myśmy się trochę bali.

I wtedy, i teraz, kiedy myślę o Polsce, myślę przede wszystkim o polskim teatrze i bliskim sąsiedztwie naszych krajów. Myślę o konieczności połączenia naszego doświadczenia dramatycznego ostatnich lat z waszym doświadczeniem kulturalnym, przedyskutowania wspólnych traum historycznych poprzez teatr. Jesteśmy bardzo blisko, naprawdę.

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun