12/2015

W obliczu katastrofy

Garnitur prezydenta, najnowsza sztuka Maliny Prześlugi, nagrodzona w konkursie dramaturgicznym Wrocławskiego Teatru Współczesnego Strefy Kontaktu, to nieoczywista pozycja w dorobku tej autorki, choć spotykają się tu rozmaite wątki, które na przestrzeni lat przetaczały się przez jej twórczość: osobisty dramat i społeczne piętno (Kwaśne mleko), lęk przed nieznanym (Dziób w dziób, „Dialog” nr 7–8/2015) czy kryzys języka (Chodź na słówko), który z kolei w Pustostanie („Dialog” nr 2/2015), jej przedostatnim tekście dla dorosłych, doprowadza do kompletnego zaniku więzi między bohaterami. Prześluga, znana dziś przede wszystkim jako jedna z oryginalniejszych dramatopisarek tworzących dla dzieci i młodzieży, w tej ostatniej sztuce obrała niemal tragiczny ton serio, opisując dezintegrację rodzinnych relacji, dokonującą się poprzez zaburzenie języka bohaterów. Zgromadzeni przy wigilijnym stole członkowie rodziny de facto nie prowadzą dialogu, tylko egoistycznie „wypluwają” lęki, frustracje czy życiowe rozczarowania. To właściwie wyizolowane monologi figur ludzkich, których nie stać nie tylko na empatię, ale nawet na elementarne dostrzeżenie drugiej osoby. Mowa w tym najbardziej chyba pesymistycznym dramacie Prześlugi przestała być narzędziem stwórczym – taką funkcję zwykle pełni w jej tekstach dla dzieci – kreującym bądź wspomagającym kreację świata przedstawionego. W Pustostanie autorka wywróciła tę funkcję na nice: jego bohaterowie z każdym wypowiedzianym słowem jakby „odejmują” świata wokół siebie. W finale zaś dowiadujemy się z didaskaliów, że ich „Domu nie ma”. Katastrofa języka, zaprogramowana w Pustostanie, postępuje w napisanym niewiele później Garniturze prezydenta – choć dzieje się to już w zupełnie innym planie.

Obrazek ilustrujący tekst W obliczu katastrofy

Bogna Podbielska

W swoim najnowszym dramacie Prześluga wyprowadza akcję z polskiego mieszkania w znacznie rozleglejszą przestrzeń. Na pytanie „gdzie to się dzieje?” da się odpowiedzieć ogólnikowo: już nie tylko w polskim mieszkaniu, ale po prostu w dzisiejszej Polsce, na polskiej ulicy czy… w polskiej głowie. Tekstu nie spaja bowiem, tak jak w Pustostanie, prosty zamysł dramaturgiczny, który dałby się streścić w paru zdaniach. Lektura dramatu przypomina przeprawę przez ulice dużego miasta w godzinach szczytu, podczas której można usłyszeć strzępy rozmów mijanych przechodniów, rzucić okiem na nagłówek gazety w kiosku, minąć manifestację, a jadąc autobusem, przejrzeć news feed portalu społecznościowego. Takiemu obserwatorowi, którym mimowolnie się stajemy, czytając tekst Prześlugi, trudno na podstawie tak fragmentarycznych spostrzeżeń zbudować trwałą czy jednoznaczną opinię o oglądanym świecie. Garnitur prezydenta to przytłaczający, zróżnicowany stylistycznie wielogłos, w którym autorka zderza bohaterów z różnych porządków ontologicznych według luźnego klucza skojarzeń. Wyłania się z niego gorzki i niejednoznaczny portret społeczności w obliczu katastrofy.

Sygnał o zmianie perspektywy pojawia się już na początku tekstu: wystarczy spojrzeć na imiona postaci. Mamy tam Adama Mickiewicza, który rozmawia ze… Wszystkimi. Przyglądamy się więc już nie tylko jednostkowym bohaterom, ale pewnej zbiorowości, prowadzącej zinfantylizowany w formie, ale w istocie całkiem poważny dialog z wieszczem. Mickiewicz rozpoczyna dziecięcą grę „Gąski, gąski, do domu”, choć „Wilk zły” u Prześlugi już nie tylko „nóż ostrzy”, ale też „Ostrzy kosę / Ostrzy szablę / Ostrzy sztylet / Ostrzy siekierę / Ostrzy bombę / Ostrzy nitroglicerynę / Ostrzy broń jądrową / Ostrzy samochód pułapkę / Ostrzy atak powietrzny”. Zapisany w tym dialogu społeczny niepokój niejako przygotowuje grunt pod katastrofę – dalej wystarczy już błahe zdarzenie, które wywoła efekt kuli śnieżnej. Takie zdarzenie przychodzi szybko: „Ktoś narobił na garnitur prezydenta”, dowiadujemy się z didaskaliów tuż po otwierającej scenie. Chwilę potem jest ono na ustach wszystkich bohaterów, mówi się o nim z przejęciem „na mieście”, jakby nie o zabrudzenie uniformu, ale o życie głowy państwa chodziło.

Uruchamia się tu kolejna, aluzyjna warstwa tekstu: oczywiste są skojarzenia z wydarzeniami 10 kwietnia 2010 roku i ich następstwami, którymi z różnym natężeniem do dziś żyją polska polityka, media i opinia publiczna. Autorka na rozmaite sposoby te skojarzenia podsyca, wprowadzając do dramatu postacie Zniczy, z którymi rozmawia jedna z bohaterek, czy przywołującego medialny świat Ptasiego Radia, które jak mantrę „ćwierka” słowo robiące w ostatnich latach w Polsce zawrotną karierę, czyli „zamach”. Nie sposób jednak powiedzieć, że to sztuka „posmoleńska”, w której malowałaby się wyrazista autorska postawa w tej sprawie. A jednocześnie nie da się zaprzeczyć, że Prześluga swoim tekstem wstrzela się idealnie w nastroje społeczne panujące w Polsce, a także w dzisiejszej środkowej Europie – z jej niepewnością wobec międzynarodowej polityki rosyjskiej, ale i drastycznym spadkiem poczucia bezpieczeństwa po kolejnych zamachach islamskich ekstremistów. Te lęki zdecydowanie dochodzą do głosu w sztuce, choć jej celem jednak nie jest doraźny polityczny komentarz.

Sens tego zagmatwanego utworu łatwiej zrozumieć, jeśli pochylimy się najpierw nad ontologią poszczególnych bohaterów. Można na przykład zapytać: dlaczego to Garnitur Prezydenta jest jego centralnym bohaterem, a nie sam Prezydent? Odpowiedź może być wieloraka. Prześluga, co wiemy z wielu jej poprzednich sztuk, głównie tych adresowanych do dzieci, lubi tworzyć postaci z abstrakcyjnych bytów językowych czy właśnie obdarzać świadomością przedmioty. To postaci, które, jak pisała Halina Waszkiel w Dramaturgii polskiego teatru lalek, stwarzają potencjał „lalkowości” – co oznacza między innymi, że ich charakter najlepiej odda w teatrze „ożywiony” przedmiot. Postaci takie, funkcjonując na scenie, poprzez samą swoją obecność niejako zaświadczają i opowiadają o swojej kondycji (postaci w Chodź na słówko i „chory” Język Polski, czy na przykład Budzik z Pręcika). Garnitur wysokiego rangą urzędnika państwowego jest uniformem, który ma wskazywać na rozmaite cechy swojego właściciela (na przykład na powagę i dostojność urzędu), tworzyć jego ideę (kompetencji, stabilności, reprezentacyjności etc.) w oczach innych. A jednak – co najważniejsze – tych cech i idei nie uosabia, nie jest nimi sam w sobie. Jeśli więc garnitur podczas konferencji prasowej przemawia w imieniu Prezydenta i pod jego nieobecność (jest w tej sztuce taka scena), wygląda na to, trawestując słowa Hamleta, że świat przedstawiony tej sztuki wypadł z formy.

Prześluga maluje bowiem świat, w którym ludzie pozbawieni są swojej „esencji”, zaś symbole tracą swoje pierwotne wektory, przestają prowadzić do sedna rzeczy – co trafnie metaforyzuje postać gadającego, pozbawionego właściciela prezydenckiego garnituru. Sam Prezydent zaś, jak dowiadujemy się z relacji lecącego nad krajem Bocianka, „siedzi w samej koszuli na placu i bawi się patykami”. Później to Garnitur, niczym spin doktor, będzie dyktował przemówienie gaworzącemu jak niemowlę Prezydentowi. „Och, on bez garnituru jest jak dziecko!” – powie Bocianek, który w sztuce Prześlugi występuje w duecie z innym ptakiem, Orzełkiem. O ile ten pierwszy, nie będąc obarczony narodową symboliką, może być spostrzegawczy, czule rejestrować wszystkie zdarzenia, o tyle Orzełek, który ma reprezentować rozmaite idee, zdaje się nieobecny, na zaczepki towarzysza reaguje wyłącznie obojętnym „akurat patrzyłem w bok”. Patrzył w bok – jak orzeł w polskim godle. Obserwatorami są także postaci Mickiewicza i Słowackiego. Nie wiadomo, skąd przyszli, być może są ożywionymi miejskimi pomnikami, być może są duchami. Początkowo portretowani ironicznie, skonfliktowani na poziomie artystycznych idei, zaczynają mieszać się w wydarzenia dramatu. Słowacki, idąc przez miasto, wypowiada w pewnym momencie wers z jednego ze swoich poematów, który mógłby stać się mottem utworu Prześlugi: „Chodzę wśród ludzi, jak przez las jesienny”.

Przejmujące, bo autentyczne, są w tekście Prześlugi portrety kobiet. Pierwsza, Pani Słowikowa, to postać pożyczona z wiersza Juliana Tuwima Spóźniony słowik, w którym bohaterka przygotowuje kolację i denerwuje się spóźnieniem męża, zastanawiając się, czy nie napadł go „Skowronek z bandą skowroniątek”. U Prześlugi, inaczej niż u Tuwima, gdzie Słowik w końcu przychodzi, kobieta błąka się po mieście, poszukując męża. Jest – jako ptak – poza całą awanturą o garnitur, nie rozumie idei zamachu, ale jej dystans wprowadza do sztuki ważny element: Słowikowa wyłamuje się z teatru zbiorowego przeżywania, większą wagę ma dla niej perspektywa osobista. Z kolei Anna Kowalska to, jak mówi Prześluga, „everywoman”, sfrustrowana nieobecnością męża, co, inaczej niż w przypadku Słowikowej, powoduje jej zatracenie w rozmyślaniach o „zamachu” na Garnitur. Mąż Kowalskiej regularnie przebywa „na Delegacji” – pisanej wielką literą, bowiem Delegacja to imię dziewczyny. Delegacja zaś, jak się dowiadujemy, spodziewa się dziecka – prawdopodobnie spłodzonego przez męża Kowalskiej.

Emblematyczna dla tego dramatu jest także postać Bardzo Charakterystycznego Człowieka, który, niczym celebryta, wszystkim kogoś przypomina, choć kim tak naprawdę jest – nie wiemy, i zdaje się, że on sam także nie wie. Ten „charakterystyczny” człowiek bez właściwości w pewnym momencie wyzna: „Chciałbym, żeby była wojna. Zagrałbym główną rolę. Zostałbym kimś”. Wojna jawi się dla niego jako ostatnia okazja, by przywrócić (jeśli nie światu, to choćby sobie) pewne punkty odniesienia, jasne kierunki działania – tożsamość.

Kiedy przychodzi wojna, następuje kompletny rozpad struktury i języka dramatu. „NIE WIADOMO, JAK OPOWIADAĆ O RZECZACH, GDY PRZEKROCZY SIĘ ICH GRANICĘ” – czytamy w poprzedzającym to zdarzenie monologu, nieprzypisanym żadnemu z bohaterów. Doświadczenie końca, katastrofy, podobnie jak w powstałej w reakcji na wojenne spustoszenia literaturze awangard XX wieku, prowadzi w Garniturze prezydenta do dezintegracji języka. Dialogi się ucinają, bohaterowie zaczynają mówić strzępami słów, utwór się „zacina”, co widać także w coraz bardziej chaotycznym zapisie dialogów i didaskaliów. Gdy rusza od nowa, nadzieja na nowy początek przychodzi niespodziewanie w postaci gaworzącego Dziecka. To zresztą obojętny na cały wcześniejszy dramat Orzełek ratuje je z katastrofy. Mickiewicz zaś, wraz z Tuwimowską Słowikową (która w wyniku katastrofy straciła część swojego imienia, zostając z cząstkowym „Słowi”), odnajduje Mężczyznę w toi toiu, który całą wojnę przesiedział w publicznej toalecie, dzięki czemu, nieświadomy wydarzeń, przeżył jako jedyny. Wspólnie nakłaniają go do opisania katastrofy, ponieważ poza nim nie pozostał nikt, kto mógłby to zrobić. Choć Mężczyzna nie widział wojny, musi o niej napisać „tak jak potrafi”, bo przecież… trzeba dalej pisać, trzeba dalej mówić, nauczyć się komunikować na nowo.

Jak rozumieć taki, symboliczny przecież, obrót sytuacji? Okazuje się, że to Orzełek i Mickiewicz, ci, którzy wcześniej milcząco reprezentowali zbiorowość (Orzełek „patrząc w bok”, zaś Mickiewicz „tkwiąc w sercach”), stali się niejako fundatorami przedłużenia cywilizacji. Być może klucz do tej pokręconej historii znajdziemy w jednej ze scen poprzedzających wojnę. Bocianek relacjonuje:

 

Orzełku, a wiesz ty co? Ta Delegacja, która ma dziecko z tym mężem tej Kowalskiej, to ona jednak nie usunęła tego dziecka. Wiedziałeś o tym? I wiesz co, przyznam ci się, tak troszkę to jest moja zasługa. Wiesz? Bo ja tak sobie pomyślałem, że mi tego dziecka żal i poleciałem do tej Delegacji i jej krążyłem nad głową jak jakiś sęp. No, aha! I poczekałem, aż ona na mnie spojrzy do góry i w końcu spojrzała, a wtedy ja tak się, wiesz, wyprostowałem, rozciągnąłem tak szyję, o, i skrzydła i zrobiłem się symbolem. Wiedziałeś, że bocianki są tutaj symbolami? No, aha, i to ważnymi! I ja tak sobie pomyślałem, że ja to wykorzystam. Wiem, że nieładnie jest wykorzystywać symbole, ale już trudno. I ona, rozumiesz, ta Delegacja, się na mnie zagapiła i urodziła.

 

Urodziła to samo Dziecko, które przetrwało wojnę i które później zabrał ze sobą Orzełek. W tej scenie Bocianek – folklorystyczny zwiastun narodzin, nowego życia – rehabilituje rolę symbolu, przywraca właściwy mu stwórczy potencjał, ale i, pozwalając urodzić się Dziecku, de facto wpływa zbawiennie na losy cywilizacji… To zaskakujący splot zdarzeń i, trzeba przyznać, dość wyrafinowany i trudny do oddania na scenie wątek. Zresztą niejedyny w tym dramacie.

Prapremiera utworu planowana jest na marzec przyszłego roku. Przed zespołem Wrocławskiego Teatru Współczesnego, gdzie przygotowywany jest spektakl, stoi trudne wyzwanie: Garnitur prezydenta to już nie wdzięczny samograj z przejrzystą strukturą, barwnymi postaciami, atrakcyjną fabułą, do jakich przyzwyczaiła nas Prześluga. Jej tekst w nazywaniu bliskiej nam przecież rzeczywistości jest nieoczywisty, stawia w ogniu pytań, nie pozwalając wchodzić w buty domorosłych ekspertów, do czego przyzwyczaiły nas ostatnio media społecznościowe. Poznajemy tę rzeczywistość, ale nie potrafimy sobie z nią poradzić. Jak taki dramat uruchomić na scenie?