12/2015

Kołysanka dla lalek

Sztuka Marshy Norman w realizacji Olgi Chajdas jest kameralną opowieścią o naznaczonej tragizmem kobiecej relacji.

Obrazek ilustrujący tekst Kołysanka dla lalek

Hubert Komerski

 

W domu, który ma coś z rodzinnego grobowca, Jessie (Anna Maria Buczek) mieszka ze swoją matką Thelmą (Katarzyna Skarżanka). Ojciec nie żyje, mąż odszedł, a syn odsiaduje wyrok. Obydwie kobiety nie radzą sobie z życiem. Starsza jest całkowicie nieporadna i pogodzona z beznadziejnością egzystencji. Młodsza, chora na padaczkę i przytłoczona codziennością, nie widzi najmniejszego sensu w dalszym życiu. Cały spektakl to agon dwóch kobiet. Na początku Jessie odszuka na strychu rewolwer ojca i wyjawi matce, że jeszcze tego wieczoru zamierza popełnić samobójstwo. Potem rozegrają się rozpaczliwe próby podejmowane przez Thelmę, która chciałaby zmienić decyzję córki. W końcu Jessie wejdzie do swojej sypialni, aby zrealizować zamiar.

Sztuka Marshy Norman w realizacji Olgi Chajdas nabiera jednak dodatkowego wymiaru. Patrząc na spektakl, zaczynający się od obrazu, w którym Thelma stoi z dłońmi zanurzonymi w szklanej misie wypełnionej mąką, mamy wrażenie, że cała rozmowa toczy się tylko w jej marzeniach, że tak naprawdę nigdy się nie odbyła… Przeczuwamy, że kolejne sceny to tylko rozpaczliwe projekcje osoby pozostawionej przez samobójczynię z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi; że Thelmę zastała ta śmierć w jakimś niespodziewanym i przypadkowym momencie („Leżysz sobie w łóżku albo myjesz zęby i nagle słyszysz huk w końcu korytarza?”).

Przejmującą atmosferę spektaklu wzmaga scenografia zaprojektowana przez Martę Dąbrowską-Okrasko. Słój, w którym Jessie układa cukierki dla matki, kojarzy się z ogromnym kloszem, pod którym uwięziono postaci. Staromodna kanapa dominująca nad przestrzenią obrazuje marazm panujący w ich domu. Ponure skojarzenia wywołuje pokrowiec na kanapę. Nie jest to zwykła narzuta zdobiąca mebel, ani nawet płótno naciągane przed wyjazdem z domu, ale kawał ciemnoszarej folii. Banalny motyw wywiedziony ze sztuki (nakładanie świeżo wypranego pokrowca) staje się w spektaklu Chajdas metaforą śmierci. Przypomina bowiem worki, w których zamykane są ludzkie zwłoki.

Twórczynie spektaklu nadały znaczenia także przestrzeni, która znajduje się poza zasięgiem wzroku widzów. Drzwi z lewej prowadzą na strych, który uosabia to, co minione. Przeszłość ta jest tak niepewna, jak niepewne są deski, z których ułożono tam podłogę, i przytłacza tak, jak przytłaczają złożone tam graty („Powinnaś zadzwonić do Armii Zbawienia, zanim to wszystko zwali ci się na głowę”). Drzwi z prawej prowadzą do pokoju Jessie, który symbolizuje jej nieodwołalną decyzję, a przez to nieuchronną przyszłość.

Efekt oszczędnie zaznaczonej scenografii wzmagają trafnie dobrane kostiumy, robiące wrażenie, jakby pochodziły z najzwyczajniejszej codzienności. Nijakość ciemnego sweterka, w który ubrana jest Thelma, dobrze podkreśla jej przeciętność i ograniczone horyzonty. Luźny, niemal workowaty krój spódnicy kojarzy się z depresyjnym rozmemłaniem. Podobnie zresztą jest ze strojem Jessie. Męskie dżinsy, być może należące do jej syna („Te też są chyba jego”), i koszula najprawdopodobniej po ojcu to z pewnością nie wystudiowana kompozycja, ale przypadkowo włożone ciuchy.

Działania Thelmy skupiają się, jak już zaznaczono, wokół prób utrzymania córki przy życiu (a patrząc inaczej: przy sobie). Skoro z góry przeznaczono im jednak nieskuteczność, nic dziwnego, że patrzy się na nie jak na pełną rozpaczy improwizację. Zupełnie inaczej wygląda sprawa działań Jessie. Precyzyjnie zaplanowane, wyliczone w czasie, realizowane systematycznie, w nieomal chłodny sposób, są czynami osoby, która w swoim wnętrzu już dokonała samobójstwa. Wszystko, co robi, żegnając się ze światem, to nie próba odwetu na nim, czy na matce, ale rodzaj znieczulenia. Ostatni wspólnie spędzony wieczór jest próbą wytłumaczenia nieodwołalności tego, co się ma wydarzyć, a zarazem przygotowania Thelmy na samotne życie. Troszcząca się dotąd o dom i o matkę spokojnie tłumaczy jej, co gdzie jest schowane, co trzeba zamówić w sklepie, a wreszcie, którą sukienkę powinna włożyć na jej pogrzeb…

Obydwie postaci można nazwać tragicznymi. Jessie nie jest w stanie funkcjonować w świecie monotonnego cierpienia, pogrążać się w dalszej autodestrukcji i przyglądać się, jak samozniszczenie ogarnia jej najbliższych. Rozpoznanie sytuacji, w której się znajduje, musi doprowadzić do samobójstwa. Tragedia Thelmy polega na tym, że nieświadoma jest toksyczności relacji, które wypełniały całe jej życie. Nie potrafi spojrzeć na swoją sytuację z zewnątrz. Nie może osiągnąć anagnorisis, które być może też zniechęciłoby ją do dalszej egzystencji. Pozostaje wśród żywych najprawdopodobniej tylko dlatego, że brak jej świadomości swojego położenia. Na cały spektakl można spojrzeć też jak na dwie wersje życiorysu jednej osoby, za każdym razem jednak kończącego się klęską.

Mimo wszystkich różnic, pretensji i napięć, jakie dzielą matkę i córkę, łączą je jednak bardzo bliskie relacje. Widz nie może mieć wątpliwości, że kobiety darzą się silną miłością. Ta bliskość i dalekość, wdzięczność i żal, miłość i nienawiść powodują, że ich relacje stają się przejmujące. Dobrze ilustruje to kołysanka śpiewana przez Skarżankę. Tekst piosenki usypiającej laleczki, sugestywna melodia i wykonanie przywołują skojarzenia związane z archetypami dzieciństwa i macierzyństwa. To taka chwila w spektaklu, w której bohaterki są naprawdę blisko siebie, a i widzowie zostają w tę wspólnotę wciągnięci.

W spektaklu widać doskonałą współpracę obydwu aktorek. Inscenizowany tekst wymaga sprawnego dialogu i taki właśnie możemy tu obserwować. Co jednak interesujące, każda z odtwórczyń przyjmuje odmienny sposób grania. Anna Maria Buczek tworzy swoją postać z wykorzystaniem aktorstwa psychologicznego, jej działania cechuje skupienie, namysł i determinacja. Choć chwilami wydaje się zamknięta w sobie, nie opuszcza jej czujność. Jej Jessie gotowa jest zareagować na najmniejszy impuls płynący ze strony matki. Aktorka sprawia wrażenie zapadania się w siebie, co dobrze współgra z epilepsją, na którą cierpi postać, a także z chęcią rozliczenia swojego życia i relacji z matką.

Strategia Katarzyny Skarżanki jest zupełnie odmienna, ale również dopasowana do kreowanej przez nią postaci. Cechuje ją przede wszystkim większy dystans wobec roli. Skarżanka świadomie wykorzystuje wyraziste środki, ale jednocześnie demonstruje, w jaki sposób je wprowadza. Gwałtowne repliki, chęć fizycznego powstrzymania Jessie od realizacji jej zamiarów, wreszcie świadoma kontrola nad brzmieniem głosu – wszystko to działa bardzo sugestywnie, ale i nie rozbija kameralności widowiska. Rozmach zostaje bowiem połączony z powściągliwością, podniesienie głosu – z jego zdławieniem. Strategia ta skutecznie buduje napięcie i ukazuje bezsilność Thelmy. Swoją drogą, jest prawdziwą przyjemnością usłyszeć w teatrze możliwości, jakie daje świetny warsztat głosowy. Aktorka potrafi przy pomocy jedynie fonicznych środków wyrazić przemiany postaci, otworzyć wielką przestrzeń, w której toczą się przeżycia bohaterek, pozwolić uwierzyć widzom w rozgrywający się na ich oczach dramat.

Jest rzeczą interesującą, że spektakl powstał w Teatrze Academia, a więc na scenie, której twórcy stawiają raczej na środki wizualno-plastyczne. Dobrze to świadczy o jej dyrektorze Romanie Woźniaku, który wpuścił do teatru przedstawienie zbudowane w zupełnie odmiennej stylistyce. Zakładam zresztą, że taka konfrontacja okazała się dla obydwu stron owocna. Śladów tej współpracy można się dopatrywać w jednej ze scen spektaklu. Jakkolwiek jest ona skonstruowana w innej estetyce niż reszta przedstawienia, to jednak go nie rozbija. Mamy po prostu wrażenie, że rozgrywa się w innym, symbolicznym, porządku. Chodzi o fragment, w którym matka i córka w bardzo powolny i równoległy sposób idą, czy może raczej: demonstrują przesuwanie się. Ów wyestetyzowany, niezwykle plastyczny ruch szybko zaczyna się odbierać jako rodzaj metafory. Za jej pośrednictwem w przejmujący sposób zostaje ukazane odejście Jessie. Jakkolwiek spektakl nie kończy się na tej scenie, to już w tym miejscu – poprzez zatrzymanie się – symbolicznie został zaznaczony moment śmierci córki. Thelma zda sobie w tym momencie sprawę, że próby powstrzymania jej przed samobójstwem są całkowicie pozbawione sensu. Że czyn ten – w świadomości Jessie – już się dokonał, a pociągnięcie za spust to tylko kropka postawiona po skończonym już zdaniu.
 

Teatr Academia w Warszawie
’Branoc, Mamo Marshy Norman
reżyseria Olga Chajdas
premiera 10 kwietnia 2015