12/2015

Niemiecka schizofrenia

Łaskawe Jonathana Littella w inscenizacji Michala Vajdički zostały uznane na Słowacji za najważniejszy spektakl 2014 roku. Jednak zamiast drapieżnej opowieści Teatr Narodowy z Bratysławy zaproponował mydlaną operę.

Obrazek ilustrujący tekst Niemiecka schizofrenia

Henrich Mišovič

 

Adaptacją Łaskawych, słynnej powieści Littella, którą można było obejrzeć na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym „Divadlo” w Pilznie (Europejska Stolica Kultury 2015), Teatr Narodowy w Bratysławie rozbił w 2014 roku bank najważniejszej słowackiej nagrody teatralnej DOSKY. Narodowa scena wygrała w kategoriach „najlepszy spektakl roku”, „najlepsza reżyseria” i „najlepsza rola męska” – w wykonaniu Ľuboša Kostelnego.

Zawsze warto uważać z porównaniami, zwłaszcza w przypadku arcydzieł Dostojewskiego czy Manna, ale jeśli już, licząc miarą współczesności, jakiś autor miałby im dorównywać – to na pewno Littell. Jego Łaskawe są jedną z najważniejszych książek ostatniej dekady. Na siedmiuset stronach napisanych z epickim rozmachem autor pokazał losy Maksymiliana Auego, niemieckiego homoseksualisty, który przyłapany in flagranti – jak sam mówi, „ze spermą w dupie, bez żadnych oporów przeszedł na stronę hitlerowców, choć już wcześniej był w partii nazistowskiej”.

We Francji pisano o „analności zła”, co nie było wolne od homofobicznych akcentów i mijało się z intencją pisarza, dla którego historia Auego stała się kluczem do pokazania fatalnej w skutkach bezwolności i uległości Niemców wobec Hitlera. Littell sportretował, a wręcz sfotografował – tak hiperrealistyczne jest jego koronkowe pisarstwo – rzezie Żydów na Ukrainie, przymiarki do Holokaustu na Kaukazie, gdzie również szukano Żydów; a także katastrofę Niemców w Stalingradzie i upadek III Rzeszy, poprzedzony obroną Berlina. Najbardziej wstrząsające obrazy – jak ucieczka wszy ze stygnącego ciała Niemca w gruzach stalingradzkiego teatru czy oficer zbierający do wiadra krew z urwanej nogi i chłepczący ją, by przedłużyć życie chociaż o chwilę – zapadają w pamięć na całe życie. Nawet opisy przyrody Littella są fascynujące. Po przeczytaniu opisu sosny kaukaskiej możemy się poczuć tak, jakbyśmy widzieli ją pod mikroskopem. Z tym większą starannością Littell wydobywa na widok publiczny małość człowieka, który przyjął barwy ochronne, by przeżyć wojnę, a po jej zakończeniu prowadził mieszczańską egzystencję właściciela fabryki koronek. Homoseksualizm Auego nie przeszkodził mu w znalezieniu żony i tylko przykra gastryczna dolegliwość stanowiła pamiątkę dramatycznych przeżyć. Bo przecież nie wyrzuty sumienia, gdyż tych, jak sam podkreślał, nigdy nie odczuwał. Nie czuł się ani winny, ani odpowiedzialny.

 

Kanibalizm

Powieść Littella, zwłaszcza w czasach epickich inscenizacji Dostojewskiego, Manna, Brocha czy Bernharda, gdy spektakle rozciągają się do 6–8 godzin lub rozłożone są na dwa wieczory, wydaje się wymarzonym materiałem na teatralny seans. Do tej pory w Polsce sięgnął po fragment książki Krzysztof Warlikowski w (A)pollonii. Passus dotyczący wojennych statystyk wykorzystał w monologu Agamemnona, zagranym przez Macieja Stuhra. W Niemczech wystawił Łaskawe Armin Petras. Na blisko dziesięć lat od książkowej premiery to wciąż mało. Tym większą nadzieję robił słowacki Teatr Narodowy.

Ustawiona blisko proscenium scenograficzna konstrukcja przypomina mur z kolejowej bocznicy. Czerwone cegły są wytlałe od słońca lub pobrudzone wapnem, zaś przecinające je żelazne wsporniki – zardzewiałe. Mur stanowi ramę pokoju Maksymiliana Auego, który wygląda jak cela. W chwilę po rozpoczęciu spektaklu scenografia odjeżdża w tył sceny, tworząc miejsce gry aż do samego finału.

Klitka Berlińczyka tonie w ciemnościach, które współgrają z ponurą tonacją przesłuchania. Dla oficera SD sodomia młodego nazisty nie jest problemem, pod warunkiem, że odkupi ją wierną służbą Hitlerowi. W trzyipółgodzinnej inscenizacji podzielonej na dwa akty otrzymujemy od reżysera pierwszy fałszywy sygnał: zamiast człowieka bez właściwości zamierza pokazać nam ofiarę nazistowskiego systemu – szantażowanego geja. A może wręcz homoseksualnego Konrada Wallenroda, który nawet jeśli nie osłabiał siły niemieckiego oręża, to nigdy go nie wspierał tak, jak powinien.

Do takiej interpretacji mają przekonać kolejne sceny przedstawienia, układające się w absurdalny melodramat. Maksymilian Aue jest zdegustowany rzezią w Białym Jarze, której ofiarą padło 34 tysiące Żydów. Podczas wyprawy studyjnej na Kaukaz nie zgadza się, by zaliczyć jeden z kaukaskich narodów – który przed wiekami przeszedł na judaizm – do żydowskiej diaspory. Bierze też pod ochronę żydowskiego chłopca. To, co mówi i robi, mieści się w ramach nazistowskiego prawa i nie ma powodu, by uznać go za wroga III Rzeszy. Wystarcza jednak, by został zesłany na pole bitwy stalingradzkiej.

Praca reżysera sprawia wrażenie, jakby dał się zwieść masce bohatera powieści i nie zgłębił skrywanych za nią emocji. Jak w sentymentalnej telenoweli oglądamy nie tylko Auego, ale i innych niemieckich oficerów, którzy brzydzą się Holokaustem. Chciałoby się powiedzieć: gdyby mogli, zbuntowaliby się przeciwko Hitlerowi. Decydując się na takie odczytanie powieści, w finale Vajdička daje głównemu bohaterowi wygłosić usprawiedliwiający go monolog. Kluczowe w nim są następujące słowa: „Jestem człowiekiem takim jak wy, tylko mieliście szczęście, a mnie go brakowało”.

Myśląc tak jak słowacki reżyser, można by wytłumaczyć postawę milionów Niemców popierających biernie i aktywnie Hitlera. Tymczasem Littell w niezwykle krytyczny wobec Niemców sposób opisuje ich schizofrenię i hipokryzję. To, co dla Vajdički jest dowodem wewnętrznego rozdarcia, dla autora książki stało się koronnym argumentem przekonującym o moralnej słabości. Rozmowa, podczas której oficerowie, głowy rodzin, mężowie i ojcowie, akceptują udział w operacjach na Wschodzie, nie chcąc jednocześnie brać udziału w rozstrzeliwaniu Żydów, jest przejawem postawy, jaką Miłosz w Zniewolonym umyśle nazywał Ketmanem. A może brzydzili się żydowską krwią?

Nie da się też wykluczyć, że Słowacy z typowym dla siebie dystansem do życia, podobnie jak Czesi, a inaczej niż wielu Polaków, patrzą na moralne wybory oraz kwestię zaangażowania w totalitarne systemy XX wieku. Littell ma jednak na ten temat bardzo sprecyzowane zdanie. Kpi z przestrzegania prawa przez Niemców i powoływania się na nie, gdy jednocześnie pozwalało na eksterminację milionów Europejczyków.

Przykładem niemieckiej groteski jest śledztwo kryminalne prowadzone przez berlińską policję w związku z zabójstwem rodziców Auego, gdy w tym samym czasie w obozach koncentracyjnych ginęły setki tysięcy niewinnych ludzi. O tym, że Niemcy byli opętani rasizmem, świadczą rozmowy oficerów pod Stalingradem. Nawet w obliczu śmiertelnego głodu pamiętali o ustawach norymberskich i zastanawiali się, czy zjedzenie Żyda lub Słowianina nie osłabi ich niemieckich genu w czasie decydującej rozprawy. Kanibalizm nie stanowił problemu! Tłumaczyła go wyższa racja, czyli wierność Hitlerowi i III Rzeszy.

 

Zakłamani do szpiku kości

Empatii autora książki wobec Auego nie wywołuje nawet jego powikłana historia rodzinna. Littell operuje bowiem kategoriami tragedii, a nie melodramatu. To prawda, że Maksymilian miał wszelkie powody, by nie identyfikować się z nikim i nie wyznawać żadnych zasad. Jest człowiekiem absolutnie wykorzenionym. Porzucony przez ojca, obwiniał matkę za to, że nie zrobiła nic, by zatrzymać męża w domu. Po dziecięcym romansie został za karę wysłany do katolickiej szkoły z internatem, gdzie szybko przeżył homoseksualną inicjację. Jest też w jego historii kazirodcza relacja z siostrą oraz zabójstwo matki i ojczyma, co tworzy aurę przypominającą Oresteję. A jednak Littell nie ułaskawia swojego bohatera, tylko pokazuje niemieckie przyzwolenie na kłamstwo i kolejne odsłony zła, co widać w historiach innych bohaterów książki, obecnych również w słowackiej inscenizacji.

Siostra Una zerwała z bratem i chce żyć spokojnie u boku słynnego kompozytora, który przyznaje się do swoich ekscesów skierowanych przeciwko żydowskim kolegom muzykom. Brzydzi się praktykami III Rzeszy, a jednocześnie pozostaje antysemitą. Oglądamy galerię ludzi zakłamanych do szpiku kości. W chwili szczerości, na którą ich nie stać, mogliby powiedzieć, że chcieli żyć, nie robiąc nic, by przeżyli inni.

W poważnym traktowaniu spektaklu nie pomaga brak aktorskiej wiarygodności słowackiego zespołu. Noszenie mundurów zaprojektowanych niegdyś przez Hugo Bossa nie wystarczy, by zagrać Niemców. Plarezki i loki spływające na plecy słowackich artystów wywołują niezamierzony efekt komiczny. Zaś rzekoma brutalność niemieckich bohaterów godna jest operetki. Jeżeli Łaskawe było najlepszą słowacką produkcją 2014 – jaki musiał być poziom innych? Zawód wywołuje też występujący w roli głównej Ľuboš Kostelný. Jego gra jest jednowymiarowa i kłóci się z wewnętrznym rozdwojeniem postaci. Być może słowacki aktor uznał, że wystarczy opowiedzieć niesamowitą historię i to wyręczy go z konieczności zagrania jej.

W finale sunąca w stronę proscenium ceglana ściana zmiata niczym buldożer krzesła i stoliki berlińskiego kabaretu. Robi wrażenie buntu teatralnej machinerii, która uwolniła się spod kontroli reżysera i zaprotestowała przeciwko miałkiej i bezpłciowej adaptacji.
 

Teatr Narodowy w Bratysławie
Łaskawe Jonathana Littella
reżyseria Michal Vajdička
premiera 2 kwietnia 2014