12/2015
Emocja miesiąca: Taki etap

Kateryna Hornostaj

Emocja miesiąca: Taki etap

W listopadzie w mojej kuchni stoi kalina i ostatnie jesienne kwiaty w wazonie, takie żółto-błękitne, babcia je nazwała „gwiazdeczkami”. Pamiętam je zaśnieżone koło naszego domu na wsi. Było wtedy tyle śniegu. Zasypywał okna, próg, drzwi. Moi dziadkowie przerzucali go drewnianymi łopatami, a ja potem biegałam w walonkach, owinięta puchowym płatkiem, w wąskich śnieżnych korytarzach. Nad głową błękitniało niebo. To wszystko, co widziałam – śniegowe ściany i niebo. Było wtedy dużo śniegu…

I było także dużo wojny. Filmy, programy, święta, książki – wszystko o wojnie. Skończyła się prawie czterdzieści lat wcześniej, ale miało się uczucie, jakby wydarzyła się wczoraj. Jeszcze żyli weterani, przychodzili do szkoły w orderach i medalach i opowiadali o swoich wyczynach. Pomniki i nazwy ulic mówiły o wojnie. Dwa parki w mojej dzielnicy nosiły nazwy park Zwycięstwa i park Chwały Partyzanckiej. Wszystkie lęki i cała duma związane były z wojną. Taka była polityka – bać się i być dumnym.

Mój dziadek, kiedy umierał w wieku 76 lat, przypominał dziewięćdziesięciolatka. I krzyczał „czołgi”, i naciągał na siebie kołdrę w kratkę, chował się. A babcia na cmentarzu rozpaczała: „Dlaczegoś mnie porzucił, mój żołnierzyku”. Żołnierzyku… W Kijowie mieszkałam z rodzicami w rejonie DWR3 – Darnyckiego Zakładu Remontu Wagonów. Nocami budził mnie łoskot – łączyli ze sobą jakieś wagony. Dźwięki te przypominały mi wojnę, której nigdy nie słyszałam na żywo. Płakałam, biegłam do łóżka rodziców, czasem zupełnie nie w porę.

Całe moje pokolenie zawsze bało się wojny.

Potem przyszły lata dziewięćdziesiąte. O wojnie coraz mniej wspominano, weterani wymarli, nowe pokolenie bało się zupełnie czegoś innego. Nikt z nas nie miał pojęcia, że przyjdzie nam przeżywać taki archaizm jak wojna. Szok, stres, zaciekawienie, strach, panika, współczucie, nienawiść, duma, ból – prawdziwy wstrząs świadomości przeżywają teraz Ukraińcy. I znów telewizja, teatr i film mówią o wojnie. Nie tak dużo, jakby się chciało, i nie tak mało, jakby się chciało, i nie tak uczciwie, i nie tak głośno. Dodajesz swój głos do ogólnego chóru, chcesz, by cały świat cię usłyszał i współczuł.

Przedwczoraj wracałam z Sofii. Na lotnisku we Frankfurcie przypadkowo spotkałam znajomego reżysera ukraińskiego. Wracał z rezydencji teatralnej w Niemczech. W 2014 roku był przez kilka miesięcy w niewoli w Słowiańsku, siedział w piwnicy, katowano go. Cudem wyszedł na wolność. Teraz wyjeżdża na zagraniczne rezydencje, dzieli się tym, co przeżył. W czasie rezydencji robił pokaz na podstawie swego osobistego pamiętnika, który ostatnio prowadził. A ja wracałam z Sofii, gdzie odbyło się czytanie mojej sztuki. Sztuka ta jest bardzo osobista, o wojnie i miłości, mogę jej słuchać tylko w języku obcym, w zagranicznych teatrach.

Samolot wiózł nas na Ukrainę, przelatując nad połową Europy. Powiedziałam: „Sprzedajemy swoje cierpienia”. Zapadło mi w pamięć to, co odpowiedział. Nie pamiętam dosłownie, ale sens był mniej więcej taki: „Przeraża mnie to, nie prowadzi do rozwoju, do wyjścia z kryzysu. Za wiele mówimy o naszych cierpieniach, emitujemy nasz ból na cały świat, to ślepa uliczka”. Zaczęłam o tym myśleć, faktycznie, kiedy rozmawiasz z człowiekiem, który przez cały czas opowiada o swym bólu, na początku mu współczujesz, ale potem po trochu zaczynasz się odsuwać. Współczucie ludzi dla cudzego bólu ma określone granice. W pewnym momencie działa instynkt samozachowawczy. I na zawsze pozostaje uczucie, że w tym człowieku jest za dużo bólu, by pójść razem z nim na kawę albo robić biznes.

Tak samo jest z naszą wojną? Wystarczy straszenia szlachetnych sąsiadów, bo się odsuną? Wystarczy straszenia samych siebie, bo przyrośnie to do nas na zawsze? A jak się ma do tego wypowiadanie własnych traum? Jak się mają do tego Żydzi, którzy niezmordowanie opowiadają o Holokauście? Kiedy zbierałam materiały o Wielkim Głodzie na Ukrainie do swojej sztuki, byłam bardzo zła na świadków tych wydarzeń – nie wszyscy chcieli o tym mówić. Odpowiadali: „Po co to wspominać. To było takie straszne”. A ja chciałam krzyczeć, że trzeba, trzeba wspominać i mówić o tym, by następne pokolenia wiedziały, pamiętały tę lekcję, pamiętały tę ofiarę, wyciągały wnioski. Żeby świat wiedział o tej zbrodni przeciwko ludzkości i żeby winni wyznali swoją winę.

Nie mam odpowiedzi na pytanie, jak się powinien zachowywać naród w stosunku do własnych traum. Nie wiem, czy istnieje podręcznik, w którym by tego uczono. Po prostu myślę o tym. Śledzę swój stan od dwóch lat, od początku Majdanu (równo dwa lata temu to się wszystko zaczęło), i wyciągam jakieś mikrownioski. Okres rozpaczy, paniki i odczucia końca świata towarzyszył mi bardzo długo. Ale w ciągu ostatnich miesięcy zaczęło to odpuszczać i zamieniło się na jakieś uczucie pełni i nawet harmonii. Wszystko jest takie piękne. Nawet koniec listopada w średniej szerokości geograficznej. A przed nami zima i zaśnieżone parki Kijowa. Nie chce się donikąd jechać, nie chce się krzyczeć i nie chce się współczucia. Chce się pracować w jasnym pokoju i żeby było cicho. Taki etap.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun