12/2015

Farba ukrywa chore ciało

Szepty i krzyki w reżyserii Ivo van Hove’a to spektakl pęknięty, tylko połowicznie przenoszący bogactwo psychologiczne i wizualne filmowego arcydzieła Ingmara Bergmana.

Obrazek ilustrujący tekst Farba ukrywa chore ciało

Marcin Oliva Soto

 

Bracia i siostry

Przyjazd Ivo van Hove’a, jednego z najgłośniejszych europejskich reżyserów, na wrocławski „Dialog” wzbudził zrozumiałe emocje i zainteresowanie. Choćby dlatego, że belgijski reżyser zapisał się w historii festiwalu jako autor jednego z najważniejszych wydarzeń – pokazu Tragedii rzymskich opartych na dziełach Szekspirowskich: Koriolanie, Juliuszu Cezarze oraz Antoniuszu i Kleopatrze. I tym razem szef Toneelgroep Amsterdam przeniósł klasyczny już tekst, tym razem Bergmana, do współczesności. Rozpisał sceniczną partyturę również na rekwizyty najnowszych technologii, co podkreśla, że dzisiejsze poczucie pustki ma zupełnie inny wymiar niż kiedyś. Niegdysiejsi bohaterowie przeżywali dramat uwikłania we własny los bądź opuszczenia przez Boga. Teraz głównym problemem jest samotność w najbliższym otoczeniu, podkreślana przez nagromadzenie elektronicznych gadżetów, które zamiast przynosić wytchnienie – potęgują poczucie zerwania międzyludzkich relacji.

Pracując nad filmem, Bergman rozstawił kamery w osiemnastowiecznym domu i parku widokowym, przedstawiając rodzajowo-psychologiczny dramat z początku XX wieku. Jego zbiorowym bohaterem jest mocno sfeminizowana rodzina, która zbiera się, by pożegnać chorą na raka siostrę Agnes. Odwiedzające ją siostry Karin i Maria nie sprawdzają się w roli samarytanek. Zamiast tworzyć atmosferę pełnego miłości pożegnania najbliższej osoby, pogrążają się w piekle rodzinnych porachunków. Ich przyczyną są powikłane relacje z dzieciństwa oraz okresu dojrzewania, a także niedojrzałość matki, uciekającej przed codziennymi obowiązkami w świat lektur. Matka związki między siostrami skomplikowała, traktując każdą w niezwykle subiektywny sposób.

Jan Versweyveld, scenograf Ivo van Hove’a, zamiast domowej przestrzeni z łóżkiem w centrum sypialni stworzył na scenie klimat szpitala w domu. Nagromadzenie medycznego sprzętu zachwyciłoby specjalistów z branży, ale im bardziej nowoczesna technologia stoi na straży zdrowia pacjentki – tym większe jest wyobcowanie Agnes z kręgu najbliższych. Oglądamy przestrzeń pozbawioną rodzinnego ciepła. Dosłownie wyjałowioną z serdeczności i intymności.

Agnes (Chris Nietvelt) nie budzi o poranku czuły pocałunek albo delikatne muśnięcie ramienia, tylko, jak to bywa w nowoczesnym przybytku służby zdrowia – automat. Wyje zegar-syrena, uruchomiając komputer oraz telewizor. Wszystko jest nieludzko zautomatyzowane. To nie dom, tylko sala śmierci, bardziej przypominająca hospicjum niż rodzinne gniazdo.

Siostry Maria (Halina Reijn) i Karin (Janni Goslinga) nie stronią od udzielania pomocy, ale wszystko, co robią, odbywa się w trybie obrzydliwego obowiązku, nie zaś odruchu serca. Na próżno spodziewać się słów pociechy. Przestrzeń przenika, a wręcz rozdziera, nieustanne rzężenie umierającej Agnes. Zamiast przynosić ulgę – wzmaga napięcie. Udziela się ono siostrom, które bardziej niż dramatem Agnes pochłonięte są rodzinną psychodramą. Absurdalnie toksyczne rozmowy podkreślają wykluczenie umierającej siostry.

Scena obmywania jej zbolałego ciała wyreżyserowana jest przez van Hove’a tak, by czyny przeczyły słowom. Miłość sióstr jest fałszywa, co podkreślają rozłożone w geście ukrzyżowanego Jezusa ramiona Agnes. Czuje powierzchowność zachowań sióstr tym bardziej, że prawdziwą miłość okazuje jej pozornie obca osoba, czyli służąca Anna (Maria Kraakman).

Z jej udziałem oglądamy wzruszającą scenę przeniesioną z filmu: Anna odsłania piersi i przytula chorą panią, by tchnąć w jej zbolałe, stygnące ciało odrobinę ciepła i życia. To pieta, której widok rozdziera. Podkreśla udręczenie życiem w rodzinie i jej rozpad. W tym jednym obrazie zbiegają się inspiracje Bergmana, który połączył w losie swoich bohaterek dramat Trzech sióstr Czechowa i Braci Karamazow Dostojewskiego.

 

Cykl życia i śmierci

Każdy, kto widział film Bergmana, ma w pamięci wysmakowane obrazy pałacu i parku, gdzie kolorystyka wnętrz i pejzażu dopowiadała treść tytułowych szeptów i krzyków. Światło dawało nadzieję, wyrażało podskórny nurt życia, zaś jego zanik lub brak podkreślał nieuchronność końca. Ale u Bergmana ważną rolę grała wszechogarniająca natura, która przyjmowała ciało zmarłej, by dopełnić cyklu życia i śmierci w sposób przejmująco łagodny, harmonijnie ponadczasowy.

Ivo van Hove, operując w przestrzeni współczesnego domu przerobionego na szpitalną umieralnię, zdecydował się na plastyczny performans. Agnes jest awangardową artystką wizualną. Pleksiglasową ściankę zamykającą przestrzeń wokół łóżka w odruchu buntu maże i zamazuje farbą. Czyni to w niezwykle ekspresyjny, rozpaczliwy wręcz sposób. Swoją śmierć zaaranżowała jak akt twórczej wściekłości. O ile u Bergmana główna bohaterka odchodząc, dokonywała pojednania z naturą, o tyle Agnes w spektaklu van Hove’a przekracza granice życia i śmierci, kontestując swoje chore ciało. Oblała je i utaplała farbą w krzykliwym, fosforyzującym kolorze: stała się podmiotem happeningu-instalacji, protestu przeciwko niedoskonałości ludzkiej natury. Nie ma w geście Agnes cienia chrześcijańskiej pokory i pogodzenia z losem.

Również w późniejszych reminiscencjach Agnes pojawia się jako performerka czyniąca ze swej choroby oraz chorego ciała temat audiowizualnej instalacji. Zapisuje swój dramat, a jednocześnie odczynia go, śledząc własne działania okiem kamery. Miksuje na żywo swój portret wideo z przezroczami przedstawiającymi budowę macicy, którą zaatakował nowotwór.

W obrazach, które są manifestem bezradności i próbą oswojenia dramatu, objawia się pułapka kobiecej natury: piękne ciało zamiast dawać życie – przynosi śmierć. Wokół w ten sposób zakreślonego tematu koncentruje się druga odsłona spektaklu. Bohaterki van Hove’a tworzą galerię ofiar swojej płci. Stały się nimi w złych relacjach z matką, ale i z mężczyznami. W każdym z tych związków ciało – kobiece ciało – jest formą więzienia, a i przeszkodą w uzyskaniu stabilizacji i szczęścia.

Ciało Karin sprawia, że stała się ofiarą swojego starszego męża Frederika (Hugo Koolschijn), który związek z żoną ogranicza do wieczornego seksu. Bez żenady przyspiesza fałszywy rodzinny rytuał kolacji, pomija dania i kawę, żeby rozpocząć stosunek. Poczucie uprzedmiotowienia staje się przyczyną autoagresji, zamachu na własną płeć. Karin rozgniata w palcach kieliszek, by szkłem okaleczyć sobie waginę. To zabijanie kobiety w sobie jest samobójstwem popełnianym na raty. Jak każde samobójstwo jest alarmującym sygnałem dawanym światu. Karin chce, by mąż uświadomił sobie jej nieszczęście, którego stał się powodem. Tymczasem on, zniecierpliwiony oczekiwaniem w łóżku, przychodzi do jadalni z członkiem na wierzchu. Żona, okaleczając się, przecięła ostatnią nić ich związku.

 

Nadzieja

Van Hove nie tworzy bynajmniej feministycznej laurki. Zagubienie kobiet objawia się również w przygodach Marii, która zdradza męża i flirtuje z Lekarzem (Roeland Fernhout). Nie jest bez winy. Reżyser – pointujący w Szeptach i krzykach wiele wątków mocnymi, plastycznymi znakami – pokazuje rozpacz Lekarza w niezwykle teatralnej, a wręcz operowej scenie. Mężczyzna wchodzi na scenę, odsłaniając broczącą pierś. Ugodził się nożem. Jest w nim żarliwość i naiwność Jezusa Chrystusa z naturalistycznych wiejskich obrazów. Van Hove zgodnie z tytułem zamienia to, co było szeptem duszy, w krzyk ciała. Eksponuje duchowe rany i stygmaty.

W pierwszej części – nazbyt surowej i monotonnej – powiew duchowości wprowadza modlitwa pastora, który prosi, by śmierć Agnes miała swój sens. To niezwykła, przejmująca scena: pastor nie wierzy w to, co mówi. Przypomina Jezusa z obrazu Caravaggia, który mając w boku palce niewiernego Tomasza, sam nie wierzy w swoje zmartwychwstanie. Tyle bowiem wycierpiał.

Jednocześnie van Hove nie odbiera nadziei. Kołyszące się nad sceną beznamiętne oko kamery, a jednocześnie wahadło zegara, odliczające trudne dni na ziemi, ustępuje perspektywie wyzwolonej z chorego ciała Agnes. Jej performans niczym modlitwa przyniósł skutek. Zmarła bohaterka przeszła na drugą stronę życia – w jego wyłącznie duchowy wymiar. Gdyby wierzyła w Boga, można byłoby powiedzieć, że znalazła się w raju. Bez względu na to, gdzie jest, całkiem pogodnym głosem opowiada o tym, jaką ulgę odczuwa po śmierci. Niczym w happy endzie podziwia swoich najbliższych, wyobrażając sobie, jak dają jej znaki do nieba, układając się w sympatyczne figury na śniegu.

To oczyszczenie w zimowej bieli niczym rytuał obmycia grzechów jest jednak fałszywym happy endem. Dramat rodziny Agnes trwa. Siostry wyrzuciły z domu na poniewierkę jedyną bliską jej osobę, czyli służącą Annę. Bez grosza odprawy. Van Hove rezygnuje z szeptu, by przejść do krzyku: życie, ciało, rodzina i miłość są piekłem.
 

Toneelgroep Amsterdam
Szepty i krzyki Ingmara Bergmana
reżyseria Ivo van Hove
premiera w 2009 roku
pokazy w ramach festiwalu „Dialog” we Wrocławiu
17, 18 października 2015