12/2015
Jacek Kopciński

Zuzanna Waś

Widok z Koziej: Wszyscy jesteśmy Francuzami…

Na okładce programu tego niepokojącego spektaklu umieszczono zdjęcie nieprzebranego tłumu ludzi z flagami i transparentami: szarawa masa obserwowana z góry i zarazem wielkiego oddalenia, a przez to trudna do zidentyfikowania. Kto jednak oglądał reportaże ze styczniowych manifestacji na placu Republiki w Paryżu, łatwo rozpozna tamto zgromadzenie. Na stronie Nowego Teatru użyto podobnych zdjęć, tutaj jednak w kadrze zmieścił się jeszcze niewielki fragment pomnika Republiki. Na zdjęciu nie widać jednak postaci Marianny, symbolu rewolucji, choć wiadomo, że miliony ludzi podjęły swoją demonstrację u jej stóp nieprzypadkowo. Manifestując solidarność z zabitymi rysownikami „Charlie Hebdo”, głosili ideały republikańskie.

Współczesna Francja uczyniła je ideałami narodowymi, co wyraża symbolika trójkolorowej flagi, powstałej z połączenia królewskiej bieli z barwami zbuntowanego Paryża. W programie nałożono je na zdjęcie tłumu: dwa transparentne kręgi, błękitny i biały, otaczają czerwone pole, a ich regularny kształt kojarzy się tyleż z francuską kokardą, co z tarczą strzelniczą. W jej centralnym punkcie umieszczono napis FRANCUZI – tytuł spektaklu, ale także słowo identyfikujące zgromadzonych, którzy stali się celem. Po ataku dżihadystów w styczniu tego roku zginęło dwunastu obywateli Francji, w listopadzie nastąpił kolejny zamach, w którym zginęło ich dziesięć razy więcej. O ile w przypadku pierwszego ataku w większości chodziło o konkretnych ludzi, w drugim ofiarami stali się ludzie przypadkowi, z pewnością także muzułmanie, których jedyną winą było to, że są Francuzami. Okładka programu jest wymownym znakiem tego wydarzenia (które miało miejsce już po premierze Francuzów), zastanawiam się jednak nad jej związkiem z przekazem samego spektaklu. Wygląda bowiem na to, że do zgromadzonych (symbolicznie!) celuje także reżyser.

W teatralnej adaptacji powieści Marcela Prousta W poszukiwaniu straconego czasu idee republikańskie nie istnieją. Ukazany na scenie w stylu współczesnego glamour świat arystokracji i bogatego mieszczaństwa w całości ufundowany jest na społecznej nierówności i wykluczeniu. Dotyka ono ludzi źle urodzonych, biednych i uważanych za obcych, wśród nich przede wszystkich Żydów. Korzystając z praw obywatelskich, wspinają się oni po drabinie społecznej, ale stale są z niej strącani za sprawą układów towarzyskich czy wręcz spisków, jak w przypadku Alfreda Dreyfusa oskarżonego o zdradę narodową. Należy zaznaczyć, że Warlikowski oskarża w swoim przedstawieniu nie tylko wykluczających, ale także wykluczonych, obarczając ich winą za uprawianą mimikrę, która przejawia się brakiem reakcji na przypadki jawnej dyskryminacji z obawy o zdobytą pozycję. Do tego grona dołącza także homoseksualistów i artystów, prowadzących podobny rodzaj gry i marzących o ekskluzywnej pozycji gdzieś na szczytach społeczeństwa. To ważna i odważna konstatacja w ustach artysty, który zdaje się już nie wierzyć w proste recepty na społeczną sprawiedliwość, a źródeł zła szuka w ludzkiej naturze.

Życiem bohaterów spektaklu kieruje pożądanie i zakłamanie. Poniżający łakną ciał i talentów poniżanych, udając niezainteresowanie i wyższość. Poniżani, buntując się przeciwko układowi, lgną do tych pierwszych, próbują nimi manipulować, a nawet zająć ich miejsce. W świecie Prousta pokazanym przez Warlikowskiego nie było żadnej rewolucji, a ewolucja stosunków społecznych doprowadziła do ich kompletnego rozkładu. Jest to obraz przejmujący i dotkliwy, ale czy prawdziwy także dziś? Czy Francuzi rzeczywiście opowiadają o współczesnych Francuzach? – pyta nasza recenzentka Iwona Uberman w polemicznym tekście, którym chcemy rozpocząć debatę na temat przedstawienia Warlikowskiego. Zapytany o tytuł spektaklu, reżyser tłumaczy: „Trzeba było znaleźć dla tych postaci wspólny mianownik, dla ich ikoniczności i barbarzyństwa. Francuskość to coś, co generalnie podziwiamy. Ale możemy też myśleć o francuskości jako czymś zdegenerowanym. Istnieją przecież dwa uosobienia francuskości: pomnik Republiki i sedes Ludwika XIV oglądany w Wersalu przez cała Francję”. Świetnie znany nad Sekwaną reżyser postanowił nam pokazać Francję złotego sedesu i pewnie dlatego zakończył swój spektakl ekspresyjną sceną z Fedry Racine’a. Dlaczego jednak w programie przedstawienia patrzymy na tłum z placu Republiki?

Fotografia z jej emblematycznym znakiem i tytułem brzmi jak słynne „J’accuse…!” Zoli wypowiedziane w obronie Dreyfusa. Problem w tym, że towarzyszy jej echo odgłosów strzałów i detonacji, od których zginęli niewinni ludzie. Demonstranci natomiast nie wznoszą rasistowskich okrzyków, ale powtarzają proste „Je suis Charlie”, co w istocie oznacza „Nous sommes Français”. Jesteśmy Francuzami – czyli kim? Wbrew pozorom nie jest to pytanie dla nas obojętne, skoro uderzeniem w Paryż islamiści atakują całą Europę. Jaką Europę?

Można nie zgadzać się z Warlikowskim i, zmniejszając perspektywę okładkowego zdjęcia, pokazać twarze Francuzów, na których nie ma grymasu odrazy (tak charakterystycznego dla bohaterów Warlikowskiego), oraz hasła solidarności i braterstwa, którymi dzielą się ze światem. Nie sposób jednak zagłuszyć w sobie lęku, że degeneracja bohaterów Francuzów dotyka nas w stopniu większym, niż przypuszczamy, niezależnie od miejsca, jakie zajmujemy w naszym demokratycznym społeczeństwie.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.