1/2016

Jazda figurowa na śmierć

Marciniak plastycznie pokazuje rozziew pomiędzy wysublimowanym pięknem muzycznych fraz i zepchniętą do podziemia biologią niedoszłej wirtuozki.

Obrazek ilustrujący tekst Jazda figurowa na śmierć

fot. Natalia Kabanow

Nie da się ukryć, to spektakl perwersyjny. Nie dlatego, że gorszy. Obietnica seksu na żywo, która postawiła na nogi całą Polskę, rozpalając potężny konflikt społeczny, ostatecznie nie została spełniona. Z wielkiej chmury, jaka przed premierą zawisła nad budynkiem teatru, na scenę spadł niewielki deszczyk. A ściślej – żółta strużka moczu, pieczętująca akt rozkoszy. Spektakl Eweliny Marciniak uwodzi pięknem, ale to piękno zdradliwe.

Horyzont sceny zamykają trzy wysokie ściany, na których umieszczono czarne, wielkoformatowe obrazy. To przejrzysta aluzja do słynnej, wielowyznaniowej kaplicy w Huston, udekorowanej wielkimi płótnami Marka Rothki. Przestrzeń, wykreowana przez Katarzynę Borkowską, jest świątynią i grobowcem piękna. Wszystko tu jest dwuznaczne. Trzy nieustannie manewrujące po scenie fortepiany to maszyny do produkcji przyjemności i wyrafinowanych tortur. Schludna mieszczańska kuchnia może stać się scenerią dzikich fantazji seksualnych. Poczciwa rozkładana wersalka – prokrustowym łożem dwóch kobiet, trwających w wyniszczającym zwarciu. Dwuznaczne oblicze ma też parada pięknych form, jakie przelewają się przez scenę, bo to piękno jest po nic. Prawdy należy szukać na jego antypodach. Jak objaśnia publiczności Krytyk – sztuka to rodzaj szamba, w którym gromadzą się bytowe ścieki. Na tym polega jej katartyczna funkcja.

Ta deklaracja jest nie tylko zaczepką wobec mieszczańskiej widowni. To również wypowiedzenie wojny sztuce narcystycznej, która odwraca wzrok od brudów życia, by produkować nieskazitelne w swej doskonałości piękno. Jej modelową figurą w spektaklu Marciniak jest szkoła muzyczna. To kuźnia bogów, których wielkość hartuje się w piekle upokorzeń. Morderczy wyścig do doskonałości przypomina tu samonapędzający się mechanizm przemocy, w którym nie ma oprawców ani ofiar, bo wczorajsi wychowankowie gładko wchodzą w role treserów wobec swoich własnych uczniów.

Podstawą scenariusza spektaklu jest Pianistka – powieść spopularyzowana przez głośny film Michaela Hanekego ze świetną rolą Isabelle Huppert. Trzy miniatury z cyklu dramatycznego noblistki Śmierć i dziewczyna stanowią co najwyżej przyprawę, łagodzącą ostry smak historii o uzależnionej od matki nauczycielce muzyki, której stłumiona seksualność znalazła kompensację w dzikich fantazjach erotycznych i skłonności do masochizmu.

Marciniak plastycznie pokazuje rozziew pomiędzy wysublimowanym pięknem muzycznych fraz i zepchniętą do podziemia biologią niedoszłej wirtuozki, którą porażka na końcowym szkolnym egzaminie skazała na rolę kaprala, musztrującego przy klawiaturach pianistyczny narybek. Widzowie mają okazję delektować się muzyką Bacha i Schuberta, wykonywaną przez dwóch solistów, lecz jej piękno wydaje się jakoś ułomne, skażone seansami okrucieństwa, jakie odbywają się podczas lekcji. Nauczycielka Małgorzaty Gorol – zapięta na ostatni guzik, sztywna, perfekcyjna w każdym geście – wydaje się nieprzeniknioną bryłą lodu. Jest w niej coś z muzycznej maszyny – do mówienia, chodzenia i seksualnej gimnastyki. Traktuje uczniów jak przedłużenie klawiatury, lecz tego samego chce również dla siebie – marzy o tym, by jej używano, zadając ból. Gdy w jej życiu zakiełkuje flirt z uczniem, zapragnie stać się instrumentem najbardziej perwersyjnych rozkoszy. Ten romans nie skruszy jednak jej lodowego pancerza. O swoich potrzebach miłosnych opowie rzeczowo i precyzyjnie, recytując długą listę możliwych okaleczeń własnego ciała. Zbliżenie między nimi eksploduje akrobatycznym fajerwerkiem, inspirowanym ewolucjami jazdy figurowej na lodzie. Duet miłosny ostatecznie przekształci się w trio, bo Andrzej Kłak występujący w roli Ucznia otrzyma pomocnika, by ciało przybranej w zwiewny kostium zawodniczki mogło zatracić się w diabelskim młynku obrotów i fruwać po strzelistych trajektoriach jak piłeczka w rękach żonglera.

Źródłem osobowościowych deformacji pianistki jest w powieści Jelinek dom, a ściślej – toksyczny związek z matką, która, mimo upływu lat, wciąż widzi w córce część własnego ciała, odbierając jej prawo do samostanowienia.

Ewelina Marciniak zamyka hermetyczny kokon, w jakim żyją obie kobiety, pomiędzy kuchnią, telewizorem i wspólnym legowiskiem na niewygodnej wersalce. To obszar bezwzględnej władzy Matki, której Ewa Skibińska nadaje karykaturalne rysy domowego potwora. To figura celna w każdym geście: rozpasana w zrzędliwości, pretensjonalna w uproszczeniach, pomysłowa w gestach zamordyzmu, emanująca – jeśli nie urokiem, to grozą seksapilu.

Ale domową farsę rozsadza w spektaklu Marciniak świat fantazji. Wizje i przywidzenia sączą się ze wszystkich szczelin, halucynacje okrywają bezbarwne życie nauczycielki płaszczem wybujałych wizji. Ich źródłem są fragmenty cyklu dramatycznego Śmierć i dziewczyna, znaczące kolejne epizody z życia pianistki poetyckim ściegiem. W tych obrazach dochodzi do głosu stłumiona część osobowości nauczycielki, zaszyfrowana w figurach baśniowych archetypów. Są wśród nich królewny oczekujące wyzwolenia, zła macocha i brodaty krasnal-patriarcha, którego zgon, rozegrany w krótkiej, pantomimicznej scenie, przywołuje wspomnienie śmierci ojca bohaterki w szpitalu psychiatrycznym. Jej baśniowym awatarem jest też postać Śpiącej Królewny/Uczennicy (Katarzyna Strączek), dręczonej koszmarem niekończącego się egzaminu.
Wyobraźnię pianistki obsesyjnie nawiedzają zakamuflowane figury pragnień seksualnych – tajemnicze, milczące, przybrane w maski i obcisłe, lateksowe kostiumy. To obrazy plastycznie wysmakowane, jak w scenie orgii, która zbiorową ekstazę zamraża w formę przetaczającego się w zwolnionym rytmie walca splecionych ze sobą, nagich ciał. Od rzeźbiarskiego piękna tych wizualnych medytacji dość mocno odbiega naturalistyczna sytuacja w peep-show, zrealizowana z udziałem pary aktorów porno.

Cel tej sceny nie jest jasny. Wystudiowana, poddana choreograficznej dyscyplinie, gra całego zespołu uwydatnia surowość tych dwojga. Być może miało być odwrotnie, może to ich obecność, niepoddana rygorom formy, miała obnażać sztuczność pozostałych – stało się jednak inaczej. Z pewnością nie był to pornograficzny eksces, bo pornografia to jednak show, tymczasem ciała aktorów, pozbawione towarzyszącej im zazwyczaj zmysłowej celebry, nie wyrażały niczego, poza karykaturalną w tych warunkach rutyną. Nie miało też znaczenia, czy ów seks na żywo był symulowany, czy nie – umieszczenie tej akcji na peryferiach sceny i tak czyniło ją mało czytelną. Zamiast prawdy i sztuczności zderzyły się więc dwie konwencje, przy czym aktorzy porno mieli w tej konfrontacji znacznie mniej szans niż artyści dramatyczni. Niewykluczone, że ów naturalistyczny kontrapunkt miał zdezawuować pornografię i obnażyć jej mechaniczną nudę w zestawieniu z ekscytującym pięknem seksualnych fantazji. Byłby to jednak wniosek zbyt oczywisty. Ostatecznie sprowadzona z Czech para zawodowców dała krótki show z towarzyszeniem muzyki i stroboskopowych świateł na początku spektaklu, lecz obraz ten, ujęty w bardzo wyraźny nawias, należałoby raczej uznać za żart rozładowujący przedpremierowe napięcie, a nie za właściwe otwarcie przedstawienia.

W konfrontacji różnych wymiarów seksualności najsilniej zadziałał więc język symboliczny. Plastyczne fantazje powiedziały więcej o tajemnicach ciała, i jego zatraceniu między pożądaniem i śmiercią, niż przebłyski realizmu. Jeśli coś w tej licytacji prawdy i sztuczności domagało się realnego wybrzmienia, to właśnie śmierć, trochę zanadto złagodzona w finale baśniową metaforą. Ta śmierć jest przecież wpisana w los bohaterki – w jej autoagresję, będącą w istocie gestem wyzwalającego buntu, i w jej ciało, które już za życia było grobowcem. Tymczasem skrwawiona nagość dziewczyny w ostatnim obrazie jest raczej emblematem, ucieczką w bezpieczny znak. Gdzieś rozmywa się też ciekawie zainicjowany motyw sztuki – jej okrucieństwa, dróg do prawdy i alienacji z biologicznego porządku egzystencji.

Mimo zastrzeżeń nie ma wątpliwości, że Śmierć i dziewczyna to kolejne potwierdzenie świetnej kondycji artystycznej Eweliny Marciniak i jej twórczego kolektywu: autorki scenografii – Katarzyny Borkowskiej i choreografki – Dominiki Knapik. Ich wspólne prace mają klarowny styl, w którym wrażliwość wizualna i muzyczna współbrzmi z perfekcyjnie zakomponowaną formą aktorską. Tę jakość uwydatnił zespół Teatru Polskiego, którego bajeczna technika nadała biomechanicznym partyturom ruchowym walor świetnie zorkiestrowanej całości. To przewrotny znak czasu, że właśnie ten wyestetyzowany spektakl stał się sztandarem na barykadzie politycznej wojny i zapewne przejdzie do historii z doprawioną w ferworze walk gębą. To jednak temat na zupełnie inny tekst.

 

Teatr Polski we Wrocławiu
Śmierć i dziewczyna wg utworów Królewna Śnieżka, Śpiąca Królewna i Rosamunde
ze zbioru Śmierć i dziewczyna I–V. Dramaty księżniczek Elfriede Jelinek
tłumaczenie Mateusz Borowski, Małgorzata Sugiera
reżyseria Ewelina Marciniak
opracowanie tekstu i dramaturgia Łukasz Wojtysko
muzyka Piotr Kubiak
choreografia Dominika Knapik
premiera 21 listopada 2015

krytyk teatralna, stała współpracowniczka „Teatru”. Autorka monografii Kazimierz Junosza-Stępowski (2000) i zbioru recenzji Spacer po barykadach (2014).