1/2016

Na ołtarzu Europy

Książę Niezłomny to najlepszy, najbardziej zwarty i wyrazisty spektakl Pawła Świątka od czasu debiutanckiego Pawia królowej. W czasach konsumeryzmu i terroryzmu – przypomina o istocie poświęcenia, wybaczenia, ale i niezłomności.

Obrazek ilustrujący tekst Na ołtarzu Europy

fot. Magda Hueckel

Książę Niezłomny, swobodny przekład dramatu Pedra Calderona de la Barca dokonany przez Juliusza Słowackiego w 1843 roku, obrósł teatralną legendą. Najsłynniejsza była inscenizacja Jerzego Grotowskiego we wrocławskim Teatrze Laboratorium w 1965 roku. Ale ważny okazał się również spektakl, niesłusznie dziś zapomnianego, Bohdana Cybulskiego w szczecińskim Teatrze Polskim w 1977 roku. Tytułową rolę grał w nim Andrzej Wichrowski, obecnie aktor łódzkiego Teatru im. Stefana Jaracza. W spektaklu Pawła Świątka wciela się w postać muzułmańskiego Króla Tangeru, odpierającego krucjatę Portugalczyków pod wodzą chrześcijańskiego księcia Don Fernanda (Paweł Paczesny).

Antropologia i chrześcijaństwo

Spektakl Grotowskiego obrósł legendą również ze względu na tytułową kreację Ryszarda Cieślaka. Twórca Laboratorium od początku pracował z nim osobno, budując już podczas prób atmosferę starcia dwóch światów: ubranego na ciemno Dworu oraz półnagiego Księcia, przepasanego tylko na biodrach, który idzie drogą Męki Pańskiej, Ukrzyżowania, Zmartwychwstania i Wniebowstępienia.

Grotowski nie stworzył bynajmniej spektaklu z ducha chrześcijańskiego, interesowała go raczej antropologiczna analiza kreowania świętości, męczennika i boga, podszyta seksualnością, jej wyparciem oraz transformacją w religijne uduchowienie i ekstazę. Znaczący był fakt, że Książę, w przeciwieństwie do swojego brata, w pierwszych scenach widowiska unikał kastracji. Potem eskalował swoją erotyczność w akcie spazmatycznego monologu, doprowadzając ciało do wibracji. Z Księciem – składającym swoje ciało w ofierze na skrzyni-ołtarzu rozświetlonej reflektorem – kontrastowała spowita ciemnością przestrzeń, z której wynurzały się na czarno ubrane postaci dworzan, grane m.in. przez Maję Komorowską i Zbigniewa Cynkutisa.

Bohdan Cybulski podjął się wystawienia Księcia Niezłomnego jako pierwszy po Grotowskim, co już było wydarzeniem. Szczeciński spektakl przenosił religijny aspekt sztuki z chrześcijańsko-islamskiej przeszłości w rzeczywistość sporu Kościoła z PZPR. Dawało to mocny obraz stanowczości i wierności zasadom, lecz nie podyktowanych nienawiścią i zapiekłością, tylko chrześcijańską miłością oraz laicką tolerancją. Powstał manifest myślenia „zło dobrem zwyciężaj”, wyrażonego w sztuce przez samego Słowackiego, który napisał o paradoksie zła, które w nadmiarze – musi obrodzić moralną odnową i dobrem.

Dobro i zło

Spektakl Pawła Świątka otworzył łódzką dyrekcję Sebastiana Majewskiego, do niedawna dyrektora artystycznego Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Zdecydowanie porzuca trop Jerzego Grotowskiego, bliższy jest myśleniu Bohdana Cybulskiego. Stanowi jednak autonomiczną, wybitnie współczesną wypowiedź, której stylistyka wywiedziona jest ze świata gier komputerowych oraz ich filmowych adaptacji. Związany z tym formalny chwyt znakomicie uruchamia romantyczną narrację Juliusza Słowackiego, która ze swoim natchnieniem, podwyższonym stanem emocji, a także językowym anachronizmem – mogłaby stanowić kłopot dla współczesnych, zwłaszcza młodych widzów, nieobytych z klasyką. Tymczasem przeniesiona w świat komputerowej bajki, której konstytutywnymi cechami są językowe stylizacje, czytelny podział na dobrych i złych oraz obecność rycerzy i wojów – swobodnie funkcjonuje w nowym środowisku.

Można mówić o rękawicy rzuconej realizmowi i naszej rzeczywistości. Społecznie i generacyjnie rzecz ujmując, odrealniony świat cyborgów, wzmocniony electropunkiem, wpisuje się w przestrzeń kontrkultury. Wyraża protest przeciwko władzy pojmowanej jako cyniczne manipulowanie masami oraz dyktat pragmatyzmu w oderwaniu od wartości. Duża w tym zasługa Dominika Strycharskiego grającego muzykę na żywo. Zasiada za klawiaturą jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu, wprowadzając widzów w klimat transowych dźwięków, zgrzytów, dzikich wokaliz i instrumentacji.

Trzeba podkreślić, że przy całej solenności opowieści Świątka oraz tonacji serio wyrażającej się zwłaszcza w sferze ideowej, warstwa dźwiękowa, a przede wszystkim wizualna spektaklu jest niezwykle zabawnym pastiszem świata gier komputerowych.

Reżyser opowiada wprost historię o dobru i złu, co zaspokaja potrzeby widzów o najmniejszych wymaganiach, z myślą o bardziej wyrobionych – bawi się żartami z elektroniczych gier. A nawet robi wrażenie, jakby kpił z ich ograniczeń. Determinuje to ruch i gesty aktorów, programowo kanciaste, czasami niezborne, stylizowane na programy komputerowe starszej generacji. Aktorzy mówią z dużym napięciem, transowo, szybko, podniośle. Jak roboty. Efekt komiczny tworzy również „soundtrack” cyborgowej choreografii, a mianowicie dźwięki stąpających cieżko nóg czy też obracających się przegubów rąk, szyi i głów, podbite dźwiękiem zgrzytającego żelastwa. Najzabawniej wypadają sceny walki, celowo ograniczone do powtarzalnych, jednostajnych ruchów.

Ale bywa też, że postaci „zawieszają” się, blokują. Może to być wzięte za autotematyczną, autoironiczną uwagę do rzekomej anachroniczności głównego motywu – apologii chrześcijaństwa, które dla wielu nie jest w stanie przekroczyć granicy postępu cywilizacji i wyrazić się w nowoczesnej formie. A przecież ostatecznie pokonuje te przeszkody, zaś Świątek, niczym fan gier komputerowych, obracając reżyserskim joystickiem – kibicuje misji Księcia Niezłomnego. Eksponuje tęsknotę za prawdą, dobrem, która jest w nas tym większa, im bardziej brakuje wartości w życiu publicznym, społecznym, politycznym. Globalnie.

Słońce i kropla wody

Reżyser chce, wraz ze swoim natchnionym bohaterem, przekroczyć granice i podziały, jakie wiążą się z dzisiejszą wojną cywilizacji, religii, a także przemocą i terroryzmem. Nie przypadkiem szlachetność jest zaletą większości bohaterów spektaklu, a przynajmniej tych, którzy mają szansę wejść ze sobą w bardziej złożone relacje i poznać się wzajemnie, przełamać stereotypy. Ta rycerska cecha pomaga pokonać wszelkie uprzedzenia, nawet w czasie wojny, która trwa na scenie pomiędzy chrześcijaństwem i islamem. Najpierw Don Fernand darowuje życie przywódcy armii Tangeru Mulejowi (Mariusz Jakus), potem chrześcijanin może liczyć na wzajemność muzułmanina, gdy znajdzie się w niewoli tangerskiego Króla. Ten zaś, mimo że jego kraj został najechany – robi wszystko, by sprostać najwyższym wyzwaniom gościnności. W toksycznym środowisku złej wojny daje o sobie znać zbawienny, ekologiczny wpływ dobra. Można mówić o jego recyklingu, zaś motyw odzyskania i przetworzenia pozytywnych wartości, które nie zostały zniszczone do końca przez cywilizację wojny – objawia się także w kostiumach i scenografii w stylu „second-handu”.

Rycerze noszą motocyklowe chełmy, naszpikowane srebrnymi kolcami. Skórzane płaszcze przechodzą w stroje samurajskie i używane we współczesnych azjatyckich technikach walki. Król robi wrażenie pół człowieka, pół cyborga. Na oku, zamiast opaski, nosi komputerowy przetwornik obrazu. W tym mutancie ewidentnie jednak kołacze się duch człowieka, i to dobrego człowieka. Jego problem polega na tym, że został skazany na egzystencję w świecie podzielonym, zdominowanym przez logikę podboju.

Aurę katastrofy, w poczuciu której żyją bohaterowie, wyraża też pejzaż pustynii. W piasku toną szkielety samochodów, spod piachu wystaje wywietrznik podziemnego bunkra, a może ślad dawno zniszczonej cywilizacji. Świątek pokazuje więc w konwencji komputerowej bajki przyszłość, która jest powrotem do kanibalistycznych wojen ludzi pierwotnych. Pokazuje tragiczny ludzki constans.

Jednocześnie nie pozbawia nas nadziei. Od początku spektaklu sączą się do pustynnego świata krople wody. Konkretnie z nadscenia. Z początku niezauważalne, a potem wydobyte z pustynnego pejzażu gestem przemywania twarzy, powtarzanym przez Feniksanę (Magdalena Jaworska), córkę Króla. Przeznaczona władcy sąsiedniego mocarstwa, spragniona wielkiego uczucia, jest zafascynowana Don Fernandem, przez co odrzuca zaloty rodaka Muleja. Jej miłość nie zostanie bynajmniej skonsumowana – przynajmniej w fizycznym wymiarze. Odradza się za to duchowo. Wzruszający jest moment, gdy z teatralnego nieba opada na sceniczną afrykańską pustynię żyrandol słońca. Ma kształt serca obudowanego plastikowymi butelkami pet. Są praktycznie puste i nikt nie może liczyć na pełne zaspokojenie pragnienia, ale też przestało być ono śmiertelnie groźne. Jednocześnie miłość, której Feniksana zaznała dzięki Don Fernandowi, odsłania nieznane jej wcześniej sensy i znaczenia. Miłość w znaczeniu chrześcijańskim to ofiara, dzięki której śmierć nie stanowi kresu życia, tylko otwarcie drogi do wieczności. Don Fernand jak mantrę powtarza frazę: ziemia jest tylko gospodą, czyli przystankiem, w drodze do życia wiecznego. To dlatego Don Fernand odrzuca pokusę odzyskania wolności i spokojnej egzystencji kosztem oddania muzułmanom portugalskiej Ceuty. Nie godzi się na życie, które miałoby kosztować Europę utratę miasta pełnego kościołów.

Chrześcijański książę umiera przykuty łańcuchami do wraku samochodu, palony przez afrykańskie słońce, przyjmując pozycję Ryszarda Cieślaka z finału spektaklu Jerzego Grotowskiego. Świątek odrzuca wtedy kostium gry komputerowej, zaś Paweł Paczesny mówi swój monolog jak najbardziej serio, z głębi serca. Chyba zaczynamy tęsknić za Europą, która nie boi się walczyć o swoje wartości.

 

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Książę Niezłomny Calderona/Słowackiego
reżyseria Paweł Świątek
dramaturgia Seb Majewski
scenografia Marcin Chlanda
kostiumy Karolina Mazur
muzyka Dominik Strycharski
premiera 30 października 2015

krytyk teatralny i dziennikarz „Rzeczpospolitej”, redaktor „Teatru” w latach 2013 - 2022.