2/2016
Jacek Kopciński

fot. Zuzanna Waś

Sen o klasyce

 

 

Po wręczeniu nagród w Konkursie na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa” przyśnił mi się straszny sen. Oto nowa władza, żeby zagrać na nosie starej, postanowiła nie ogłaszać drugiej edycji konkursu, ale jednocześnie pójść dalej i stworzyć nowe, własne. Z początkiem roku ruszył więc Konkurs na Inscenizację Polskiego Misterium Średniowiecznego, a także Konkurs na Wystawienie Polskiej Tragedii Klasycystycznej, Polskiej Komedii Oświeceniowej, Polskiego Dramatu Romantycznego, Polskiego Dramatu Symbolistycznego i Groteskowego, Polskiej Sztuki Realistycznej, Polskiego Dramatu Poetyckiego i Polskiej Opery Narodowej oraz Baletu. Obudziłem się przerażony, ale w dzień trochę ochłonąłem i zapisałem w dzienniczku taką myśl.

Chociaż tęsknię za staropolszczyzną na scenie, polski romantyzm uważam za najlepszy na świecie, a dramat powojenny reaktywowałbym na wszystkie sposoby, przeraża mnie wizja „konkursywizacji” teatru. Co się stanie z inwencją, wyobraźnią i zwykłą ciekawością polskich reżyserów teatralnych, jeżeli ich wyborami artystycznymi będą kierowali urzędnicy i jurorzy? Bardzo jednak możliwe, że bez konkursu „na wystawienie” i „na inscenizację” teatr w Polsce rozstałby się z polskimi autorami na dobre – nie tylko zresztą z dawnymi. I wcale nie chodzi o sceny prywatne, ale o publiczne, na których musicalowe adaptacje klasycznych polskich powieści w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, skądinąd świetne, są tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Pytanie jednak, dlaczego do wystawiania polskiej klasyki trzeba reżyserów, a zwłaszcza dyrektorów polskich scen, namawiać? Co takiego stało się z teatrem, artystami, publicznością, że nie interesuje ich własna tradycja literacka i sceniczna? Uczone głowy mówią o zaniku zbiorowej pamięci współczesnych społeczeństw, globalizacji kultury i jej komercjalizacji, postdramatycznej emancypacji teatru, wreszcie o wojnie kulturowej, w której tradycja znalazła się na cenzurowanym. Jeżeli więc konkurs daje szansę i pieniądze na inscenizację dzieł wygrzebanych z przeszłości, należy się tylko cieszyć. Kilka lat temu narzekałem na tych łamach, że moi studenci nigdy nie widzieli Dziadów w teatrze – teraz mogą je oglądać w kilku miastach. Podobnie z dramatami Słowackiego, Wyspiańskiego, Micińskiego, nawet zapomnianego Nowaczyńskiego. Poprawiło się? Poprawiło. Uspokojony przestałem więc sobie łamać głowę tradycją, ale niedługo przyśnił mi się drugi sen.

Oto prawicowa władza ogłosiła liczne nowe konkursy, na które przekorni polscy artyści w większości odpowiedzieli po swojemu, czyli imitując modnych od lat dwóch reżyserów niemieckich, tudzież realizując estetyczny program „Krytyki Politycznej”, która tradycyjnie, bo w myśl prawie stuletniej koncepcji Brechta, wszelkie wartościowe działania teatralne utożsamia z budowaniem efektu obcości i subwersji. Dramaturdzy zabrali się więc do roboty i „przepisali” polskie misteria, tragedie, komedie, dramaty romantyczne, symbolistyczne i poetyckie w taki sposób, by (nie)znacznie zaprzeczyć ich sensowi, a reżyserzy szybko znaleźli klucz do polskiej klasyki, oglądając ulubione filmy, grając w kultowe gry i abonując nowe kanały tv. Batman, Joker, Marilyn Monroe, Amy Winehouse, Barbie i Ken, zjawy z Blair Witch Project, hipisowski Konrad, punkowy Samuel Zborowski, Grażyna na koszykarskim parkiecie pojawili się w inscenizacjach klasyki jeszcze za starej władzy. Teraz przez polskie sceny maszerowały zupełnie nowe postacie, o jakich nie śniło się polskim romantykom (znowu głównie im), a krytycy już pisali nowy słownik polskiego teatru Twoja lektura jest bez sensu, objaśniając polityczne znaczenie tego korowodu.

Obudziłem się zlany potem, a rano zapisałem sobie w dzienniczku taki morał. Obawiamy się, że naszą kulturę narodową wkrótce zastąpi globalny kicz, a szansy na odwrócenie czy choćby spowolnienie tego procesu szukamy w teatrze. Organizujemy więc konkursy, finansujemy wystawienia, nagradzamy artystów, licząc na to, że w polskich dziełach (nie tylko dawnych) znajdą oni impuls do żywej rozmowy z publicznością o sprawach dla niej ważnych i wyjątkowych. Tymczasem pod ich ręką dzieła te zmieniają się albo w nudną stylizację, albo – znacznie, znacznie częściej – w popkulturową trawestację klasyki, pomyślaną jako „atak” na tekst, jego interpretację, wreszcie zbiorową świadomość odbiorców. Oczywiście, nasza skłonna do mitologizacji zjawisk, postaw i czynów świadomość stale powinnna być „atakowana”, jaki jednak sens ma batalia, w wyniku której to, co złożone, swoiste i wyjątkowe, zostaje zastąpione tym, co proste, niewyrafinowane, powszechne jak seriale w kablówce i koncerty w sieci? Co znaczy Improwizacja Konrada w wersji podlanego rockmana z teledysku, z którym nie sposób wejść w jakikolwiek spór, ponieważ facet nie komunikuje nic oprócz własnej śmieszności? Albo kto pojmie i krytycznie oceni monologi Samuela z mistycznego dramatu Słowackego, wykrzyczane jak punkowy slam przez aktora z gitarą i mikrofonem? Nie wiem, pytam, może wytłumaczą mi to jurorzy konkursu „Klasyka Żywa”?

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.