3/2016
Obrazek ilustrujący tekst List do Jerzego Treli w związku z lekturą książki Beaty Guczalskiej

List do Jerzego Treli w związku z lekturą książki Beaty Guczalskiej

 

 

Szanowny Panie

Redakcja miesięcznika „Teatr” poprosiła mnie, abym napisał recenzję z książki Beaty Guczalskiej poświęconej Pana osobie. Zadanie przyjąłem z wdzięcznością, ale po przeczytaniu publikacji stwierdziłem, że właściwie nie mam nic odkrywczego na jej temat do powiedzenia. Książka jest dobra, rzetelna, starannie opowiada o Pana twórczości w różnych jej aspektach. Zresztą znamy autorkę i jej kompetencje, właściwie było niemożliwe, aby Beata Guczalska zepsuła tak wspaniały temat swej pracy. Skutkiem mojej lektury książki pt. Trela jest jedynie ten list, który ośmielam się do Pana skierować. Z góry przepraszam za być może zbyt osobisty ton korespondencji.

Nie chciałbym, aby to wyznanie zabrzmiało czysto kurtuazyjnie, ale piszę do Pana bezpośrednio, ponieważ mam bardzo silną potrzebę wyrażenia najgłębszego szacunku dla Pana. Książka Guczalskiej utwierdziła mnie w tej potrzebie. Mój szacunek dla Pana nie wynika tylko z uznania dla Pana dorobku aktorskiego, który ma już swoje miejsce w historii teatru. Bardzo mnie poruszają słowa na Pana temat, które Beata Guczalska przytacza. Zofia Niwińska na przykład mówi o Panu: „Uczciwy człowiek, wspaniały aktor”. Anna Dymna stwierdza: „Jurek jest prawy i uczciwy”. To właśnie dzięki tym cechom, zauważonym przez Konrada Swinarskiego, dostał Pan podobno rolę Konrada w Dziadach. Guczalska pisze: „Swinarski dostrzegł w nim to, co pozostawało nierozpoznane przez otoczenie: wewnętrzną czystość, prostolinijność. I determinację w dążeniu do celu. Także ludzką normalność, zwyczajność nieskażoną aktorskimi nawykami”. Bardzo rzadko się zdarza, żeby wybitni aktorzy czy w ogóle artyści zyskiwali tak dobrą opinię. Często wybaczamy im słabości charakteru, nawet uczynione świństwa, bo wszystko rekompensuje geniusz twórcy sztuki. Oczywiście Pan zapewne byłby świetnym aktorem, nawet gdyby nie miał tych wszystkich zalet. Ale byłby Pan prawdopodobnie w inny sposób świetnym aktorem.

Swoją drogą, ależ to musiało być wyzwanie! Aktor w trzecim roku pracy w Starym Teatrze, mając za sobą jeszcze nie tak wiele ról i raczej nie głównych, ma zagrać Konrada. W dodatku w pierwszej inscenizacji Dziadów po tych legendarnych Dejmkowskich z 1968 roku. I ma tę lutnię wziąć po Holoubku. Niestety nie mogłem zobaczyć Pana na żywo w roli Konrada. Ale pamiętam wrażenie, jakie spektakl zrobił na mnie podczas premiery telewizyjnej wersji pokazanej 31 X i 1 XI 1983 roku. To było wydarzenie w tamtym, marnym czasie, jakże silnie korespondujące z nastrojami, przynajmniej części widowni. Dziady budziły inne emocje niż dziesięć lat wcześniej na premierze, może nawet takie, które drażniłyby reżysera. Bo jednak romantyczna martyrologia brała górę. Jedynie dobiegający stukot obieranych jajek przez gromadę dziadów podczas Wielkiej Improwizacji, mówionej przez Pana w uniesieniu, pozostawiał trwałą gorycz.

Na żywo zobaczyłem Pana chyba po raz pierwszy w Portrecie Jarockiego. Á propos Jarockiego: Dorota Segda w rozmowie z Beatą Guczalską wspomina, jak reżyser Pana gnębił podczas pracy nad Faustem, a Pan zachowywał stoicki spokój. Podobno miał Pan powiedzieć: „Ja go znałem, nie chciałem się z nim kłócić, to wolałem stać i milczeć”. Jakie to ważne: umieć sensownie milczeć.

Guczalska przypomina, że Zofia Rysiówna przy okazji wręczenia Panu Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza, przyznanej przez redakcję „Teatru” za rolę Samuela w Sędziach, miała powiedzieć: „Tam, gdzie gra Trela, tam jest teatr narodowy”. Guczalska dodaje swój komentarz: „Istotnie trudno byłoby znaleźć na polskich scenach kogoś, kogo trafniej niż Trelę można by nazwać ambasadorem polskiej literatury. Jej medium, artystę, który przemienia zastygłe na kartkach litery w istniejące tu i teraz życie sceniczne – organiczne, spełniające się we wspólnocie widzów i aktorów”. Może tych ambasadorów literatury wśród naszych aktorów dałoby się więcej znaleźć, choć rzeczywiście zwłaszcza dzisiaj mogą się oni czuć jak wysłani na obczyznę. Nie chcę, pisząc do Pana, marudzić na współczesny teatr, przecież sam Pan doskonale wie, jak jest. Ale mogę zapytać, czy Jerzy Trela byłby tak dobrym aktorem bez dobrej literatury, w której grał? Nie tylko zresztą polskiej. I czy w ogóle można być dobrem aktorem teatralnym, nie grając dobrej literatury?

Pewnie z racji swoich doświadczeń zawodowych mam ogromny sentyment do Pana ról w Teatrze Telewizji. Beata Guczalska zresztą poświęca im osobny rozdział, słusznie zauważając: „Poetyka spektaklu telewizyjnego okazała się nader właściwym i skutecznym medium dla aktorstwa Jerzego Treli. […] Trela należy do aktorów grających przede wszystkim spojrzeniem i głosem, w mniejszym stopniu gestem i bryłą ciała. Te właśnie walory kamera telewizyjna potrafiła bezbłędnie wydobyć”. I wydobywała pod okiem na przykład Kazimierza Kutza: w Nocy Walpurgii, Stalinie, Antygonie w Nowym Jorku, Rodzinie, Kartotece rozrzuconej, ale także w przedstawieniach innych reżyserów: w Żegnaj, Judaszu, Proroku Ilji, Sędziach, Płaszczu, Mojej córeczce i w wielu, wielu innych spektaklach.

Muszę się Panu przyznać, że równie długo jak czytałem książkę Guczalskiej, wpatrywałem się w Pana zdjęcie na okładce. To nie jest chyba żaden portret z roli? Ale dobrze, że właśnie taki został wybrany. On koresponduje z pierwszymi zdaniami tekstu Guczalskiej: „Najsilniej zapada w pamięć twarz Jerzego Treli. Charakterystyczna, bardzo wyrazista, nie do pomylenia z żadną inną. Twarz o ciemnym kolorycie, mroczna, z wiekiem coraz bardziej poorana bruzdami”, i potem Guczalska plastycznie opisuje Pana usta, nos, brwi. „Ale najważniejsze są oczy […]. Duże, jasnoszare, czasem przybierające odcień błękitu, czasem zieleni – w zależności od światła, od rejestrującej taśmy, a najbardziej od rodzaju roli”. I później jeszcze autorka dodaje: „Ta szlachetna, nieco posępna – czasem nawet demoniczna – twarz jest przeważnie nieruchoma. Świetnie pasuje do jej charakterystyki sytuacja ze Ślubu Gombrowicza: Pijacy chcą pobić Ojca, dać mu w mordę, ale jakoś się nie udaje, bo ów »bardzo nieruchomą ma mordę. Mordę ma jak dom, jak ksiądz ma mordę!«”. I jeszcze jeden cytat z opisu Guczalskiej: „Twarz Treli to twarz-znak, w jej bruzdach są wyryte pokłady doświadczenia i wiedzy o człowieku. Nie takiej, jaką da się przekazać w słowach; tej, która wrasta głęboko w duszę i jest widoczna w spojrzeniu, w ułamkowej reakcji, w grymasie ust”. Gdybym był artystą tej modnej teraz sztuki, jaką jest tzw. wideo-art, to namówiłbym Pana na takie nagranie: kamera by rejestrowała Pana twarz w zbliżeniu, a Pan by tylko patrzył w obiektyw jak na zdjęciu w książce Guczalskiej, i mogłoby to trwać długo.

A jeśli już tak się zwierzam – równie mocno, jak lubię na Pana patrzeć, lubię Pana słuchać. I znów zacytuję Guczalską: „Z charakterystyczną, jedyną w swoim rodzaju twarzą (podobnie mocną i oryginalną twarz miał Gustaw Holoubek) związany jest głos. Niski, idący z głębi, jakby wydobywał się ze studni. Potrafi być potężny, brzmieć mocno i szeroko – zagarnia wtedy całą przestrzeń teatralną, wypełnia ją wibracjami niczym grające organy. Gdy jednak Trela w studiu nagrywa poezję, jego głos staje się bardzo intymny, ściszony – choć pod spodem wyczuwalne są drgania – i wydaje się, jakby na źródło dźwięków o ogromnej mocy ktoś narzucił gruby koc. Koledzy aktorzy z nutą zazdrości mówią, że przez ten głos wszystko, cokolwiek Trela powie, wydaje się od razu ważne, mądre, nadzwyczaj głębokie…”. Uwielbiam Pana monologi sceniczne, jak oczywiście te najsłynniejsze z Dziadów i Wyzwolenia Swinarskiego (także Adolfa z Dziadów Grzegorzewskiego), i ten finałowy Samuela z Sędziów Grzegorzewskiego, i ten smutno-śmieszny Szypowskiego z Klubu Polskiego Miśkiewicza. Trudno nie zgodzić się z Guczalską, gdy stwierdza: „Jerzy Trela jest wielkim mistrzem słowa, aktorem mowy i literatury – podobnym nieco do Gustawa Holoubka” (który to już raz Guczalska przywołuje porównanie z Holoubkiem?). Ale dołożyłbym do tego jeszcze jedno spostrzeżenie, które może wydać się paradoksalne: Pana milczenie też jest głosem. I ono również niezwykle pięknie brzmi. Powiedziałbym, że w książce Guczalskiej słychać Pana milczenie. Pewnie, że chciałoby się, żeby Pan tych wiele spraw swojej pracy, kariery, sztuki skomentował, wyjaśnił, coś dopowiedział z dzisiejszej perspektywy. Ale brak tych słów budzi także szacunek.

„Dla mnie to jest w ogóle człowiek tajemnica. Cały czas odczuwam w nim coś nie tyle niezrozumiałego, co nieobjętego” – mówi w rozmowie z Guczalską Stanisław Radwan, a Radwan zawsze potrafi oddać istotę rzeczy. A potem jeszcze dopowiada: „Według mnie jego tajemnica polega na tym, że on jest zawsze Trelą, i zawsze Jaśkiem, i Poetą, i tak dalej. Jest tymi dwoma ludźmi jednocześnie”. Właściwie chciałbym zapytać Pana, jak to się dzieje, że Pan jest zawsze Jaśkiem i Poetą? Skąd się to wzięło? Z Pana rodzinnych Leńcz? Z Liceum Plastycznego, w którym Pan się uczył? Z pierwszych ról w Teatrze STU? To są takie biograficzne pytania, które oczywiście mają tylko częściowy sens, bo przecież nie doprowadzą do pełnej odpowiedzi. Nie doszukujmy się więc przyczyny, dla której Trela jest Trelą. Anna Dymna mówi: „Woda jest woda, ogień jest ogień, Jurek jest Jurek. Po prostu”.

Jeszcze jedna sprawa. Bardzo mnie zastanawia motto, które Beata Guczalska nadała Pana biografii. Ono pochodzi z Wyzwolenia Wyspiańskiego:

Ja nie dbam. – Już skończyłem. Już na nic nie czekam.
Nawykłem do tych desek. Mogę precz. – Odwlekam.

Pośród tylu tekstów, które wypowiedział Pan ze sceny, Guczalska wybrała właśnie ten fragment. Wyczuwam w nim melancholię, która zaciemnia refleksję o Pana twórczości, im bliżej jesteśmy dnia dzisiejszego. Trzeba mówić tylko o melancholii, bo cóż po złości, która pewnie byłaby bardziej adekwatną emocją, by oddać to, co się stało. A stało się to, że Pan musiał odejść ze Starego Teatru w Krakowie – miejsca, które zapewne Pan kochał, choć nie wiem, czy kiedykolwiek złożył Pan takie wyznanie. Ale jeśli mogę pozwolić sobie na komentarz do tej sprawy, to powiem, że może lepiej, że Pana w Starym Teatrze nie ma.

I już na zakończenie tych wynurzeń – przypominam sobie taką sytuację: na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych prezentowany był Ślub Jarockiego z Pana wielką rolą. Scena, gdy Pan jako Ojciec biega wokół stołu i wydaje się, że ten bieg nie ma końca, a potem wskakuje Pan na szafę, by ogłosić się niedotykalnym – to jest obraz, który zawsze będzie tkwił pod powiekami, ilekroć to przedstawienie będę wspominał. Po spektaklu wybuchła owacja. W tamtym czasie na widowniach teatralnych często pojawiał się zagorzały teatroman o bardzo charakterystycznej sylwetce – zwykle nosił biały garnitur. Gdy Pan i pozostali aktorzy wychodziliście do braw, on zjawił się pod sceną i wyciągnął do Pana rękę. Pan odpowiedział na ten gest, a wtedy ów dżentelmen po prostu pocałował Pana dłoń. Wydało mi się to śmieszne i egzaltowane. A dzisiaj myślę, że zrobiłbym to samo, gdybym był mniej wstydliwy.

Ale jedno mogę zrobić na pewno. Nie wiem co prawda, jak dzisiaj u Pana z alkoholem. W książce Guczalskiej pojawia się trochę anegdot o Pana z nim doświadczeniach. One też pewnie uczyniły Pana tym, kim Pan jest. Ja bardzo chętnie wypiję kieliszek czegoś mocniejszego za Pana zdrowie.

 

autor / Beata Guczalska
tytuł / Trela
wydawca / Wydawnictwo Marginesy
miejsce i rok / Warszawa 2015

krytyk teatralny, w latach 1990-2005 w redakcji „Teatru”, wieloletni redaktor i kierownik Teatru Telewizji, od 2020 kierownik literacki warszawskiego Teatru Dramatycznego.