3/2016

Upragniona wizyta

W Barbarzyńcach Adam Sajnuk pyta tekstem Gorkiego (i własnym): czy dotarła już do nas inżynierska świta? Reżyser ujrzał w nich przybyszy rodem z piekła.

Obrazek ilustrujący tekst Upragniona wizyta

fot. Bartek Warzecha

To nie jest dyplom – oto pierwsze wrażenie po obejrzeniu Barbarzyńców. Adam Sajnuk wyreżyserował po prostu pełnowymiarowy spektakl. Nie ma tu miejsca na „pokazywanie się” i „prezentowanie umiejętności”. Jest granie.

Sajnuk po raz pierwszy przygotował spektakl dyplomowy. Choć wiele razy prowadził warsztaty teatralne z młodymi ludźmi, o pracy w Collegium Nobilium mówi bez wahania: „trudna”. Zaproponował studentom tryb profesjonalny, inny niż ten, do którego są przyzwyczajeni, gdy przy dyplomach wspomagają ich reżyserzy – profesorowie znani od lat. Kiedy reżyseruje ktoś z zewnątrz – a zdarza się to coraz częściej, wystarczy wspomnieć wrocławskie Wesele Moniki Strzępki – następuje starcie nieznanych temperamentów, a czasu na ich oswojenie jest o wiele mniej niż semestr.

Spektakl Adama Sajnuka otwierał sezon dyplomów w Akademii Teatralnej i reżyser został poproszony przez opiekun roku Annę Seniuk o tekst z klasyki rosyjskiej. Nie chciał robić kolejnego Czechowa, na adaptację Dostojewskiego było za mało czasu, więc przyjął sugestię Anny Seniuk, by zająć się Gorkim. „Długo żałowałem” – przyznał w wywiadzie dla Radia RDC (http://www.rdc.pl/podcast/strefa-kultury-spektakl-dyplomowy-barbarzyncy/, dostęp: 30.01.2016). Od realizacji Barbarzyńców jednak nie odstąpił.

Stopień skomplikowania tekstu, jego archaiczność (dramat został napisany w roku 1905, a polski przekład Anny Kamieńskiej i Jana Śpiewaka pochodzi z 1952) i niezbyt dynamiczny konflikt nie stanowiły wymarzonego punktu wyjścia. Stąd na scenie ocalała połowa tekstu, kilka postaci zmieniło płeć (raczej z przyczyn technicznych niż w duchu genderyzmu), a kolejność scen została zmieniona. Pojawiły się słowa ze współczesnego elementarza i przaśne przyśpiewki. Początek i zakończenie spektaklu jedynie w zarysie przypominają te elementy sztuki Gorkiego. To nie jest typowa praktyka Adama Sajnuka, który tworzy zwykle wierne adaptacje tekstu, a ponieważ wychodzą z nich spektakle tej miary, co Kompleks Portnoya (2010) czy Ofiara (2014), tym razem „przepisywanie” było widocznie niezbędne.

Podtytuł utworu Gorkiego brzmi: Sceny z miasta powiatowego. Reżyser napisał w nocie zamieszczonej na stronie internetowej teatru, że jego spektakl „będzie próbą przeniesienia rzeczywistości XIX-wiecznej rosyjskiej prowincji na współczesny grunt polskiej wsi”. Zamiast kolei będzie więc budowana autostrada, a podstawę scenografii stworzą przezroczyste ekrany z naklejkami czarnych ptaków, znane z krajowych poboczy. Mieszkańcy Wierchopola przywitają inżynierów Cyganowa i Czerkuna oraz jego żonę Annę po staropolsku – chlebem (krojonym, w folii) i wódką, trzymanymi uroczyście wraz z transparentem powitalnym. Na finał, w obecności kapliczki maryjnej, wykonają pieśń Życzymy, życzymy znaną z wesel, ale przede wszystkim z dedykacji górali dla Ojca Świętego i śpiewaną podczas jego wizyt w Polsce. Zamiast orkiestry będą organy elektroniczne w wersji mini, a zamiast uniesienia – zaskoczenie i zażenowanie na twarzach przyjezdnych.

Pierwsza scena – gdy co chwila ktoś krzyczy: „Jadą! Jadą!”, jak w Rewizorze – jest perfekcyjnie skomponowaną wizytówką spektaklu. Bohaterowie wyłaniają się spod ziemi, czyli wjeżdżają na zapadni zbici w gromadę, w odświętnych strojach (przesadne makijaże, zbyt obcisłe bluzki, za krótkie spodnie), a pot z ich twarzy leje się obficie. Umilają sobie czas plotkarską pogawędką, która zdradza wszystkie tajemnice ich „pięknego jak jajecznica na patelni” matecznika. Nie ma postaci, która nie miałaby charakterystycznej postawy, tembru głosu, atrybutu. Jest zaczytana w harlequinach Nadieżda, lokalna femme fatale (Martyna Dudek), jej adoratorka, niechlujna Doktorka (Wiktoria Wolańska, grająca rolę w oryginale męską), jest właścicielka dużego posagu, niekochana Pritykina („Nie żeń się pasztecie z najprzystojniejszym w powiecie”; w tej roli Justyna Kowalska), jest miejscowa piękność w fioletowym dresie (Hanna Wojak) czy myślący w zwolnionym tempie Pawlin, donosiciel, zwany też „przydupasem burmistrza” (Filip Milczarski), który toczy wieczne boje z wygadaną sklepową Iwakinową (u Gorkiego jest to Iwakin), postacią nadcharakterystyczną, rewelacyjnie zagraną przez Karolinę Bacię. Iwakinowa, cały czas w postawie bojowej (biodra wysunięte, głowa w przyczajeniu), obgryza paznokcie, przestępuje z nogi na nogę, obute w szare skarpetki marki Adidas i buty typu Crocs, skomponowane szykownie z roboczym fartuchem i czerwonymi koralami. Jak coś powie, to już powie, a głos ma wysoki i irytujący. Możemy sobie posłuchać między innymi o nieudanym małżeństwie Lidii, wyniosłej siostrzenicy lokalnej bogaczki Bogajewskiej, u której zamieszkają inżynierowie. „Ja na nich czekam jak na święto” – zdanie Nadieżdy podsumowuje nastroje wszystkich.

Zgodnie z oczekiwaniami inżynierowie i inżynierowa pojawiają się w drzwiach w trójkę, jak w filmowym kadrze. Oni w garniturach i kaskach, ona w koktajlowej sukience i kolii. Szykowni, piękni. Lepsi z definicji. Będą zalecać się do nich wszyscy mieszkańcy Wierchopola – wyrzuceni oknem, wrócą drzwiami, byle tylko otrzeć się o miastowy blichtr. Najlepsza scena tego rodzaju należy do Justyny Kowalskiej, która ze słoikiem korniszonów zawita do pracowni i jąkając się, wyzna, jak bardzo czuje się zaszczycona zapoznaniem z inżynierami i szanowną inżynierową, którzy nie są nieprzystępni, jak klarował jej mąż, tylko „wykształceni – i dlatego – dumni…”.

Sajnuk z początku pozwala, by widz traktował prowincjuszy podobnie jak Lidia: „Nie lubię małych miasteczek: mieszkają w nich marni ludzie”. Marzący o mieście jak trzy siostry o Moskwie. Pozbawieni ambicji, łasi na lokalne zaszczyty, zaglądający do kieliszka i niewidzący w biciu żon i dzieci niczego niestosownego… Tak można pomyśleć o tej groteskowej gromadzie, którą widzimy w pierwszej scenie i która na pięćdziesiątych urodzinach Bogajewskiej (gościnna rola Katarzyny Skarżanki) wyśpiewuje wstydliwe dla naszych uszu przyśpiewki: „Trzy stare baby grube jak dynia dostały nagle Heine-Medina”, albo „Podskoczyła do pułapu i cycami chlapu chlapu”.

Jak na ich tle wypadają przedstawiciele „inteligencji technicznej”? Cyganow Macieja Zuchowicza pracuje, żeby się nie napracować, korzysta z prostodusznej gościnności mieszkańców i niczego nie traktuje poważnie. Małżeństwo Czerkuna (grający z pasją i skupieniem Jakub Gawlik) to pomyłka, on się nudzi, ona się męczy. Czerkun zaczyna więc romansować i doprowadza kilka osób do zguby. Jedna z ostatnich scen spektaklu, gdy jego żona Anna (bardzo dobra Martyna Trawczyńska) zamiast odejść (czego życzyłby jej widz), prosi męża o kilka dodatkowych miesięcy mordęgi, nazywając to „okresem wypowiedzenia”, obnaża małość duszy Czerkuna. Nieczułego, znudzonego samca alfa.

Barbarzyńcy nie są najchętniej grywaną sztuką Gorkiego. Zdecydowanie wyprzedzają ich w statystykach Letnicy, Mieszczanie i Na dnie. Trzykrotnie po dramat sięgnęła Lidia Zamkow, potem Aleksander Bardini w Powszechnym, a ostatnia inscenizacja pojawiła się w roku 2000, wyreżyserowała ją w warszawskim Współczesnym Agnieszka Glińska.

Jak wynika z recenzji, Bardini zrównał bohaterów i nie bacząc na status społeczny, przedstawił ich kompleksy i nadzieje (A. Wróblewski, Gorki nieznany czy nowo odkryty?, „Argumenty” nr 37/1976), a w spektaklu Glińskiej dominowała perspektywa kobieca (R. Węgrzyniak, W powiatowym mieście, „Odra” nr 11/2000).

Adam Sajnuk powtarza, że lubi szukać w postaciach wad, bo są ciekawsze i bardziej ludzkie. Z pewnością więcej ich znalazł w postaciach inżynierów, wzorem Czechowa traktując prowincjuszy łagodnie. Z dzisiejszej perspektywy trudno jednak uniknąć skojarzenia z innymi wędrowcami: inżynierowie, którzy pojawiają się w miasteczku i sieją zamęt, przywodzą na myśl Wolanda i jego drużynę, czyniących swoją wizytą spustoszenie w Moskwie. Słabości miejscowych są znane, i Gorki pokazuje nam je od pierwszej sceny, ale sytuacja jest stabilna. Dopiero przybysze doprowadzają do tego, że dochodzi do gwałtownych przemian – ludzie giną, popadają w obłęd… W tym sensie przybysze działają oczyszczająco – jak ogień piekielny! „Odebrali córkę… Z syna zrobili pijaka… zburzyli moje życie… I – niby nigdy nic…” – mówi burmistrz Riedozubow, gdy inżynierowie zbierają się do odjazdu. „Co wyście zrobili?” – powtarza Monachow, mąż odrzuconej przez Czerkuna samobójczyni Nadieżdy.

W finale spektaklu, który jest repliką sceny jej przybycia, inżynierska świta powtórnie ukazuje się w drzwiach. Nie wiemy, w jakim mieście ani na jakiej Sadowej znów wyląduje, ale że wyląduje, to pewne.

 

Akademia Teatralna w Warszawie
Teatr Collegium Nobilium
Barbarzyńcy Maksyma Gorkiego
tłumaczenie Anna Kamieńska, Jan Śpiewak
reżyseria Adam Sajnuk
scenografia i kostiumy Katarzyna Adamczyk
muzyka Michał Lamża
choreografia Anna Iberszer
premiera 7 listopada 2015

recenzentka teatralna, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej AT.