3/2016

Na froncie bez zmian

Twórcy poznańskich Krakowiaków i Górali osadzają przedstawiony konflikt we współczesnych realiach i eksponują jego rewolucyjny potencjał.

Obrazek ilustrujący tekst Na froncie bez zmian

fot. Piotr Bedliński

Choć wybór Krakowiaków i Górali można w kontekście jubileuszu 250-lecia polskiego teatru publicznego (w Poznaniu zbiegającego się z obchodami 140-lecia istnienia Teatru Polskiego, na którego fasadzie widnieje dumne hasło „Naród sobie”) uznać za gest całkowicie oczywisty, tego rodzaju decyzja repertuarowa tylko z pozoru jest wolna od ryzyka. Gruba warstwa patyny, pokrywająca ponad dwustuletni tekst Bogusławskiego, utrudnia bowiem zobaczenie w nim czegokolwiek więcej niż dosyć banalnej, acz niepozbawionej uroku, historyjki ze szczęśliwym zakończeniem. Trudno dostrzec pod nią chociażby polityczny wymiar Krakowiaków i Górali, mimo że świadectwa z czasów insurekcji kościuszkowskiej, która wybuchła niedługo po premierze, mówią o tym, że śpiewki zaczerpnięte z „pierwszej polskiej opery narodowej” towarzyszyły powstańcom na warszawskich ulicach, a sam spektakl zdjęto ze sceny, obawiając się jego rewolucyjnego potencjału.

Trzeba wszakże jednocześnie przyznać, że mało który tekst w równym stopniu nadaje się na otwarcie sezonu zaplanowanego przez nową dyrekcję poznańskiego teatru (Marcina Kowalskiego i Macieja Nowaka) jako rozłożona w czasie refleksja nad wspólnotą, uwzględniająca rozmaite aspekty tego pojęcia. W tym kontekście kluczowa dla Michała Kmiecika, reżysera poznańskiego spektaklu, i wspierającego go w roli dramaturga Piotra Morawskiego okazała się zgoda, która dzięki interwencji studenta Bardosa (Jakub Papuga), sprytnie posługującego się zdobyczami techniki, łączy w tekście Bogusławskiego obie tytułowe grupy.

Przyczyny konfliktu między nimi nie są wyszukane – wybucha on w momencie, kiedy młynarz (Wiesław Zanowicz) odmawia wydania swojej córki Basi (w tej roli bardzo dobrze zaprezentowała się Agnieszka Findysz), za górala Bryndasa (Piotr Kaźmierczak), mimo że wcześniej obiecał mu jej rękę. Ojciec bierze bowiem pod uwagę, że Basia kocha się z wzajemnością w swoim krajanie, Stachu (Mariusz Adamski). Odmowa nie spotyka się oczywiście ze zrozumieniem – Bryndas i jego towarzysze (Michał Kaleta, Przemysław Chojęta) w akcie zemsty porywają bydło należące do Krakowiaków, co z kolei każe pokrzywdzonym rozpocząć przygotowania do zbrojnego wystąpienia w obronie swojej własności. Twórcy przedstawienia kładą jednak nacisk nie tyle na przyczyny tej błahej w istocie waśni, ile na jej gwałtowną eskalację, połączoną z równie niespodziewanym doprowadzeniem do zgody, o której jakość i konsekwencje starają się zapytać przede wszystkim, z dystansem i ironią traktując rozwiązanie zaproponowane przez Bogusławskiego. Budują przy tym pomost pomiędzy klasycznym tekstem a współczesnością, starając się uczynić go punktem wyjścia do refleksji nad obecnym kształtem narodowej wspólnoty.

Drugim istotnym zabiegiem interpretacyjnym, jaki zastosowano w poznańskiej inscenizacji, jest wyeksponowanie kontekstu rewolucyjnego. Stąd też, jeszcze zanim kurtyna pójdzie w górę, na proscenium pojawia się Marianna (Ewa Szumska), która rozpoczyna spektakl, śpiewając Marsz Kosynierów. Jest personifikacją wolności, nosi czapkę frygijską, a chwilę później z odsłoniętą piersią, niczym ikoniczna postać z obrazu Delacroix, prowadzi lud do walki. Uosabia jednak zarazem krwiożercze zapędy rewolucjonistów, niekoniecznie odwołujące się wyłącznie do powstania kościuszkowskiego. Ten kontekst nasuwa się co prawda jako pierwszy, dzieje się tak jednak przede wszystkim dlatego, że twórcy przedstawienia postanowili ująć akcję Krakowiaków i Górali w ramę wykorzystującą tworzywo nieco późniejszego dramatu Bogusławskiego, Izkahara, króla Guaxary. Jego fragmenty stanowią podstawę kwestii, które wypowiadają dopisane przez realizatorów postaci Kościuszki (Anna Sandowicz) i Stanisława Augusta Poniatowskiego (Barbara Krasińska). Dylematy przywódcy insurekcji, starającego się ostudzić rewolucyjny radykalizm, można jednak również skojarzyć z rozważaniami prowadzonymi jakiś czas temu przez Jarosława Marka Rymkiewicza w Wieszaniu, zadając w ten sposób pytanie o charakter i konsekwencje istotnych dla Polski przewrotów, także tych późniejszych. Choć w przedstawieniu pojawiają się słowa, że jeśli trzeba będzie zabić króla, znajdzie się tysiąc pozorów, twórcy spektaklu nie rozwijają raczej tego wątku, pozostawiając całą kwestię w sferze niedopowiedzeń.

Znacznie istotniejsze jest bowiem dla nich osadzenie przedstawionego przez Bogusławskiego konfliktu we współczesnych realiach, dlatego też rezygnują niemal całkowicie z historycznego czy ludowego sztafażu.

Jedyne postaci w historycznych kostiumach to ostatni król Polski i przywódca insurekcji, pozostali bohaterowie ubrani są w stroje z dyskretnie nawiązującymi do motywów ludowych elementami, tworzące bardzo ciekawy efekt, za który słowa uznania należą się Julii Kosmynce. Także scenografia zaprojektowana przez Justynę Łagowską odsyła do współczesnych realiów, a największą rolę odgrywają w niej ruchome metalowe rampy rodem ze skate parku, wykorzystywane w różnych funkcjach. Zamiast wierzby, z której Jontek (Paweł Siwiak) wypatruje zbliżających się Górali, na scenie pojawia się sporych rozmiarów palma, budząca skojarzenia z artystyczną interwencją Joanny Rajkowskiej na warszawskim rondzie de Gaulle’a. Kiedy bohater przez przypadek przewraca konstrukcję, której później za nic nie może na nowo ustawić, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie bez przyczyny palma sprawia bohaterom tyle kłopotów. Z tyłu sceny umieszczony bowiem został również sporych rozmiarów metalowy łuk, stanowiący wycinek młyńskiego koła, po którym Basia brawurowo wymyka się na schadzkę ze swoim ukochanym, nieodparcie kierujący myśli w stronę tęczy na placu Zbawiciela. Oba te skojarzenia odsyłają do znanych wszystkim sporów, skupiających niczym soczewka polityczne i światopoglądowe różnice dzielące polskie społeczeństwo.

Ciekawy efekt, składający się na przyjętą przez twórców strategię balansowania między historią a współczesnością, daje także pozostawienie części oryginalnej muzyki Jana Stefaniego, współistniejącej w spektaklu ze współczesnymi kompozycjami Mateusza Górnego oraz innymi utworami, których dobór – jak w przypadku Ederlezi (?!) – nie zawsze jest jednak trafny. Podobnie rzecz ma się z pomysłem, by starcie między Krakowiakami a Góralami odbywało się z użyciem kartonowych czołgów, których lufy szybko zaczynają służyć walczącym jako pałki. Jeśli miał on odsyłać do stanu wojennego, to nie wyszło najlepiej. Nie do końca dopracowany jest też rytm spektaklu – obok scen dynamicznych i atrakcyjnych, takich jak wesele Zosi (Marcela Stańko) i Pawła (Piotr B. Dąbrowski), w których bardzo dobrze sprawdza się ruch sceniczny przygotowany przez Maćka Prusaka, pojawiają się niczym nieuzasadnione dłużyzny.

Pewien problem stanowi też konstrukcja całości. O ile można pochwalić twórców za pozostawienie tekstu Bogusławskiego w oryginalnym brzmieniu, o tyle kryteria dokonywania w nim cięć pozostają cokolwiek niejasne. Niemal cała pierwsza część przedstawienia skupia się bowiem na okolicznościach prowadzących do wybuchu konfliktu, stąd też wiele miejsca zajmują w niej chociażby perypetie Basi i Stacha, o którego względy zabiega jednocześnie Dorota (Teresa Kwiatkowska), macocha jego wybranki. Owszem, wynika to z dramatu, jednak wobec znaczących skrótów w dalszych częściach tekstu wydaje się wątkiem nieco zbyt rozbudowanym, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że główny akcent miał jednak padać na dekonstrukcję mitu powszechnej zgody.

Ta rzeczywiście jest pozorna. Za pomocą przeraźliwego brzmienia tereminu Bardos zmusza wprawdzie bohaterów, by podali sobie ręce, jednak ani przez moment nie da się uwierzyć w szczerość intencji zwaśnionych stron. Rozdźwięk pomiędzy deklaracjami a rzeczywistością widać wyraźnie w ostatniej scenie spektaklu, w której zebrane zostają wszystkie wcześniejsze aluzje do współczesnych podziałów w polskim społeczeństwie. Przedstawiciele obu tytułowych grup chwytają za biało-czerwone flagi i ustawiają się za metalowymi barierkami. Z pełnym przekonaniem i entuzjazmem biorą udział w demonstracji, krzycząc głośno: „Polska”. Stoją jednak osobno, nietrudno więc domyślić się, że ich wizje zdecydowanie się między sobą różnią, a co gorsza – nie widać jakiejkolwiek szansy na dialog. Nie jest to oczywiście diagnoza w najmniejszym choćby stopniu odkrywcza, znacznie bliżej tej scenie do podszytej bezradnością ilustracji tego, co regularnie można obserwować ostatnio na ulicach wielu polskich miast. Jedno jest jednak pewne – żaden Bardos się na nich nie pojawi.

 

Teatr Polski w Poznaniu
Krakowiacy i Górale Wojciecha Bogusławskiego
reżyseria Michał Kmiecik
dramaturgia Piotr Morawski
scenografia i światła Justyna Łagowska
kostiumy Julia Kosmynka
muzyka Mateusz Górny „Gooral”
kierownictwo muzyczne Adam Domurat
ruch sceniczny Maćko Prusak
premiera 19 grudnia 2015