3/2016

Wolność, polityka, manipulacja

Barbara Wysocka w Juliuszu Cezarze obnaża trwałe mechanizmy rządzące polityką i pokazuje, że nadrzędnym celem wszystkich polityków jest władza.

Obrazek ilustrujący tekst Wolność, polityka, manipulacja

fot. Krzysztof Bieliński

Na środku pustej sceny stoi stroma, obrotowa pochylnia z kilkoma rzędami teatralnych foteli. Będzie amfiteatrem i rzymskim Kapitolem, sejmowymi ławami, stadionową trybuną, wycinkiem teatralnej widowni. Właściwie wszystkim po trochu. Zanim spektakl się zacznie, u podnóża pochylni już leży ciało Juliusza Cezara. Wokół niego siedzą pobrudzeni krwią, jeszcze zdyszani spiskowcy. Zatem morderstwo, którego się spodziewamy, już zostało dokonane. Będziemy oglądać, jak i dlaczego do niego doszło. Kiedy spektakl się zacznie, wraz z obrotem trybuny powrócimy do początku tej historii.

Juliusz Cezar w interpretacji Barbary Wysockiej to obraz współczesnej rzeczywistości politycznej. Nie tej konkretnej, jaką mamy obecnie na własnym podwórku, choć w kontekście dzisiejszych gorących sporów politycznych trudno ustrzec się skojarzeń. Są tu zresztą czytelne aluzje do bieżących wydarzeń, jak choćby ta do rządowego programu 500 plus, gdy Marek Antoniusz tłumaczy, że 75 drachm, które zgodnie z ostatnią wolą Cezara powinny być wypłacone każdemu rzymskiemu obywatelowi, to w przeliczeniu między 400 a 600 złotych. Nie chodzi jednak o proste porównania. Wysocka skupia się na ponadczasowych mechanizmach rządzących polityką, obnaża je, by pokazać, że nadrzędnym celem polityków jest władza.

Nie ma tu zatem miejsca na idealistyczne pobudki, wyższe dobro czy czyste intencje. Nie będzie również konfliktu racji. Szkoda jednak, że bohaterowie sztuki tracą jednocześnie psychologiczną głębię. Zostają uproszczeni do pewnych osobowościowych typów, opartych na kilku zaledwie cechach charakteru. Są plakatowi, a przy tym zarysowani grubszą kreską. Kasjusz (Michał Czachor) i Kaska (Mateusz Łasowski) przypominają zachłyśniętych władzą młokosów. Pierwszy jest cyniczny i wiecznie podpity, drugi niezbyt lotny, ale za to porywczy. Treboniusz (Grzegorz Falkowski) to postać drugiego planu i człowiek od roboty, która zwykle polega na niszczeniu niewygodnych dokumentów. Niszczarka do papieru to zresztą wielce wymowny atrybut spiskowców – współczesnych polityków. Jest wreszcie Brutus – inteligentny, choć krótkowzroczny, zdaje się najbardziej przyzwoity. Trudno jednak mu wierzyć, gdy mówi o skrupułach czy uzasadnia zabójstwo Cezara troską o wolność obywateli, bo Brutus to rasowy spin doktor, który doskonale wie, co i jak mówić, by lud to kupił.

Sam Juliusz Cezar (Michał Jarmicki) na tle spiskowców jest wyjątkowo nijaki. Rzekomy tyran zajmuje się prawie wyłącznie przeglądaniem dokumentów. Podczas gdy spiskowcy są w niemal ciągłym ruchu – prowadząc polityczne targi i zawiązując sojusze, zmieniają miejsca, przysiadają się do siebie, przechodzą do innych rzędów sejmowych ław – Cezar zdaje się przyrośnięty do swego fotela. Tkwi w nim niczym symbol stabilności i ładu, wokół którego powoli rodzi się chaos. Trudno jednak zrozumieć, czemu Cezar to w zasadzie postać bez właściwości, zarysowana ledwie szkicowo, tak jakby nadanie jej wyraźniejszych rysów było nieistotne, skoro i tak jest skazana na śmierć.

Jest jeszcze Marek Antoniusz (Barbara Wysocka), bohater najważniejszej, przełomowej sceny, zmieniającej bieg wydarzeń i otwierającej drugą część spektaklu. To stronnik Cezara, który swoją słynną mową pogrzebową przejmuje kontrolę w państwie. Teraz to on jest reżyserem rozgrywającego się na naszych oczach politycznego teatru, stąd pewnie decyzja reżyserki, by w roli Antoniusza obsadzić siebie samą.

Zmiana rozkładu sił politycznych, przechylenie szali zwycięstwa na stronę triumwirów i stopniowy upadek spiskowców nie zmieniają optyki spektaklu. Celem nadrzędnym polityków pozostaje władza. Marek Antoniusz nie jest lepszy od „obrońców republiki”, to ani szlachetny mściciel, ani obrońca ładu, tylko zręczny i cyniczny manipulator. Wspólnie z Oktawiuszem, swoim kochankiem, pozbędą się trzeciego triumwira szybko i bez emocji. Podobnie rozprawiają się z tracącymi grunt pod nogami spiskowcami. Wojna domowa, która wybucha po śmierci Cezara, jest walką pomiędzy dwoma wrogimi obozami politycznymi. Jeden posługuje się manipulacją, drugi przekupstwem, pierwszy jednak nie był w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji swoich czynów i nie ma pomysłu, co dalej, drugi kieruje się zasadą: po trupach do celu – brutalną, acz skuteczną. Problem upadku wyniszczanego wojną państwa w zasadzie dla nikogo nie istnieje.

Dokonując ostatecznej demaskacji i kompromitacji bohaterów, Wysocka odrzuca ton serio. Tragedia zmierza w kierunku farsy. Jeszcze zanim Antoniusz skończy przemawiać, ekipa techniczna demoluje i przechyla górującą nad sceną trybunę. Wygląda teraz jak stadion po bitwie pseudokibiców, a jednocześnie symbolizuje upadające państwo. Wojna domowa toczy się tu… na papierowe kule. Pojawia się zobojętniały na wszystko duch Cezara. Spiskowcy, niczym zagubione dzieci, nie bardzo wiedzą, co dalej robić. Kłócą się, obarczają winą za porażkę, w końcu upijają i po kolei popełniają samobójstwo, strzelając sobie w piersi z pistoletów i mażąc się czerwoną farbą. W tle rozbrzmiewa głos… Wojciecha Jaruzelskiego ogłaszającego stan wojenny.

Jest jeszcze jeden bohater spektaklu Wysockiej, właściwie najważniejszy: tłum. Odgrywamy go my, widzowie Powszechnego.

To do nas w pierwszej, mocnej scenie spektaklu zwracają się Flawiusz i Marullus, krzycząc: „Rozejść się! Wracać do domów, nieroby!”. Przed nami Brutus wystąpi z oświadczeniem, w którym zręcznie tłumaczy, że Cezar został zabity w obronie naszej wolności, choć wiemy już, że tak naprawdę spiskowcy mają lud w pogardzie. Do nas wreszcie skieruje mowę pogrzebową nad ciałem Cezara Marek Antoniusz. Mowę, do której wcześniej starannie się przygotował, słuchając wystąpienia Brutusa i skrzętnie robiąc notatki. Barbara Wysocka wygłosi tekst Antoniusza do mikrofonu, podając go razem z didaskaliami. Cytując reakcję tłumu, wymownie będzie odwracać mikrofon w stronę widowni, jakby z góry przewidując reakcję tłumu. My, widzowie teatralni, jesteśmy więc jednocześnie adresatami politycznego teatru, który Wysocka przed nami obnaża. I również nas reżyserka kompromituje, pokazując, jak łatwo ulegamy propagandzie i językowym manipulacjom.

Akcja Juliusza Cezara rozgrywa się w rytm polskiego rocka lat osiemdziesiątych. Co jakiś czas głośno wybrzmiewają znane utwory Kultu, Republiki czy Brygady Kryzys. Bodaj najmocniej brzmi wers śpiewany przez Kazika Staszewskiego: „Po co wam wolność? Macie przecież telewizję”. Można by go uznać za motto spektaklu Wysockiej. Wyświetlane nad sceniczną trybuną wyimki z preambuły Konstytucji z 1997 roku: „W trosce o byt i przyszłość…”, „Wobec dobra wspólnego…”, brzmią dzisiaj przecież jak puste frazesy, rzucane ludziom dla uspokojenia nastrojów. Mimo to ciągle dajemy się im omamić. A zatem na historycznej karuzeli kręcimy się wkoło, tak jak ustawiona na scenie Powszechnego trybuna. Mechanizmy władzy się nie zmieniają.

Juliusz Cezar Wysockiej to obraz rzeczywistości politycznej, jaką doskonale znamy. Trochę szkoda, że ujętej plakatowo, jednoznacznie, czasem nawet łopatologicznie. Manipulacja słowem, obietnice bez pokrycia, propaganda – dobrze o nich wiemy. Nasuwa się zatem pytanie: co dalej? Co dalej, skoro w odmalowanym w spektaklu świecie nie ma opcji, po stronie której warto by się opowiedzieć? I skoro mechanizmy polityki są niezmienne i nikt nie jest w stanie się im przeciwstawić? Przecież wszyscy zostali skompromitowani.

 

Teatr Powszechny w Warszawie
Juliusz Cezar Williama Szekspira
tłumaczenie Stanisław Barańczak
reżyseria Barbara Wysocka
dramaturgia Tomasz Śpiewak
scenografia Barbara Hanicka
kostiumy Julia Kornacka
premiera 23 stycznia 2016

krytyk teatralna, redaktorka i fotoedytorka „Teatru”. Współpracuje z Ośrodkiem Badań nad Polskim Dramatem Współczesnym.