3/2016
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Widok z trzynastego piętra

 

 

Z mojego okna rozciąga się piękny widok. Mieszkam na trzynastym piętrze, a mój budynek stoi na wzniesieniu.

Pod samym oknem znajduje się państwowy zakład o nazwie Instytut Buraka Cukrowego. Kiedy wróciłam ze szpitala położniczego, po raz pierwszy wyszłam na spacer z wózkiem, to znaczy z córką, właśnie na teren tego zakładu. Zobaczyłam tam nową rzeźbę, podeszłam bliżej i przeczytałam napis: „Z okazji 40-lecia ochrony buraka cukrowego przed szkodnikami przy użyciu Betanalu”.

Dalej z mojego okna widać wzgórze. Cudem niezabudowane nowymi arcydziełami architektury. Po prostu wzgórze, gołe i łyse, otoczone gęstym, dzikim parkiem, gdzie mieszkańcy osiedla Sołomjanka organizują pikniki i pijatyki. Dziś rano odbywał się tam ptasi zlot. Tysiące wron obsiadło je i zorganizowało namiętną dyskusję na temat ostatnich wydarzeń w ptasim świecie, trudnego zimowania, planów na wiosnę, prawyborów ptasiego króla. Nagle na wzgórzu pojawił się pies. Tysiące ptaków falami wzbiło się w powietrze i odleciało, zaczepiając skrzydłami o moje szyby.

Za wzgórzem znajdują się czerwone dachy elitarnego osiedla mieszkaniowego. Jeśli się mocno zmruży oczy, można sobie wyobrazić średniowieczny zamek, bo pełno tam różnych iglic i baszt. Ale normalnie patrząc, widać współczesny brak smaku i wątłość budowli.

Dalej zaczyna się centrum Kijowa, z pięknymi starymi budynkami i z różnymi nowymi. Po prawej stronie jest stadion. Kiedy odbywa się tam mecz, stadion zostaje jaskrawo oświetlony i przez lornetkę można obserwować figurki ruszające się na trawie. Za chwilę na zawsze zniknie z pola mojego widzenia dzwonnica Ławry – przed nią dźwig budowlany wznosi nowy budynek.

Po lewej stronie widać Sobór św. Włodzimierza, w którym z trzynastego piętra nie mogę zobaczyć ikon Wrubla. Jeszcze dalej dzwonnica Soboru Sofijskiego, jednego z najstarszych zabytków architektonicznych. Soboru Mychajłowskiego już nie widzę, ale wyczuwam jego obecność lepiej niż innych kijowskich cerkwi.

Dalej jest po prostu Kijów. Dziś horyzont jest czysty. Niebo szare, nie brudne, nie zadymione, takie, jakie może być w zimowy dzień bez śniegu i słońca.

Ale dwa lata temu horyzont był inny. Dwa lata temu budziłam się i w pierwszym odruchu patrzyłam na horyzont i jego stan mówił mi, co się dzieje na Majdanie. Wtedy mój horyzont płonął i dymił. Dni były mroźne, słoneczne i czarny dym kontrastował z błękitnym niebem. Wiedziałam, że w Soborze Mychajłowskim, którego nie widać z mojego okna, była tymczasowa sala operacyjna i tysiące kijowian przynosiło tam lekarstwa i jedzenie. Naprawdę nie było granicy między tymi, którzy stali i ginęli, i tymi, którzy chodzili i pomagali.

Była rozpacz, kiedy widziałam czarny horyzont. Pięcioletnia córka pytała, co to takiego, a ja nie miałam sił niczego wymyślać i mówiłam prawdę. Potem jechałam tam, bo tam zawsze było spokojniej niż na trzynastym piętrze.

20 lutego zaniosłam lekarstwa do Soboru Mychajłowskiego i pojechałam do dentysty (tak tak, do dentysty). Tam był włączony telewizor, z którego dowiedziałam się, że w tym samym miejscu, gdzie byłam kilka minut przed wyjazdem, snajper postrzelił sanitariuszkę. Wyleczyłam zęba i wróciłam na Majdan. Przy ulicy Mychajłowskiej leżały przykryte płótnem ciała. Na Instytuckiej tak samo leżały ciała przykryte płótnem, spod którego sterczały nogi i zakrwawione włosy.

„Dziś. 19 lutego. Kiedy parkujesz i wychodzisz koło barykad przy CUM-ie [Centralny Uniwersalny Sklep, sklep w centrum Kijowa – przyp. tłum.], zaczynasz rozumieć, że nikomu ze swymi kanapkami nie jesteś tu potrzebny. Kijowianie, jak mrówki, taszczą na Majdan wszystko, co można wytaszczyć z domów, sklepów i garaży. Z zaangażowaniem rozładowują samochody. Odważnie idą do miejsc walki i bólu. Nerwowi (jak ja) tradycyjnie płaczą przy wejściu.

Przez noc widok się zmienił. Spalony Dom Związków Zawodowych, garstki popiołu na miejscu wielu namiotów. Pamiątek już nie sprzedają. Kawiarnie pozamykane. Ale życie wrze ostrzej i bardziej triumfalnie. Jako kontrast do śmierci, czy coś takiego. Jakiś kwiaciarz dostarczył na Majdan tysiąc róż. A może i milion. Chłopcy w kominiarkach rozdają je wszystkim kobietom. Kobiety ryczą i rzucają się do rozbierania kostki brukowej.

Mówią, że w nocy zabito około 50 ludzi. A jeden medyk powiedział – 350. Miejmy nadzieję, że skłamał. Wesoły chłopak Misza (takim go zapamiętałam wczoraj na mityngu) nadal na reanimacji. Kilku znajomych przepadło, nie ma z nimi kontaktu. Kozak Jurko, o którym wcześniej pisałam, dostał dwie kulki w kamizelkę kuloodporną i odłamkiem w oko. Oko cudem ocalało. Jurko doszedł do wniosku, że ma anioła i musi żyć. Przy okazji zmienił dzwonek telefonu. Wcześniej miał »Ach, facet, zrób mi syna«, a teraz jest »Jezioro Łabędzie« Czajkowskiego.
Wszystkie stacje metra nadal są zamknięte. Pogoda bardzo ładna”.

Dzisiaj pogoda jest taka sobie i niebo szare. Za to horyzont nie dymi… Ale teraz żyję w poczuciu, że horyzont zawsze może się zmienić.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).