3/2016

Sztuka na kwadracie

Od trzech sezonów w prywatnym mieszkaniu w centrum Krakowa działa teatr. Scena Pokój ma w repertuarze już cztery spektakle i na każdy pokaz wpuszcza… trzynastu widzów.

Obrazek ilustrujący tekst Sztuka na kwadracie

fot. Marta Ankiersztejn

Ulica Starowiślna 55 w Krakowie, kilka minut spacerem od Sceny Kameralnej Narodowego Starego Teatru. Przed wejściem do kamienicy zwraca uwagę niewielka, oszklona gablota, a w niej repertuar i plakat teatralny. Na domofonie widnieje napis: Sztuka na wynos – to nazwa grupy teatralnej. Żeby odwiedzić jej siedzibę, trzeba zadzwonić do drzwi i pięknie odnowioną klatką schodową wejść na drugie piętro do jednego z mieszkań w kamienicy. Mieszkanie – na pierwszy rzut oka – jak każde inne. Przybyli właśnie widzowie wieszają płaszcze do dużej szafy. Z prawej strony – kuchnia. Tu spotykają się goście Sceny Pokój, piją herbatę, kawę, palą papierosy na balkonie. Ci, którzy przybyli w gronie znajomych, prowadzą ożywione rozmowy, ci, którzy są sami, początkowo czują się chyba nieco onieśmieleni – trochę jakby wprosili się w gości do obcego mieszkania… W świeżo pomalowanym przedpokoju, przerobionym na foyer, wiszą fotosy ze spektakli, pod nimi stoi nieduży rząd teatralnych foteli. Pani, która zajmuje się obsługą spektaklu, po paru minutach zaprasza do salonu – przedstawienie zaraz się zacznie.

Mijając korytarzem mały pokój, kątem oka zauważam konsoletę do obsługi świateł. Po spektaklu Dariusz Starczewski, jeden z dwóch szefów Sztuki na wynos, oprowadzając mnie po mieszkaniu, pokaże, że ten pokoik to także rekwizytornia i magazyn techniczny zarazem. Prowizoryczna garderoba znajduje się drzwi obok – w łazience. Tymczasem publiczność wchodzi do średniej wielkości salonu. Duże okna wyglądające na ulicę Starowiślną są zaślepione, w przeciwległym rogu znajduje się stary, piękny piec kaflowy, zaś pod sufitem podwieszone są reflektory. Sześć krzeseł stoi pod jedną ścianą, siedem pod drugą. Jest nas trzynaście osób – bo dokładnie tyle może wejść na każdy spektakl Sceny Pokój. Gdyby weszło nas więcej, zrobiłoby się zdecydowanie za ciasno, ale też wydaje się, że trzynaście to idealna liczba widzów, która spektaklom na Starowiślnej pozwala zachować bardzo szczególny, intymny charakter. Widzów bywa tu czasem mniej – podobno zdarzało się, że aktorzy grali nawet dla jednej osoby… Patrzący na nas przez drzwi z pokoju naprzeciwko człowiek za konsoletą gasi światło, zaczyna się przedstawienie.

Oglądamy Bliżej Patricka Marbera – sztukę znaną szeroko, głównie dzięki głośnej adaptacji filmowej autorstwa Mike’a Nicholsa z 2004 roku. To opowieść o czwórce trzydziestolatków wchodzących w rozmaite konstelacje miłosne, bez końca porzucając i wracając do swoich partnerów, wikłających się w piętrowe relacje oparte na kłamstwie. W mieszkaniu na Starowiślnej dramat ten wykonywany jest przez czwórkę starannie wyreżyserowanych, zawodowych aktorów, z estetyczną i spójną scenografią, ze skomponowaną do przedstawienia muzyką, z wyczuwalną dbałością o reżyserię świateł, słowem – oglądamy profesjonalny teatr… w zupełnie offowych warunkach.

Bliżej, współczesna historia o wartości kłamstwa i prawdy, o zacieraniu tożsamości poprzez autokreację, zyskała w interpretacji Starczewskiego, który tutaj podjął się reżyserii, świetny wizualny sznyt. Pod sufitem podwieszone są na sznurach wielkie srebrne kule – niczym wyolbrzymione kule Newtona – które w pewnym momencie zjeżdżają na dół, windując realistyczną akcję spektaklu na poziom sugestywnej metafory. Skłonność do mocnych wizualnych metafor, podobnie jak przedstawianie bohaterów ogarniętych ontologicznym niepokojem, to znaki rozpoznawcze spektakli Sceny Pokój. W Bliżej od początku najsilniej skupia na sobie uwagę intrygująco poprowadzona Alice – postać nieobliczalnej ekscentryczki, którą gra Anka Graczyk, czyli druga, obok Dariusza Starczewskiego, szefowa krakowskiej sceny.

Scena Pokój to właśnie prywatna inicjatywa dwójki aktorów: Anki Graczyk i Dariusza Starczewskiego. Graczyk skończyła studia aktorskie w wiedeńskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej Max Reinhardt Seminar, poza Krakowem jej role można oglądać w berlińskim Maxim Gorki Theater. Starczewski to z kolei absolwent krakowskiej PWST, dziś jest aktorem Teatru Bagatela, wraz z Graczyk prowadzi firmę szkoleniową. Jak twierdzi sam duet, pomysł na stworzenie tak niekonwencjonalnej przestrzeni dla sztuki przyszedł im z przypadku. Mieszkanie przy Starowiślnej wynajmowali początkowo na potrzeby biura, prób i warsztatów. Kiedy zorganizowali otwartą generalną jednego z koprodukowanych spektakli, atmosfera okazała się tak dobra, że postanowili zacząć grać na stałe w tej kameralnej przestrzeni. Dziś, w trwającym obecnie trzecim sezonie działalności, Scena Pokój ma w swoim repertuarze już cztery tytuły, które gra kilkanaście razy w miesiącu, sporadycznie zaprasza do siebie gościnne spektakle, tym samym zbliżając się niemal do profilu małej sceny repertuarowej.

Sytuacja jest rzeczywiście wyjątkowa: intymny charakter Sceny Pokój teatromanom może kojarzyć się choćby z domowym teatrem Mirona Białoszewskiego. Z drugiej zaś strony, szukając bardziej aktualnych kontekstów, jest to sytuacja, którą świetnie znają widzowie odwiedzający siedziby twórców teatru alternatywnego.

To właśnie ci artyści, często prezentujący swoje spektakle w prywatnych mieszkaniach czy miejscach nieteatralnych, stawiają na maksymalnie bezpośredni, prywatny niemal kontakt z odbiorcą. Zwykle również całe przedsięwzięcia teatralne – od koncepcji i wykonania działań artystycznych, poprzez promocję, obsługę techniczną, na zmyciu podłogi przed spektaklem kończąc – powstaje dzięki pracowitości samych twórców. Wystarczy przypomnieć sobie warunki lokalowe pierwszej siedziby łódzkiego Teatru Szwalnia przy ulicy Jaracza czy przystosowany do grania spektakli garaż, który zajmował parę lat temu skierniewicki Teatr Realistyczny. Poniekąd podobnie dzieje się w Sztuce na wynos: bardzo niewielka, kilkunastoosobowa widownia zgromadzona w średniej wielkości salonie przestaje być anonimowa, aktorzy grają zaledwie dwa metry od niej. Po spektaklu zaś widzowie znów gromadzą się w kuchni, chcą jeszcze tu pobyć, napić się herbaty, porozmawiać z twórcami o spektaklu. W Scenie Pokój czuć osobisty, pełen pasji wysiłek twórców włożony w każdy aspekt ich działalności. Po pokazie Bliżej moją rozmowę z Anką Graczyk przerywa kompozytor, który musi już wyjść i dyskretnie sugeruje, że należy mu się honorarium. „Przepraszam cię, muszę wyskoczyć do bankomatu” – rzuca Anka.

Przy pewnych zbieżnościach trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że Scena Pokój proponuje zupełnie inny – znacznie bardziej powściągliwy w środkach wyrazu – teatr niż twórcy dzisiejszej alternatywy. To na teatralnej mapie Krakowa zaskakująca i niekonwencjonalna propozycja, u podstaw której tkwi pewien paradoks: eksperymentalna koncepcja sceny wypełniona jest teatrem opartym na zawodowym rzemiośle artystycznym. To zjawisko symptomatyczne również dla działań dzisiejszego offu czy alternatywy – granice tych pojęć stale się rozszerzają, ciężko już jednoznacznie definiować, tak jak było to możliwe w minionym ustroju, co właściwie jest teatrem offowym, alternatywnym czy niezależnym. Ciężko mówić o jednolitym zjawisku, prędzej – o poszczególnych projektach i działaniach. Projekt Graczyk i Starczewskiego wyróżnia z pewnością niezależność myślenia o funkcji sztuki.

Przekonałem się o tym najmocniej, kiedy odwiedziłem Scenę Pokój po raz drugi, żeby zobaczyć Nie budźcie mnie, spektakl grany w duecie przez Graczyk i Starczewskiego. Dwójka aktorów ubranych w czarne stroje baletowe i kryzy stoi na metrowych kubikach twarzą do publiczności. Próbują na naszych oczach tekst, przygotowują się do roli. To znowu opowieść o prawdzie, choć przedstawiona w innym planie niż znacznie mniej formalne Bliżej. Artyści, metaforyzując sytuację wchodzenia w role i prywatnego zbliżenia dwójki tancerzy „po pracy”, pytają tu o możliwość autentycznego kontaktu z drugim człowiekiem, przedostania się do niego przez własne przyzwyczajenia, utrwalone w głowach stereotypy, uprzedzenia, pozy, a nawet lęki. To spektakl o tym, jak wyjść drugiemu na spotkanie – uczciwie, naprawdę. Oglądam tę dwójkę aktorów i bardzo im wierzę. Bo przecież właśnie na tym polega eksperymentalność Sceny Pokój: na próbie zbliżenia się do ludzi pod pretekstem teatru. Takiego zbliżenia, które chyba nigdy nie będzie możliwe w teatrze instytucjonalnym. To chyba ten głód zaprowadził Ankę Graczyk i Dariusza Starczewskiego do mieszkania na Starowiślną: nie chcieli być wyłącznie rzemieślnikami, wykonawcami działań, niczym baletowi tancerze z Nie budźcie mnie. Chcieli spotkania.

Zaraz po zakończeniu spektaklu musiałem biec na pociąg. Poczułem się fatalnie, że nie mogę zostać na herbatę i porozmawiać z twórcami. Jakby umknęło mi sedno tego zdarzenia.

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.