3/2016
Rafał Węgrzyniak

fot. Jacek Labijak

Demonstracje

 

 

Lewicowo-liberalne media uparcie sugerują, że po stronie przeciwników Prawa i Sprawiedliwości jest całe środowisko teatralne z wyjątkiem pięciorga warszawskich aktorów: Jerzego Zelnika, Katarzyny Łaniewskiej, Haliny Łabonarskiej, Ewy Dałkowskiej i Anny Chodakowskiej. W relacjach z demonstracji tzw. obrońców demokracji – bo paradoksalnie domagających się unieważnienia wyborów prezydenckich i parlamentarnych – kamery telewizyjne gorączkowo poszukiwały twarzy celebrytów, w tym aktorów lub reżyserów.

Nie dziwiłem się zbytnio, gdy na wiecach i marszach, gdzie dominowali przegrani politycy lub osoby pozbawione wpływowych stanowisk, pojawiali się ludzie teatru mający z nimi związki rodzinne, towarzyskie czy biznesowe albo obawiający się wykluczenia z salonu lewicowo-liberalnego. Na pewno przychodzili też otumanieni przez propagandę albo ulegający politycznym fobiom.

Już w grudniu w owych protestach, tyle że we Wrocławiu, wziął udział Krystian Lupa. Jak tłumaczył dziennikarce „Gazety Wyborczej”, w działaczach PiS-u dostrzegł bowiem infantylną potrzebę zadawania bólu i poniżania polityków z Platformy Obywatelskiej odsuwanych od władzy, natomiast w organizowanych przez narodowców marszach niepodległości rozpoznał symbolikę nazistowską. Lęk przed narastającym w Polsce faszyzmem skłonił nawet Lupę do zmiany planów repertuarowych i wystawienia adaptacji Procesu Franza Kafki zamiast najnowszego dramatu Yasminy Rezy Bella Figura.

Dla odmiany swą nieobecność na demonstracjach przeciwko rządom PiS-u w felietonie publikowanym w „Rzeczpospolitej” zaznaczyła Joanna Szczepkowska. Aktorka słusznie zauważyła, że demonstracje w obronie jakoby zagrożonej wolności nie są dla niej wiarygodne, gdy organizowane są przez redaktorów „Gazety Wyborczej”, których poznała jako cenzorów i manipulatorów, albo przez Krzysztofa Mieszkowskiego, obecnie posła Nowoczesnej, odmawiającego jej niegdyś prawa do publicznego mówienia o lobby homoseksualnym istniejącym w środowisku.

Być może z rywalizacji ze Szczepkowską – zapoczątkowanej jeszcze w warszawskiej szkole teatralnej – powstała rozmowa Jacka Tomczuka z Krystyną Jandą wydrukowana w „Newsweeku”. Janda, która umiejętnie prowadzi przedsiębiorstwo teatralne, ujawniła w niej jednak spore oderwanie od rzeczywistości społecznej i politycznej. Twierdziła, że pod rządami PiS-u telewizja publiczna stała się instrumentem propagandy – jakby tym właśnie nie była za czasów PO, gdy na dodatek identyczny przekaz polityczny prezentowały stacje prywatne. Zaznaczyła wprawdzie, iż nie zamierza bojkotować TVP jak w stanie wojennym, ale sugerowała, że przestanie istnieć Teatr Telewizji, który w ostatnich latach praktycznie został zredukowany niemal do jednego spektaklu emitowanego w ciągu roku – za to w reżyserii i z udziałem Jandy. Tak było przynajmniej w przypadkach dwóch komedii: Boskiej! Petera Quiltera transmitowanej z Polonii oraz Dam i huzarów Aleksandra Fredry przygotowanych dla uczczenia dwustupięćdziesięciolecia teatru w Polsce.

Strasząc cenzurą, napomknęła Janda, że w czasach poprzednich rządów PiS-u, w roku 2006, zasugerowano jej w urzędzie warszawskim, aby raczej nie grała w Polonii Darkroomu Przemysława Wojcieszka, przedstawienia, z którego wynikało, że słuchacze Radia Maryja usiłują doprowadzić do zamknięcia klubów gejowskich w Warszawie, a powstałego dzięki sporej dotacji z pieniędzy publicznych. Janda zaznaczyła, że nie uległa naciskom. Lecz w rzeczywistości – jak przypomniał działacz PiS-u i były wicewojewoda mazowiecki Arkadiusz Czartoryski – Janda dzięki ogromnemu wsparciu, także finansowemu, ze strony tej partii, sprawującej wówczas władzę w Ministerstwie Kultury, stworzyła w centrum Warszawy prywatny Teatr Polonia. Komicznie wprost brzmi zapewnienie Jandy, że jej przekonania „nie zmieniły się od czasu Człowieka z marmuru”: „Szłam za ludźmi, myślą i światopoglądem, nie za partią”. A rzecz jasna zadeklarowała, że mogłaby zagrać w filmie historycznym, wyłącznie gdyby reżyserował go dziewięćdziesięcioletni obecnie Andrzej Wajda. Janda więc nic nie zrozumiała z powstałego jeszcze w 2010 roku wałbrzyskiego spektaklu Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej. Dotarło do niej tylko, że młodzi twórcy sprawili przykrość Wajdzie.

W połowie stycznia w „Polityce” ukazał się wywiad jej recenzentki Anety Kyzioł z Demirskim, mający go zmusić do wyjaśnienia, dlaczego – wraz ze Strzępką – nie włączył się do ruchu kontestowania rządu PiS-u ani nie zamierza bojkotować TVP. Lewicowy dramatopisarz jednak spokojnie zauważył, że jak dotąd nie zdarzyło się nic, co mogłoby negatywnie nastawić jego i Strzępkę, ale też całe środowisko teatralne, do prawicowych władz. Przecież nie zakazano żadnego przedstawienia ani nie zwolniono ze stanowiska dyrektora żadnej sceny. Co więcej, Demirski nie ukrywał, że popiera szereg elementów programu PiS-u.

historyk teatru, krytyk; autor Encyklopedii „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego (2001).