4/2016
Obrazek ilustrujący tekst Okrucieństwo wisi w powietrzu

Okrucieństwo wisi w powietrzu

Głównym motywem biografii Ireneusza Iredyńskiego (1939–1985), napisanej przez Małgorzatę Raduchę, jest okrucieństwo w życiu pisarza – naturalne bądź wykreowane, co odróżnić da się tylko czysto teoretycznie, bo jak podkreśla cytowany przez autorkę profesor Zbigniew Majchrowski, trzeba mówić o „życiopisaniu”.

Iredyńskiego, jednego z największych niedocenionych powojennych twórców, wypada z tej perspektywy uznać za protoplastę dzisiejszych kulturowych, jak i medialnych trendów. Obracając się w półświatku, skazany za gwałt, zawieszony w prawach członka Związku Literatów Polskich za podżeganie do napadu rabunkowego na kolegę literata, mówił „Okrucieństwo wisi w powietrzu”. Pisał w wierszu Moment bitwy: „I nawet zbrodnia mnie już nie określa / Bo cóż znaczy ona przy tysięcznych trupach”.

W dramacie Kreacja, jeden z bohaterów mówi: „Negatywna albo, jak wolisz, czarna propaganda jest bardzo skuteczna… Zapamiętuje ją o wiele więcej ludzi, działa tu prosty mechanizm współuczestnictwa w dokopaniu komuś przy zachowaniu całego komfortu psychicznego… Czytasz sobie wygodnie w fotelu, a jednocześnie uczestniczysz w linczu. Otóż analogicznie postępuje sam autor z widzem teatralnym: wystawia go na próbę biernego udziału w okrucieństwie, przemocy, gwałcie”. Wyprzedzająca późniejszych brutalistów diagnoza, niejako a conto, przywraca bezwzględność moralnych ocen, dziś podważanych w duchu „artystycznych prowokacji” czy eksperymentów. A gwałt to gwałt. W życiu czy na scenie.

Do końca życia, a nawet po śmierci, pisarz oskarżany był o epatowanie przemocą. Autorka przypomina, że na wiele lat przed filmami Quentina Tarantina, zabiegi pokazujące okrucieństwo – nie stanowiąc bynajmniej jego apologii, tylko obnażające absurd – nie były jeszcze zgrane. Dlatego traktowano je często dosłownie. Jednocześnie nawet najbliżsi przyjaciele nie byli do końca pewni, kiedy Iredyński posługiwał się okrucieństwem lub poluzowaniem zasad serio czy dla blagi. Michał Komar wspominał, jak spotkał przyjaciela w towarzystwie esbeka, który go wcześniej przesłuchiwał. Na pytanie, czy wie, z kim się zadaje – autor Kreacji odpowiedział lekceważąco, że wie, dodając, że „tylko piją wódkę”. Innym razem w Piwnicy pod Baranami ciskał o ściany kilkudziesięcioma żarówkami, a bywalcy kawiarni chowali się pod stołami. Jednocześnie potrafił być ciepły i miły. Zwłaszcza dla dzieci. Czasami.

Dramat pisarza rozpoczął się w dzieciństwie, które mu odebrano. Przez całe życie mścił się za to. Na świecie, na ludziach, na sobie, rozpętując karuzelę autodestrukcji. Tymczasem, kiedy urodził się 4 czerwca w Stanisławowie, wszystko mogło wydawać się idyllą, bo drugie co do wielkości po Lwowie miasto Ukrainy w granicach II RP znane było z wielonarodowego, wieloreligijnego i tolerancyjnego klimatu. Iredyński idylli nie pamięta. Swoje widzenie świata przedstawił w Jasełkach moderne, gdzie akcja i mistyka narodzin Chrystusa zostały przeniesione w realia obozu koncentracyjnego. Bohaterem jest dziecko, które widziało gwałty żołdaków i samo padło ofiarą kapo. Światem nie rządzi Mesjasz, lecz demiurg okrucieństwa. Zgodnie z tą logiką tak mówił o swoich rodzicach: „Ten piełdolony dwójkarz mnie lał! […] a matka zostawiła mnie, ale ja stąd wyjadę, jako Żyd do Izraela mogę wyjechać”. Odbijają się w tych słowach zarówno prawda, jak i domniemania. Ojciec jako oficer Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, czyli kontrwywiadu walczącego z komunistami i mniejszościami narodowymi, uciekł po wybuchu wojny z kraju i walczył w armii Andersa. Potem powrócił i zamieszkał w Wałbrzychu, Iredyńscy nie mieli jednak dobrych relacji. Najbardziej jednak doskwierał pisarzowi brak matki. Pewnie stąd brał się brak empatii wobec kobiet, okrucieństwo wobec partnerek, kochanek i żon, wśród których były czołowe piękności i intelektualistki Warszawy, w tym Jadwiga Staniszkis. Matka, jak sugeruje Radocha, żydowskiego pochodzenia, musiała uciekać przed hitlerowcami, a być może padła ich ofiarą. Irka wychowywała ciocia i babcia. O tym, że pisarz kultywował poczucie krzywdy, świadczyły wspomnienia, jak choćby to o Rosjaninie strzelającym do psa w 1944 roku. Michał Komar wyjaśniał, że tak mogło odzywać się amputowane dzieciństwo. Amputacja naznaczyła całe życie. Relacje z rówieśnikami w szkole w Bochni, gdzie większość miała chłopskie pochodzenie, naznaczył kompleks wyższości. Kolegom wmawiał, że jego urodzenie miała uświetnić salwa armatnia. W krakowskim Kole Młodych opiekowali się nim Wisława Szymborska i Adam Włodek. Znalazł tam też swoją pierwszą kobiecą ofiarę – żonę Maszę, z którą zamieszkał w słynnym domu pisarzy na Krupniczej. Zaimponował jej inteligencją. A potem ćwiczył na niej swoje gry i prowokacje. Pierwszą był ślub. Panna młoda o tym, że pan młody skończył ledwie osiemnaście lat i jest od niej o siedem lat młodszy – dowiedziała się podczas ślubnej ceremonii. Stefan Kisielewski pisał o Iredyńskim w Alfabecie: „Trochę bandyta, trochę wariat, duży alkoholik. Ale niesłychanie zdolny chłopak”. Już w Warszawie Marek Nowakowski portretował Iredyńskiego następująco: „Duży zapas niewyczerpanej energii przywiózł ze sobą Irek Iredyński […]. Od krakowskich początków otaczała go aura skandalu, rozróby, zgrywy”. Z czasem zachwyt Nowakowskiego malał. Pisał: „Świat jego wyobraźni jest ponury. Mroczne dramaty dzieciństwa, stały motyw przemocy i okrucieństwa, bohaterowie […] wciąż nakładają jakieś maski, prowadzą osobliwe doświadczenia z innymi, eksperymentują do granic wytrzymałości. Dominuje zło, demoralizacja”.

Ciągle prowokował, podpuszczał, sprawdzał. I szedł dalej. Po trupach. Jak pisał przyjaciel i poeta Zbigniew Jerzyna, tylko kilka razy widział, jak Iredyński „zmiękł” i zachował się naturalnie. Nic dziwnego, że jego ulubionym pisarzem był immoralista André Gide, zaś postacią – Michał Stawrogin z Biesów Dostojewskiego, rozdarty pomiędzy poczuciem nieograniczonych możliwości i marnotrawieniem życia bez celu. Dopuszczony do przyjaźni z Nowakowskim i Krzysztofem Mętrakiem – bił się z nimi, zaś Grzegorzowi Lassocie zgasił w uchu papierosa. Również anegdota o rozmowie z komunistycznym ministrem wskazuje, że w dzieciństwie nie stawiano mu żadnych ograniczeń. Rozchełstany, we flanelowej koszuli, wygarnął aparatczykowi: „Coś tu marnie z gorzałą, panie ministrze”. Gdy minister zaoferował dużą kwotę pieniędzy na alkohol, Iredyński dodał: „To nie wszystko, panie ministrze, teraz będziemy ciągnęli zapałki i jak wygram, to pan poleci”.

Teatralny debiut – Męczeństwo z przymiarką na scenie Wybrzeża – umożliwił Iredyńskiemu Jerzy Jarocki, który pamiętał go jeszcze z Krakowa. Olbrzyma w telewizji reżyserował Jerzy Gruza, a grała w nim Aleksandra Śląska. Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się pisarzem, po tym jak wydał w 1958 roku w paryskiej „Kulturze” wiersz Wszystko jest obok, naznaczony szybkim rozwodem z Maszą. Autorka trafnie podkreśla, że przyczyną inwigilacji nie były wyłącznie burdy, lecz negatywny stosunek do komunizmu. Jednocześnie liczba awantur była tak duża, że milicja zaczęła Iredyńskiemu przypisywać nawet morderstwa.

Zbiegło się to z wydaniem powieści Dzień oszusta. Peerelowscy recenzenci brali książkę wprost, nie dostrzegając pokrewieństw z Genetem. Może mieli dostęp do meldunków SB, których bohaterami są imprezujący mocno ambasadorowie, resortowe dzieci. Kalina Jędrusik rozwala w nich głowę uczestnika przyjęcia wazonem, zaś Mieczysław Voit przegrywa z Iredyńskim w pokera kilkadziesiąt tysięcy złotych. To nieprawdopodobne, jak rozpasane było życie w tamtych rzekomo pruderyjnych czasach! Z czasem Iredyński stanowił realne zagrożenie dla każdej mężatki w środowisku warszawskiej elity. Z mężów robił rogaczy seryjnie, co potwierdził Jerzy Urban. Sprawa doszła do najwyższych czynników. „Ten człowiek żyje, tak ja pisze” – wrzeszczał Władysław Gomułka na jednym z plenów PZPR. Kwestia domniemanego gwałtu na dziewczynie, która miała być córką oficera kontrwywiadu, do dziś stanowi tajemnicę. A jednocześnie, jak sugeruje autorka, mogła być prowokacją ubecką i pretekstem do aresztowana pisarza. Wcześniej bowiem miał zgwałcić żonę mężczyzny, którego wujem był najbliższy współpracownik Gomułki – Zenon Kliszko. Po ewidentnie sfingowanym procesie Iredyński trafił do więzienia ciężkiego w Sztumie, gdzie przebywał m.in. z Jackiem Kuroniem.

Paradoks wczesnej śmierci Iredyńskiego polegał na tym, że umierał, gdy znalazł miłość swego życia i powoli odzyskiwał harmonię. Zdając sobie jednocześnie sprawę, że „Każdy litr wypitej wódki to dla mnie gra do jednej bramki”. Zmarł, mając czterdzieści sześć lat. Do przemyślenia pozostaje nam jego zdanie: „Jest I liga i II, i III, tak jak w piłkarstwie. […] w I lidze gram ja, Mrożek i Różewicz ewentualnie”. Pycha to czy prawda? Trzeba wrócić do Iredyńskiego. Lektury i inscenizacje powinny przynieść odpowiedź.

 

autor / Małgorzata Raducha
tytuł / Gra w butelkę. Biografia Ireneusza Iredyńskiego
wydawca / Wydawnictwo Trzecia Strona
miejsce i rok / Warszawa 2015

krytyk teatralny i dziennikarz „Rzeczpospolitej”, redaktor „Teatru” w latach 2013 - 2022.