4/2016
Natalia Worożbyt

fot. Kateryna Hornostaj

Odessa – mama

 

 

Piszę do was z Odessy. Morze w marcu – to jest coś. Czyste i nietknięte, nawet w bardzo żywym, grzesznym mieście Odessie. Znalazłyśmy plażę, gdzie latem nie ma gdzie nogi postawić, a teraz opalają się tam tylko gołębie i łaciaty pies. Wystawiam twarz do słońca. Jakbym miała ogon, machałabym nim ze szczęścia. Przez zimę napisałam wiele metrów różnych tekstów i zasłużyłam na kilka dni morza. W dodatku mam misję – muszę przekazać honorarium za spektakl mamie Ani Jabłońskiej, dramaturżki.

Po obiedzie chodzimy po ulicach o ładnych nazwach – Riszeliewska, Derybasiwska [od nazwiska José de Ribas y Boyons, rosyjskiego admirała i pierwszego mera Odessy – przyp. tłum.], Hawańska, Grecka… Przepiękna architektura, port, stare platany. Córka powiedziała, że kora platanów przypomina podarte tapety. W rzeczy samej.

Sztukę Jabłońskiej Jazycznyky (Poganie) wystawiono w Moskwie w Teatrze.doc jakieś cztery lata temu. Raz do roku robią rozliczenie i przekazują je przez kogoś do Kijowa, w euro. Moim zadaniem jest przewiezienie tych pieniędzy do Odessy. Wira Andrijiwna, mama Ani, przychodzi do kawiarni, w której się spotkałyśmy w ubiegłym roku, oddaję jej kopertę. Zamawiam herbatę, której nie pije. Rozmawiamy o Ani.

Z Anią poznałyśmy się w laboratorium dramaturgicznym w Jasnej Polanie. Okazało się, że obie byłyśmy w ciąży – z Paszą i Maszą. Ciężarne, zdenerwowane młode dramaturżki. Ania zamierzała pisać o bezprawnym przejęciu odeskich plaż. Przed nią była bardzo ważna sztuka Jazycznyky, na temat, który mało kto odważy się dotknąć – wiary i religii. W tym czasie Ania miała już kilka zbiorków poezji i rewelacyjne sztuki, wspaniałe poczucie humoru i głębię. Oczywiście czekała ją wielka przyszłość.

Mama Ani poleciła nam lokal na końcu Derybasiwskiej, który się nazywa „Dla chłopczyków i dziewczynek”, czy coś w tym stylu. Spędziłam tam z córką kilka godzin. Pisałam ten tekst, a ona bawiła się w pokoikach dla dzieci. Nie obeszło się bez niewielkiej straty. Pasza zostawiła tam swoją zabawkę, ulubionego drewnianego robota. Następnego dnia, gdy przyszłyśmy po niego, już go nie znalazłyśmy. „Może postanowił zostać nad morzem – powiedziałam Paszy – to jest jego własny wybór”. Pasza gorzko płakała. Pewnie, jak ja, zrozumiała, że jakiś maleńki odessyjczyk zabrał go do domu wbrew jego, robociej, woli.

Pięć lat temu Ania wyruszyła z Odessy, by odebrać w Moskwie nagrodę za najlepszy scenariusz filmowy. Wyszła z samolotu na lotnisku Domodiedowo, zadzwoniła do organizatorów, mówiąc, że przyleciała. Kilka minut później w wiadomościach pojawiła się informacja, że na tym właśnie lotnisku dokonano zamachu terrorystycznego. Nie mogli uwierzyć. Dzwonili. Ale Ania więcej telefonu nie odebrała. Zostawiła trzyletnią córeczkę i męża.

Dzwoniły do mnie dziesiątki ludzi z jakichś talk-show i wiadomości, wszyscy prosili o komentarz. Z Moskwy do ukraińskiej telewizji przyjeżdżali jacyś aktorzy i histerycznie czytali wiersze Ani w programie na żywo. Zima była okropna.

Pamiętam wyjazd do Odessy na pogrzeb. Anię chowali w zamkniętej trumnie, otworzyli ją na cmentarzu, by najbliżsi mogli się pożegnać. W stronę trumny rzuciły się setki ciekawskich.

Po pogrzebie mąż Ani zawiózł mnie do ich domu. Malutka Masza pod opieką babci i dziadka bawiła się lego. Powiedziała mi, że mama jest w Moskwie i niedługo przyleci. Cały czas mówiła o mamie. Obecnie mieszka z nową mamą, ma nową siostrę. Nic więcej nie wiem.

Odessę nazywają mamą. Odessa – mama. W Odessie często żartują. Na przykład kasjerka w supermarkecie mówi, że mam nowiutkie pieniądze, więc pewnie je po nocach drukuję. I mruga do mnie porozumiewawczo. Na wspaniałym odeskim rynku Żyd na mrozie czyści ryby, taka praca. Zobaczywszy moje współczujące spojrzenie, mówi: „Kochasz rodzinę – pizdiacz”. Nie wiem, czy da się to przełożyć na polski, ale uwierzcie mi, że brzmi to bardzo życiowo.

Na początku sztuki Ani często wystawiano w Rosji i na Ukrainie. Reżyserzy chcieli kręcić filmy według jej scenariuszy, wydawcy drukować książki. Potem zaczęto zapominać… Ja zapomniałam datę jej śmierci. Już w ten dzień nie dzwonię do Ani mamy. Prawie przestałam się bać latać, choć po tamtej zimie natychmiast rozwinęła się we mnie fobia. Przez te pięć lat na Ukrainie tyle różnych rzeczy się wydarzyło, że wszystko, co było do, wydaje się dawną przeszłością. Ale to, że więcej nie latam do Moskwy, nie jeżdżę tam pociągiem, ani w ogóle czymkolwiek, związane jest – myślę – nie tylko z wojną, ale i tamtym zamachem. To zło z jednego wzięło się pieca.

Moja Pasza zaczęła w Odessie prowadzić pamiętnik. Ładnie pisze, jedyny problem, że opisuje wszystko. Jak myła zęby, jak chodziła do toalety, jadła śniadanie i uderzyła się o łóżko… Spodobało mi się, kiedy napisała, że „patrzyła przez okno, tam się suszyła bielizna, gołębie piły wodę, a małe budyneczki tworzyły wielki kwadrat”. Na początku starałam się ją przekonać, że pisać trzeba tylko o ważnych rzeczach, a potem pomyślałam: kto wie, co jest ważne. Na pewno nie ja.

 

tłum. Anna Korzeniowska-Bihun

ukraińska dramatopisarka, autorka Dzienników Majdanu (2014).