5/2016

Kupa polska

Dramat Maliny Prześlugi wystawiony we wrocławskim Współczesnym podejmuje kwestię społecznych podziałów, poruszaną wcześniej w dramatach dla młodszych widzów.

Obrazek ilustrujący tekst Kupa polska

fot. Tomasz Augustyn

Wygląda to tak, jakby teatr wyprzedził mające nastąpić wydarzenia. Dokładnie w przeddzień prapremiery Garnituru prezydenta Maliny Prześlugi media postawiła na nogi wiadomość o wypadku prezydenckiej limuzyny na autostradzie A4. Samo wydarzenie – na szczęście nikt w nim nie ucierpiał – nie okazało się jednak tak elektryzujące, jak paranoiczne reakcje mediów i internautów. Prawicowi publicyści odmieniali przez wszystkie przypadki słowo „zamach”, w sieci powstawały fotomontaże przedstawiające mierzącego w prezydencki wóz snajpera, kiedy zaś na portalach społecznościowych zaczęły pojawiać się anonimowe komentarze, że byłoby lepiej, gdyby prezydent zginął w wypadku, odezwała się „Gazeta Wyborcza”, twierdząc, że to spisek opozycyjnych trolli wymierzony w Komitet Obrony Demokracji. Wydawało się, że absurdów narosłych wokół „sprawy oponowej” nie da się już przelicytować, dopóki Polski nie obiegł news z Opola: w jednej z tamtejszych podstawówek wszczęto zupełnie poważne śledztwo, mające ustalić autora wykonanego na drzwiach szkolnej toalety napisu „Andrzej Dupa”… Należy mieć nadzieję, że na tym kończą się profetyczne talenty Maliny Prześlugi: w jej najnowszej sztuce bliźniaczo podobne zdarzenia wywołują bowiem efekt kuli śnieżnej, prowadząc… do trzeciej wojny światowej.

Nie od pęknięcia opony czy chuligańskiego aktu sztuka Prześlugi się co prawda zaczyna. W jej tekście bezimienny Prezydent zostaje pozbawiony godności przez… kupę, która spada z nieba na jego garnitur. Uniform, odseparowany od właściciela, wysłany zostaje do pralni i, jak w bajce, zyskuje osobowość, własny głos i przejmuje kontrolę nad paradującym w bokserkach Prezydentem. Przemawia w jego imieniu podczas konferencji prasowych, czy nawet opiekuje się nim jak bezbronnym dzieckiem. Prześluga, zamiast wskazywać winnego incydentu (potencjalnych podejrzanych z pewnością by nie brakowało – ptasich bohaterów w jej tekście jest wszak mnóstwo), skupia się raczej na portretowaniu bardzo licznych postaci o najróżniejszych ontologiach i tworzeniu między nimi zaskakujących napięć.

Są wśród nich, co widać już po imionach, polscy everymani: Kowalska, czy Bardzo Charakterystyczny Człowiek, ale też zapożyczona z wiersza Tuwima Słowikowa i personifikujące współczesne media Ptasie Radio, posągowi wieszcze Mickiewicz i Słowacki, czy uosabiający na różne sposoby polskość Orzełek i Bocianek. W sztuce tej, niemal podprogowo słychać puls zdarzeń, którymi żyła opinia publiczna przez ostatnie lata: pojawiają się w niej choćby charakterystyczne elementy społecznego krajobrazu po katastrofie smoleńskiej czy wątki kompromitacji wysokich rangą urzędników państwowych. Jednak autorka, używając raz to sztafażu literatury dla dzieci, innym razem surrealistycznej poetyki czy słowotwórstwa rodem z poematów Białoszewskiego, unika łatwizny zbyt jednoznacznych komentarzy, wnikliwie śledząc groteskowy proces eskalacji społecznych paranoi. Jednocześnie pisze mocne, fantazyjne dialogi, z których niektóre kwestie mogłyby funkcjonować jako bon moty: „kupa z nieba, wiatr ze wschodu”, „tu polecisz, tam polecisz, jakoś zleci” czy „nie sposób opowiadać o rzeczach, gdy przekroczy się ich granicę”. Wielka wojna, która jest centralnym zdarzeniem jej tekstu, to z kolei metafora katastrofy języka i degradacji więzi międzyludzkich, po których trzeba pozbierać cywilizację od nowa. O takim tekście można powiedzieć na pewno jedno: jest artystycznym i logistycznym wyzwaniem dla realizatorów.

Wyzwanie przygotowania prapremiery Garnituru prezydenta podjął młody reżyser Cezary Iber, z jednej strony dowodząc reżyserskiej zręczności, z drugiej – ujawniając kilka słabości. Z pewnością w obszarze plastyki twórcom spektaklu nieraz udaje się dogonić nieokiełznaną wyobraźnię Prześlugi, co w przypadku tego tekstu wydaje się wyczynem niemal olimpijskim. Już przestrzeń zaprojektowana przez Michała Araszewicza jest ciekawą odpowiedzią na konstrukcję sztuki. W tyle sceny ustawił on rząd miejskich kabin toaletowych toi toi, w których „zamieszkuje” część bohaterów spektaklu. Jedna z nich okaże się w finale schronem, dzięki któremu wojnę przeżyje bezimienny Mężczyzna z Toi Toi, zwykły człowiek z dużego miasta, pracownik korporacji, który będzie musiał podjąć trud odbudowania ludzkiej wspólnoty po katastrofie.
Bardzo pomysłowo poprowadzony został zwłaszcza wątek relacji półnagiego Prezydenta ze spotworniałym Garniturem. Twórcom udało się w nim zawrzeć właściwie wszystkie paradoksy, którymi iskrzy tekst Prześlugi: rozpaczliwą bezradność kapitulacji głowy państwa, niebywale plastyczny, surrealny komizm, ale i trudną do wyjaśnienia, pokraczną czułość między bohaterami. Efektowni są straszący kulturą narodową Mickiewicz i Słowacki, wystylizowani na zombie z filmów klasy B. Bardzo ciekawie zinterpretowane zostały postaci Orzełka i Bocianka: reżyser zobaczył pierwszego z nich jako zmęczonego, starego kombatanta, drugiego zaś jako współczesnego nastolatka z ADHD. Bohaterów usadził na przeciwstawnych stronach proscenium, na ścianie prowizorycznego „pokoju” pierwszego z nich wieszając obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i dając koronę wykonaną ze starych sztućców, drugiemu zaś – plakat z piłkarskiego czasopisma i dresy. Mocna jest też centralna scena spektaklu: pierwszym znakiem nadchodzącej wojny jest w niej chmara butów, zjeżdżająca powoli znad sceny. Obraz poetycki, jako metafora może nieco wytarty, ale w tym kontekście zaskakujący i bardzo sugestywny.

Kłopot z przedstawieniem Ibera polega natomiast na tym, że obok rozwiązań błyskotliwych reżyser proponuje kilka zupełnie tautologicznych, jakby momentami tracił wiarę w tekst Prześlugi.

Jego Garniturowi prezydenta zdecydowanie brakuje więc spoistości – nie jest to wyłącznie kwestia nierównego poziomu realizacji kolejnych wątków, ale przede wszystkim dbałości o wewnętrzną logikę przedstawienia, w którym zbyt wiele pojawia się reżyserskich „bonusów”, powstałych prawdopodobnie z ambicji stworzenia widowiska totalnego. Niekorzystnie wypadają więc rozbijające rytm spektaklu choreograficzne interludia (z wyjątkiem piorunującej choreografii zbiorowej w finale), czy też momentami zbyt agresywne i odciągające uwagę projekcje multimedialne. Zwłaszcza wśród widzów nieznających i tak zagmatwanego tekstu Prześlugi zabiegi te mogą powodować dezorientację.

Najbardziej dyskusyjnym natomiast rozwiązaniem jest naddana przez reżysera klamra spektaklu, w której usilnie próbuje nam przetłumaczyć sprawę raczej oczywistą, że mianowicie oglądamy rzecz o krytycznym stosunku do polskości. W prologu Prezydent wrabia więc publiczność w śpiewanie Mazurka Dąbrowskiego (ten sam numer znacznie inteligentniej przeprowadził parę lat temu Paweł Miśkiewicz w warszawskim Klubie Polskim), podczas gdy pozostali aktorzy przejeżdżają widowni po głowach (dosłownie) ogromną biało-czerwoną płachtą. W finale zaś słyszymy słynny Katechizm polskiego dziecka z dramatycznym zawieszeniem głosu przed wersem „w Polskę wierzę”, które zamyka cały spektakl.

Mam przeczucie graniczące z pewnością, że winą za tę słabość przedstawienia należy obarczyć… Prawo i Sprawiedliwość. Nie dlatego, że nowa władza miałaby wobec niego cenzuralne zapędy – na ten temat nic mi nie wiadomo (casus innego wrocławskiego przedstawienia pokazuje akurat, że temperatura podbita przez niechęć jednych środowisk często przynosi euforyczny poklask drugich). Rzecz raczej w tym, że dramat Prześlugi, napisany jeszcze przed ostatnimi wyborami, zachowuje pewną szlachetną nieoczywistość metafor. Autorce udało się uchwycić, mimo stosowanych niekiedy plakatowych środków, dość zniuansowany i zaskakujący portret człowieka (a nie tylko Polaka) uwikłanego w kulturę, politykę czy historię, przeczuwającego nieuchronność globalnej katastrofy. Spektakl Ibera z kolei, wystawiony już po wyborach i pierwszych kontrowersjach związanych z działaniami nowej władzy, gubi część tych niuansów i poprzez wspomnianą „polską” klamrę ustawia perspektywę znacznie poniżej poziomu, który wyznaczyła autorka w swoim tekście.

Nie jest to oczywiście grzech przekreślający cały spektakl, niemniej ten przykład pokazuje, jak wobec napiętej sytuacji w kraju emocje artystów biorą nieraz górę nad ich przenikliwością, każąc malować rzeczywistość przy pomocy ograniczonej palety barw. Czy to z autentycznej niezgody, czy ze złości, czy z próżnej potrzeby opowiedzenia się po którejś ze stron. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że na tej fali powstanie w najbliższym czasie jeszcze kilka spektakli. Emocje artystów będą być może zrozumiałe, ale czy powstanie dzięki nim ciekawy teatr – to już inna sprawa.

 

Wrocławski Teatr Współczesny
Garnitur prezydenta Maliny Prześlugi
reżyseria i choreografia Cezary Iber
scenografia Michał Araszewicz
muzyka Maciej Zakrzewski
prapremiera 5 marca 2016

krytyk teatralny, w redakcji „Teatru” od 2012 roku.